Winę za tragedię w kopalni Halemba ponosi zacofana polska energetyka
Każdy Polak ma dziś własnych "winnych" dramatu w kopalni Halemba w Rudzie Śląskiej. Raz jest to zarząd kopalni lub prywatni podwykonawcy, rzekomo dla zysku narażający ludzi. Innym razem są to sztygarzy oszukujący mierniki, by bez konfliktów z pracodawcą doczekać emerytury. Albo młodzi i niedoświadczeni górnicy bądź nadzór górniczy nie sprawujący nad tym wszystkim należytej kontroli. Albo pomysłodawcy reformy górnictwa. Prawdziwi winni być może nigdy nie zostaną jasno wskazani, a być może ich po prostu nie ma. Jedno jest pewne: 23 górników, którzy zginęli w kopalni Halemba, oraz tysiące innych, którzy stracili życie w górnictwie przez ostatnie kilkadziesiąt lat, to ofiary naszego zabójczego uzależnienia od węgla.
Polska jest dziś najbardziej uzależnionym od węgla krajem świata. Jesteśmy największym w UE i ósmym na świecie jego producentem. Aż 95 proc. wykorzystywanej przez nas energii elektrycznej powstaje z tego surowca - dwukrotnie więcej niż w Stanach Zjednoczonych lub Niemczech, więcej niż w Chinach (78 proc.) i Indiach (69 proc.). W Polsce nawet skromne możliwości częściowego zastąpienia węgla innymi surowcami energetycznymi (jak ropa naftowa lub gaz), które mamy, nie zostały w ciągu kilkunastu lat III RP wykorzystane. Tak zwanym ekologom, czyli zielonym terrorystom, zawdzięczamy zaś, że nadal nie mamy elektrowni atomowej. Ta, z której budowy się wycofano, czyli elektrownia w Żarnowcu, dawałaby dziś mniej więcej tyle energii, ile można wyprodukować z rocznego urobku w metanowej, a więc śmiertelnie niebezpiecznej Halembie. Tchórzostwo poprzednich rządów, które wypaczyły reformy górnictwa, pozbawiło wysiłek górników sensu. Bo czy jest sens w narażaniu życia, by ęle zarządzane kopalnie na tonie wydobytego węgla zarabiały 53 grosze netto, a ogrzewający mieszkania płacili za tę samą ilość nawet 500 zł?
Kawaleria przemysłu
Czy węgiel kamienny jest nam potrzebny? Od węgla w dużym stopniu odeszła Wielka Brytania, po II wojnie światowej największy jego producent w Europie, ale tylko dlatego, że w 1967 r. rozpoczęto wydobycie ropy naftowej i gazu ziemnego ze złóż na Morzu Północnym. U nas węgiel nie tylko pozostaje najtańszym źródłem energii, ale też jedynym, dzięki któremu jesteśmy jako tako samowystarczalni. W 2005 r. Urząd Regulacji Energetyki wyliczył, że w Polsce wytworzenie 1 GJ ciepła z węgla brunatnego kosztuje 17,07 zł, z węgla kamiennego - 22,61 zł, z gazu ziemnego - 32,99 zł, z lekkiego oleju opałowego - 53,08 zł.
Inna sprawa, że górnictwo działa na nierynkowych zasadach, więc cenowa atrakcyjność węgla jest po części sztucznie utrzymywana. W Niemczech każde górnicze miejsce pracy w Zagłębiu Ruhry i Saary podatnicy dotują kwotą 80 tys. euro rocznie. Brak subsydiów oznaczałby niechybnie likwidację kopalń i zwolnienie 42 tys. ich pracowników. Dlatego co najmniej do 2018 r. pomoc państwa dla holdingu RAG, skupiającego wszystkie niemieckie kopalnie węgla, pochłonie prawie 16 mld euro.
Ze względów społecznych utrzymuje się działalność z natury niebezpieczną, choć polskie kopalnie nie odstają w tej mierze od światowej czołówki. Na przykład w amerykańskim stanie Wirginia Zachodnia tylko w tym roku zginęło 16 górników (tymczasem górnictwo w USA jest poza pierwszą dziesiątką najbardziej niebezpiecznych zawodów). W Polsce liczba wypadków w górnictwie, w tym śmiertelnych, stale spada. To pozytywny efekt programu restrukturyzacji polskiego górnictwa.
Głównym założeniem programu miało być ograniczenie wydobycia węgla, by zlikwidować eksport i produkować tylko na własne potrzeby. Zamiast likwidacji tych kopalń, które nie mają szans na rynku, zdecydowano się głównie na redukcję zatrudnienia i wydobycia proporcjonalnie we wszystkich kopalniach. W efekcie górnicy pracują na przykład w deficytowej kopalni Silesia w Czechowicach-Dziedzicach, która przynosi rocznie kilkaset milionów złotych strat, podczas gdy w zyskownych zakładach brakuje rąk do pracy pod ziemią. - Wcześniejsze pisemne porozumienia nie pozwalają mi na zamknięcie Silesii, chociaż dyrektorzy innych kopalń przyjmą tamtejszych górników z otwartymi rękami - mówi "Wprost" Grzegorz Pawłaszek, prezes Kompanii Węglowej (należy do niej Silesia).
