Osadnicy palestyńscy, którzy współpracowali z Izraelem, nie chcą pozostać w Strefie Gazy
Acmona, Strefa Gazy. Temperatura w cieniu przekracza 45 stopni Celsjusza. Z południa wieje pustynny wiatr. Jeszcze do niedawna za wąwozem była duża baza wojskowa. Całe pokolenia rekrutów przeklinały to miejsce i ten upał. Teraz w opuszczonej kantynie zainstalowano polową centralę telefoniczną i biuro łączności, które będzie działać aż do zakończenia ewakuacji żydowskich osiedli ze Strefy Gazy. Kilkaset metrów dalej, w oknie wystawowym sklepu z dewocjonaliami, słynne zdjęcie chłopczyka w czapce, z podniesionymi rękami z getta warszawskiego. Obok, już w kolorze, ale w tym samym formacie, fotografia żołnierza izraelskiego, który odprowadza do aresztu kilku nastolatków z gwiazdą Dawida. Pod zdjęciami wspólny czarny napis: szoah i girusz, czyli zagłada i wypędzenie.
W zaimprowizowanym sztabie w Kisufim zdawano sobie sprawę, że likwidacja Acmony, niewielkiej kolonii rolniczej w Strefie Gazy, może napotkać trudności. Mieszkańcy osiedla od dawna mieli opinię skrajnych twardzieli, którzy na pewno nie przestraszą się wojska. Może dlatego ewakuacją miał osobiście kierować zastępca szefa Sztabu Generalnego, Mosze Kaplinski. Ku zaskoczeniu wszystkich akcja przebiegła szybko i spokojnie, nie licząc kilku incydentów z udziałem miejscowej młodzieży przebranej na pomarańczowo.
Jeszcze kilka dni temu w aparacie obrony obawiano się, że odpowiadając na dramatyczne apele skrajnych przywódców religijnych i świeckich, kilkaset tysięcy Izraelczyków własnymi ciałami powstrzyma likwidację osiedli. W Dowództwie Południowego Okręgu Wojskowego opracowano nawet plan operacji z powietrza na wypadek, gdyby główna arteria komunikacyjna Cir Kisufim została zablokowana przez demonstrantów.
Nie jesteśmy pionkami
Ze strategicznego punktu widzenia osadnicy i ich zwolennicy nigdy nie stanowili wielkiego zagrożenia. Do ostatniej chwili bano się eskalacji palestyńskiego terroru, tym bardziej że ostatnio przywódcy Hamasu wygłosili wiele wojowniczych deklaracji o potrzebie wznowienia dżihadu. Jeszcze bardziej obawiano się jednak żydowskiego "samotnego wilka", który chcąc storpedować plan separacji, dokona zamachu na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie lub w Grocie Praojców w Hebronie. Dwa mordercze zamachy terrorystów żydowskich przeciwko Arabom zapaliły światła alarmowe w urzędzie premiera. Aby wzmocnić ochronę meczetów, zainicjowano poufne rozmowy z przedstawicielami Najwyższej Rady Muzułmańskiej. Wielki mufti Jerozolimy zapytany o to przez "Wprost" odmówił odpowiedzi, ale jego współpracownicy potwierdzili, że na początku miesiąca doszło do spotkań z wyższymi urzędnikami izraelskiego Ministerstwa Wyznań.
W orędziu do narodu premier Ariel Szaron po raz pierwszy przyznał, że stworzenie żydowskich osiedli w Strefie Gazy było błędem. Ale błąd ten popełniły wszystkie rządy, zarówno prawicowe, jak i lewicowe, a nie osadnicy, którzy przy wsparciu i aprobacie najwyższych władz, własnymi rękami i w pocie czoła realizowali wielkie dzieło pracy organicznej. Niezrozumiała jest niechęć, nawet nienawiść, jaką w stosunku do osadników, szczególnie religijnych, odczuwają środowiska utożsamiane z tak zwanym izraelskim obozem pokoju. Łatwo zrozumieć matkę z Newe Dkalim, której syn został zamordowany przez terrorystów i która przysięga, że nie opuści domu i swej ziemi. Łatwo zrozumieć zwykłych ludzi, którzy korzystając z pomocy państwa, postanowili na dalekich i niebezpiecznych kresach zbudować sobie lepsze życie. Generał Ami Ajalon, były szef Szin Bet, a obecnie czołowy działacz pozaparlamentarnej lewicy, nie ma wątpliwości: "Byliście w ciągu wielu lat wysłannikami państwa, a teraz państwo oświadcza wam, że misja się skończyła". - Nie jesteśmy pionkami na niczyjej szachownicy - mówi Nehama Adler, reprezentująca trzecie już pokolenie osadników w Necarim. - Drzewo, które daje mi cień, zasadziła moja babcia.
