Dawna cosa nostra potrzebowała bossa sprawującego absolutną władzę. Nowa przypomina globalny koncern
Państwo istnieje!" - taki okrzyk dzień po wyborach parlamentarnych we Włoszech wzniósł nie polityk, lecz prokurator. Piero Grasso, szef grupy antymafijnej z Palermo, skomentował w ten sposób wiadomość o schwytaniu najpotężniejszego i najgroźniejszego szefa sycylijskiej cosa nostry, 73-letniego Bernarda Provenzano. Capo di tutti capi po 43 latach poszukiwań wpadł wreszcie w ręce sprawiedliwości.
Jego długa ucieczka, o której we Włoszech z rezygnacją, ale i z nutą przechwałki mówiono, że "nie ma sobie równych w Europie i na całym globie", zakończyła się prozaicznie. Provenzano został aresztowany 2 km od rodzinnego Corleone, w wiejskim domku. W kieszeniach dżinsów miał pełno karteczek, których używał do komunikowania się ze światem zamiast telefonu komórkowego - przez lata posługiwał się nimi do wydawania rozkazów, załatwiania interesów i kontaktów z bliskimi. Nie stawiał oporu. Godzinę później, przewieziony do Palermo, był już głównie atrakcją dla turystów, którzy oblegali z kamerami prefekturę policji, by wrócić do domu z historyczną fotografią. Gratulacje siłom porządku przesłał prezydent Włoch Carlo Azeglio Ciampi.
Duch z Corleone
Ostatnia fotografia Provenzano sprzed aresztowania pochodzi z 1959 r., a stróże prawa ostatni raz widzieli go 9 maja 1963 r. podczas przesłuchania w Palermo. Przez następne 43 lata był duchem, widmem, zjawą rekonstruowaną wyłącznie na podstawie portretów pamięciowych. Provenzano miał opinię człowieka, który nie robi fałszywych kroków. Chodziła za nim od momentu, kiedy tuż po wojnie jako biedny nastolatek z sycylijskiego Corleone razem z kompanem Totó Riiną został przyjęty do mafijnego klanu Michele Navarry. Wkrótce pozyskał względy ambitnego bossa Luciano Liggia, który mawiał o swoim przybocznym, że "ma mózg jak kura, ale strzela jak bóg". Przylgnął do niego przydomek Traktor i opinia kogoś, kto "rozjeżdża ludzi". Razem z Riiną pomógł Liggiemu w wyeliminowaniu Navarry i przejęciu roli ojca chrzestnego.
Nieuchwytny dla władz, został w końcu uznany za osobę zaginioną, być może nieżyjącą. W rzeczywistości wspinał się po szczeblach mafijnej kariery. Kiedy w 1974 r. nowym bossem "rodziny" z Corleone został Totó Riina, uczynił Provenzano numerem 2. Starzy przyjaciele podzielili się rolami. Riina kierował krwawą częścią mafijnego biznesu, Provenzano zajął się finansami. Bezwzględny zabójca, który własnoręcznie pozbawił życia około 50 ludzi, teraz dbał o to, by haracze były regularnie ściągane, a mafiosi otrzymywali należne im części. Napływ do mafijnych kas pieniędzy z narkotyków wywołał kolejną, wyjątkowo brutalną wojnę o władzę, w której zginęło ponad 800 mafiosów. Włoskie władze postanowiły wtedy silniej uderzyć w zorganizowaną przestępczość. Riina odpowiedział rozpętaniem prawdziwej fali terroru. 23 maja 1992 r. na autostradzie prowadzącej z lotniska do Palermo zdalnie sterowana bomba z 500 kg trotylu rozerwała Giovanniego Falcone, sędziego z grupy antymafijnej, jego żonę i trzech członków eskorty. Dwa miesiące później w Palermo zginął inny antymafijny sędzia, Paolo Borsellino. Mafiosi z Corleone triumfowali. Po przejęciu pełnej kontroli nad sycylijskimi klanami rzucali otwarte wyzwanie państwu.