Z badań przeprowadzonych przez psychologów i socjologów skandynawskich wynika, że 17 proc. żydowskich mieszkańców Strefy Gazy byłoby gotowych pozostać tam na stałe nawet pod władzą palestyńską, pod warunkiem że mogliby zachować obywatelstwo izraelskie. Z dobrze poinformowanych źródeł w Tel Awiwie wiadomo, że Palestyńczycy nie odrzuciliby a priori takiego rozwiązania.
Bitwa o Kfar Darom
Kfar Darom, prawie stolica osiedli w Strefie Gazy. W dolinie groby ofiar palestyńskiego terroru. Na murach synagogi napis: "Nie poddamy się". Wszędzie góry gwoździ mające powstrzymać wojsko przed wjazdem do osiedla. W miejscowej szkole religijnej uczy się prawie 700 studentów. - To nasi najlepsi ludzie - mówi Arie, nowy emigrant z USA. - Ogłaszam stopień gotowości nr 3 - głos z głośnika ma wyraźny akcent rosyjski. To Igor, inżynier z Uralu, który kilkanaście lat temu przeszedł na judaizm. W bibliotece od tygodni panują nowe porządki. Grube księgi poszły w kąt, a ich miejsce zajęły skrzynie z konserwami i wodą mineralną. Przed południem wyjęto rodały ze Świętej Szafy w synagodze i odmówiono modlitwę "Avinu Malkeinu", zastrzeżoną zwykle na Sądny Dzień, czyli święto Jom Kippur. Wcześniej kilku rabinów polsko-litewskich zaproponowało rzucenie na Szarona klątwy "Pulsa de nura", ale zakrzyczał ich tłum. - Panie, ochroń mnie i wysłuchaj prośby mojej - wołał teraz kantor, a setki mężczyzn w tałesach i kapotach powtarzało za nim śpiewną rozmowę z Bogiem. Nieco później sekretarz osiedla powie podczas konferencji prasowej: "Nie podniesiemy ręki na naszych braci, żołnierzy, ale wolno nam zniszczyć ich broń i sprzęt, który ma posłużyć do wypędzenia Żydów".
Bitwa o Kfar Darom trwała prawie dziesięć godzin. W okolicznych szpitalach zabrakło łóżek dla ponad dwustu rannych.
- Nie walczyliśmy tylko o własne osiedle. Przegraliśmy bitwę, ale to dopiero początek wojny. Walczyliśmy głównie przeciw przyszłej likwidacji osiedli na Zachodnim Brzegu. Chcieliśmy wstrząsnąć społeczeństwem, by zrozumiało, że naród żydowski nie będzie już w stanie przeżyć podobnej tragedii - mówi rabin Naftali z Kfar Darom.
Dwa miliony ton ruin
W Kisufim ocenia się, że do połowy tygodnia w całej Strefie Gazy nie będzie już ani jednego Żyda. - Jeśli będą problemy z ostatnimi Mohikanami, odetniemy światło, wodę i telefon - ostrzega major z jednostki inżynieryjnej. Również osadnicy palestyńscy, którzy od lat współpracowali z Izraelem, nie chcą pozostać w Strefie Gazy.
22 osiedla, 2562 domy mieszkalne, 231 obiektów publicznych, 4 cmentarze, 24 synagogi - wszystko to za kilka dni zmieni się w dwa miliony ton ruin, jedyną fizyczną pozostałość po kilkudziesięcioletniej obecności żydowskiej w Strefie Gazy. Betonowa góra ma zostać wywieziona pustynię Synaj. Podobny los spotka wkrótce na Zachodnim Brzegu 4 osiedla, 275 domów mieszkalnych i 39 obiektów użyteczności publicznej. Do ewakuacji Strefy Gazy zaangażowano 60 tys. żołnierzy, 478 konnych i lotnych jednostek policji izraelskiej i 27 psychologów.
Więcej możesz przeczytać w 34/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.