Powrót do korzeni
Triumf okazał się przedwczesny. Kampania terroru, która miała zastraszyć społeczeństwo i władze, przyniosła efekt odwrotny do zamierzonego. Rząd skierował nowe siły do walki z mafią, której okrucieństwo zaczęło już zagrażać wszystkim. 15 stycznia 1993 r. zeznania skruszonego mafiosa doprowadziły do aresztowania Riiny. Mafijna kopuła wydawała się śmiertelnie ugodzona. Ale na miejscu był wciąż, choć niewidoczny, Bernardo Provenzano. "Jestem bossem i żyję w Palermo" - napisał po aresztowaniu Riiny w liście do prokuratura, choć policja wątpiła wówczas w jego istnienie. Rok wcześniej sprowadził do sycylijskiej stolicy żonę i synów. Sam pozostał nieuchwytny, ale w widoczny sposób zmienił taktykę i metody działania mafii, odchodząc od terroru. Cosa nostra postanowiła wrócić do korzeni. Pod rządami Provenzano stała się niewidzialną władzą, która rozszerzała swoje interesy, przenikając do legalnych struktur i unikając bezpośredniego starcia z siłami porządku. Dawny Traktor przekształcił cosa nostrę w mniej krwawą i finansowo bardziej wydajną maszynę ekonomiczną, zdobywając nowy przydomek - Księgowy. Położył kres waśniom między lokalnymi bossami, którym kazał się zająć zdobywaniem kontraktów na roboty publiczne. Mafią kierował za pomocą zwięzłych poleceń, pisanych na pizzini, skrawkach papieru przekazywanych z ręki do ręki. Pisywał też liściki do rodziny i listy z podziękowaniami za przekazane haracze. Jeden z przechwyconych przez policję kończył się słowami: "Niech Bóg ci błogosławi i ma w Swojej opiece".
Grał na nosie stróżom prawa. Od 1994 r. jedną z jego ulubionych kryjówek był górski domek położony 40 km na południe od Palermo. Kiedy 30 stycznia 2001 r. wtargnęli tam policjanci, znaleźli tylko pomniejszej rangi bossa. Ostrzeżony Provenzano w ostatniej chwili uciekł w góry. "Wielu mieszkańców Corleone mogłoby nam powiedzieć, że kilka minut wcześniej przejeżdżał tędy Provenzano, ale tego nie zrobią" - przyznawali prokuratorzy z Palermo. Święte prawo mafii - omert+, czyli nakaz milczenia - nie przestało obowiązywać. Provenzano widywano też w szpitalach na Sycylii, w Genui, a nawet we Francji, gdzie leczył prostatę i nerki za pieniądze z włoskiego ubezpieczenia. "Może i u nas był, ale skąd mogliśmy wiedzieć? Nie chodził z plakietką z nazwiskiem na piersiach" - tłumaczył kilka lat temu ordynator kliniki w Agrigento na południu Sycylii.
Poza wszelkim podejrzeniem
Sieć protekcji Bernarda Provenzano sięgała wysoko. Prokurator Piero Grasso z Palermo ma dowody na jego powiązania z parlamentarzystami, urzędnikami i szefami firm budowlanych. W mieście Bagheria niedaleko Palermo wystawienie kandydata w wyborach regionalnych, krajowych czy europejskich nie było możliwe bez zgody Provenzano. Koniec jego barwnej kariery, jakby wyjętej z sensacyjnego filmu, był mniej widowiskowy. W powyborczy wtorek zaskoczony przez policjantów capo dei capi dojadał właśnie ulubione warzywa z miodem. Posiwiały, z dobrodusznym uśmiechem na twarzy, od razu potwierdził swoją tożsamość. Jego zatrzymanie było wynikiem długiego i skomplikowanego śledztwa, a nie zeznań skruszonych mafiosów - twierdzi Giuseppe Caruso, szef palermskiej policji. W żadnym wypadku nie miało być również uzgodnione z cosa nostrą. Nie jest o tym przekonany Giuseppe Carlo Marino, autor bestsellerowej książki "Ojcowie chrzestni", uchodzący za najwybitniejszego eksperta w dziedzinie włoskiej mafii. Potwierdza on opinię, że Provenzano stał się człowiekiem nowej mafii. Zrozumiał, że jej istnienie wymaga zerwania z szaleństwami krwawych psychopatów w stylu Totó Riiny i powrotu do współdziałania (czy raczej zmowy) ze społeczeństwem obywatelskim, a nie przeciwstawiania się mu. Nie musiał się ukrywać w niedostępnych grotach, mógł żyć spokojnie dwa kroki od rodzinnego Corleone. Miał zapewnioną pomoc szerokiego kręgu fachowców, biznesmenów, polityków - twierdzi prokurator Grasso, zapowiadając nowe rewelacje na ten temat w najbliższych miesiącach.
Provenzano stracił wsparcie, gdy przestał być użyteczny. Dawna cosa nostra potrzebowała hierarchii i bossa sprawującego absolutną władzę. Nowa mafia przypomina koncern obracający ogromnym kapitałem na skalę światową - uważa Marino. Barwne postacie bez wykształcenia, po kilku klasach szkoły podstawowej - jak Provenzano - należą do przeszłości. Dziś liczą się osoby poza podejrzeniem, sympatyczne, z którymi chętnie idzie się na kolację - dorzuca włoski ekspert. Po schwytaniu bossa z Corleone w cosa nostrze zapowiadają się wojny o władzę. Tym razem nawet one mogą być niewidzialne.
Jego długa ucieczka, o której we Włoszech z rezygnacją, ale i z nutą przechwałki mówiono, że "nie ma sobie równych w Europie i na całym globie", zakończyła się prozaicznie. Provenzano został aresztowany 2 km od rodzinnego Corleone, w wiejskim domku. W kieszeniach dżinsów miał pełno karteczek, których używał do komunikowania się ze światem zamiast telefonu komórkowego - przez lata posługiwał się nimi do wydawania rozkazów, załatwiania interesów i kontaktów z bliskimi. Nie stawiał oporu. Godzinę później, przewieziony do Palermo, był już głównie atrakcją dla turystów, którzy oblegali z kamerami prefekturę policji, by wrócić do domu z historyczną fotografią. Gratulacje siłom porządku przesłał prezydent Włoch Carlo Azeglio Ciampi.
Duch z Corleone
Ostatnia fotografia Provenzano sprzed aresztowania pochodzi z 1959 r., a stróże prawa ostatni raz widzieli go 9 maja 1963 r. podczas przesłuchania w Palermo. Przez następne 43 lata był duchem, widmem, zjawą rekonstruowaną wyłącznie na podstawie portretów pamięciowych. Provenzano miał opinię człowieka, który nie robi fałszywych kroków. Chodziła za nim od momentu, kiedy tuż po wojnie jako biedny nastolatek z sycylijskiego Corleone razem z kompanem Totó Riiną został przyjęty do mafijnego klanu Michele Navarry. Wkrótce pozyskał względy ambitnego bossa Luciano Liggia, który mawiał o swoim przybocznym, że "ma mózg jak kura, ale strzela jak bóg". Przylgnął do niego przydomek Traktor i opinia kogoś, kto "rozjeżdża ludzi". Razem z Riiną pomógł Liggiemu w wyeliminowaniu Navarry i przejęciu roli ojca chrzestnego.
Nieuchwytny dla władz, został w końcu uznany za osobę zaginioną, być może nieżyjącą. W rzeczywistości wspinał się po szczeblach mafijnej kariery. Kiedy w 1974 r. nowym bossem "rodziny" z Corleone został Totó Riina, uczynił Provenzano numerem 2. Starzy przyjaciele podzielili się rolami. Riina kierował krwawą częścią mafijnego biznesu, Provenzano zajął się finansami. Bezwzględny zabójca, który własnoręcznie pozbawił życia około 50 ludzi, teraz dbał o to, by haracze były regularnie ściągane, a mafiosi otrzymywali należne im części. Napływ do mafijnych kas pieniędzy z narkotyków wywołał kolejną, wyjątkowo brutalną wojnę o władzę, w której zginęło ponad 800 mafiosów. Włoskie władze postanowiły wtedy silniej uderzyć w zorganizowaną przestępczość. Riina odpowiedział rozpętaniem prawdziwej fali terroru. 23 maja 1992 r. na autostradzie prowadzącej z lotniska do Palermo zdalnie sterowana bomba z 500 kg trotylu rozerwała Giovanniego Falcone, sędziego z grupy antymafijnej, jego żonę i trzech członków eskorty. Dwa miesiące później w Palermo zginął inny antymafijny sędzia, Paolo Borsellino. Mafiosi z Corleone triumfowali. Po przejęciu pełnej kontroli nad sycylijskimi klanami rzucali otwarte wyzwanie państwu.
Powrót do korzeni
Triumf okazał się przedwczesny. Kampania terroru, która miała zastraszyć społeczeństwo i władze, przyniosła efekt odwrotny do zamierzonego. Rząd skierował nowe siły do walki z mafią, której okrucieństwo zaczęło już zagrażać wszystkim. 15 stycznia 1993 r. zeznania skruszonego mafiosa doprowadziły do aresztowania Riiny. Mafijna kopuła wydawała się śmiertelnie ugodzona. Ale na miejscu był wciąż, choć niewidoczny, Bernardo Provenzano. "Jestem bossem i żyję w Palermo" - napisał po aresztowaniu Riiny w liście do prokuratura, choć policja wątpiła wówczas w jego istnienie. Rok wcześniej sprowadził do sycylijskiej stolicy żonę i synów. Sam pozostał nieuchwytny, ale w widoczny sposób zmienił taktykę i metody działania mafii, odchodząc od terroru. Cosa nostra postanowiła wrócić do korzeni. Pod rządami Provenzano stała się niewidzialną władzą, która rozszerzała swoje interesy, przenikając do legalnych struktur i unikając bezpośredniego starcia z siłami porządku. Dawny Traktor przekształcił cosa nostrę w mniej krwawą i finansowo bardziej wydajną maszynę ekonomiczną, zdobywając nowy przydomek - Księgowy. Położył kres waśniom między lokalnymi bossami, którym kazał się zająć zdobywaniem kontraktów na roboty publiczne. Mafią kierował za pomocą zwięzłych poleceń, pisanych na pizzini, skrawkach papieru przekazywanych z ręki do ręki. Pisywał też liściki do rodziny i listy z podziękowaniami za przekazane haracze. Jeden z przechwyconych przez policję kończył się słowami: "Niech Bóg ci błogosławi i ma w Swojej opiece".
Grał na nosie stróżom prawa. Od 1994 r. jedną z jego ulubionych kryjówek był górski domek położony 40 km na południe od Palermo. Kiedy 30 stycznia 2001 r. wtargnęli tam policjanci, znaleźli tylko pomniejszej rangi bossa. Ostrzeżony Provenzano w ostatniej chwili uciekł w góry. "Wielu mieszkańców Corleone mogłoby nam powiedzieć, że kilka minut wcześniej przejeżdżał tędy Provenzano, ale tego nie zrobią" - przyznawali prokuratorzy z Palermo. Święte prawo mafii - omert+, czyli nakaz milczenia - nie przestało obowiązywać. Provenzano widywano też w szpitalach na Sycylii, w Genui, a nawet we Francji, gdzie leczył prostatę i nerki za pieniądze z włoskiego ubezpieczenia. "Może i u nas był, ale skąd mogliśmy wiedzieć? Nie chodził z plakietką z nazwiskiem na piersiach" - tłumaczył kilka lat temu ordynator kliniki w Agrigento na południu Sycylii.
Poza wszelkim podejrzeniem
Sieć protekcji Bernarda Provenzano sięgała wysoko. Prokurator Piero Grasso z Palermo ma dowody na jego powiązania z parlamentarzystami, urzędnikami i szefami firm budowlanych. W mieście Bagheria niedaleko Palermo wystawienie kandydata w wyborach regionalnych, krajowych czy europejskich nie było możliwe bez zgody Provenzano. Koniec jego barwnej kariery, jakby wyjętej z sensacyjnego filmu, był mniej widowiskowy. W powyborczy wtorek zaskoczony przez policjantów capo dei capi dojadał właśnie ulubione warzywa z miodem. Posiwiały, z dobrodusznym uśmiechem na twarzy, od razu potwierdził swoją tożsamość. Jego zatrzymanie było wynikiem długiego i skomplikowanego śledztwa, a nie zeznań skruszonych mafiosów - twierdzi Giuseppe Caruso, szef palermskiej policji. W żadnym wypadku nie miało być również uzgodnione z cosa nostrą. Nie jest o tym przekonany Giuseppe Carlo Marino, autor bestsellerowej książki "Ojcowie chrzestni", uchodzący za najwybitniejszego eksperta w dziedzinie włoskiej mafii. Potwierdza on opinię, że Provenzano stał się człowiekiem nowej mafii. Zrozumiał, że jej istnienie wymaga zerwania z szaleństwami krwawych psychopatów w stylu Totó Riiny i powrotu do współdziałania (czy raczej zmowy) ze społeczeństwem obywatelskim, a nie przeciwstawiania się mu. Nie musiał się ukrywać w niedostępnych grotach, mógł żyć spokojnie dwa kroki od rodzinnego Corleone. Miał zapewnioną pomoc szerokiego kręgu fachowców, biznesmenów, polityków - twierdzi prokurator Grasso, zapowiadając nowe rewelacje na ten temat w najbliższych miesiącach.
Provenzano stracił wsparcie, gdy przestał być użyteczny. Dawna cosa nostra potrzebowała hierarchii i bossa sprawującego absolutną władzę. Nowa mafia przypomina koncern obracający ogromnym kapitałem na skalę światową - uważa Marino. Barwne postacie bez wykształcenia, po kilku klasach szkoły podstawowej - jak Provenzano - należą do przeszłości. Dziś liczą się osoby poza podejrzeniem, sympatyczne, z którymi chętnie idzie się na kolację - dorzuca włoski ekspert. Po schwytaniu bossa z Corleone w cosa nostrze zapowiadają się wojny o władzę. Tym razem nawet one mogą być niewidzialne.
Mafiosi w kajdankach |
---|
Więcej możesz przeczytać w 16/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.