Reforma nie tylko nie uwolniła nas od problemu deficytowych kopalń, ale sprawiła, że te, które przed reformą przynosiły zyski, po restrukturyzacji i zmniejszeniu wydobycia często generowały straty. Na przykład kopalnia Wesoła w Mysłowicach rentowna staje się po przekroczeniu 14 tys. ton dziennego wydobycia, tymczasem w wyniku reformy zmniejszono w niej wydobycie do 10 tys. ton i dziś podatnicy muszą do niej dokładać. W polskim górnictwie nie są respektowane nawet elementarne zasady kapitalistycznej gospodarki. - Wynagrodzenia w kopalniach są uśrednione i niezależne od jakości pracy - mówi Edward Nowak, trzykrotny wiceminister resortów gospodarczych, przewodniczący rady nadzorczej Kompanii Węglowej. Osobnym problemem jest grupa pracujących na powierzchni (stanowią 23 proc. spośród niemal 125 tys. zatrudnionych w górnictwie osób) - menedżerowie, pracownicy administracji, część związkowców. Nie brakuje wśród nich osób po prostu żerujących na górnictwie. Zespół wiceministra gospodarki Pawła Poncyliusza, odpowiedzialnego za górnictwo, który pracuje nad raportem o korupcji i nieprawidłowościach w kopalniach, wskazał przynajmniej 30 różnych mechanizmów wyprowadzania pieniędzy ze spółek węglowych (m.in. ustawianie przetargów na zakup urządzeń górniczych lub wykonanie robót w kopalniach). Wszystko to obniża rentowność polskich kopalń, a więc zmniejsza też ich wydatki na modernizację, w tym na bezpieczeństwo.
Skazani na autarkię
Ze względów ekonomicznych nie możemy się uciec do radykalnego rozwiązania kwestii bezpieczeństwa górników - likwidacji przemysłu górniczego i przestawienia się na import węgla. - Z naszych analiz wynika, że tylko 10 proc. polskich kopalń wydobywa węgiel droższy niż ten dostępny za granicą - przypomina prof. Wiesław Blaschke, kierownik Zakładu Ekonomiki i Badań Rynku Paliwowo-Energetycznego Instytutu Gospodarki Surowcami Mineralnymi i Energią PAN. Według niego, import na przykład z Rosji jest opłacalny okresowo, a i to wyłącznie dzięki dumpingowym stawkom przewozowym rosyjskich kolei państwowych. Zachodniosyberyjski Kuzbas (Kuźnieckie Zagłębie Węglowe) od portów na Bałtyku dzieli 4,5 tys. km, co powinno wykluczać opłacalność eksportu. Jednak kumulacja niskich cen usług rosyjskich kolei i wysokich cen usług polskiego PKP Cargo sprawia, że na naszym wybrzeżu tańszy może być węgiel syberyjski, sprowadzony drogą kolejową i morską, niż rodzimy wożony ze Śląska. Niektóre z pomorskich prywatnych firm sprzedają rosyjski węgiel w kostkach po 350 zł za tonę, a ceny krajowego dochodzą nawet do 500 zł za tonę. Ale opłacalność importu znika, gdyby węgiel chciał nabyć klient oddalony o ponad 150 km od sprzedawcy - różnicę w cenie pochłoną koszty transportu. Dlatego w 2005 r. sprowadzono, głównie z Rosji, tylko 3,5 mln ton węgla (kilka procent krajowego zużycia). - Rezygnując z wydobycia w Polsce, musielibyśmy sprowadzać rocznie 74,7 mln ton węgla kosztem 17 mld zł, biorąc pod uwagę obecne ceny w portach Amsterdamu, Rotterdamu i Antwerpii powiększone o koszty transportu do portów polskich. Ekonomicznie i społecznie to niemożliwe do udźwignięcia - mówi Paweł Poncyliusz.
Atomowy luksus
Radykalnym rozwiązaniem byłaby budowa elektrowni atomowych - dużo bezpieczniejszych i dla pracowników, i dla środowiska. We Francji, gdzie w latach 50. węgiel pokrywał trzy czwarte potrzeb energetycznych, górnictwo de facto przestało istnieć, gdyż w drodze świadomej polityki zastąpiono je energetyką jądrową - dziś 50 elektrowni atomowych dostarcza 70 proc. potrzebnego Francuzom prądu. W Polsce zastąpienie na taką skalę węgla byłoby niewyobrażalne ze względów finansowych. Na przykład elektrownia atomowa podobna do tej uruchomionej w czeskim Temelinie kosztowałaby około 14 mld zł, a pozwoliłaby wyprodukować energię, do której wytworzenia potrzeba w elektrowni węglowej mniej więcej rocznego urobku kopalni o wielkości Halemby. Budowa kilkudziesięciu takich siłowni kosztowałaby 300-400 mld zł. Z drugiej strony, jedna lub dwie elektrownie atomowe pozwoliłyby, zachowując obecny bilans energetyczny, na wyłączenie kopalń najbardziej zagrożonych wybuchami metanu czy pyłu węglowego. Nie byłyby też finansowym zbytkiem, biorąc pod uwagę dotychczasowe wydatki podatników na górnictwo. Jak wyliczyło Ministerstwo Gospodarki ("Strategia działalności górnictwa węgla kamiennego w Polsce w latach 2007-2015"), pomoc publiczna dla górnictwa w poprzednich dwóch latach wyniosła 3,2 mld zł; wcześniej, w 2003 r., umorzono temu sektorowi 18,1 mld zł długów.
Eldorado poza zasięgiem
Dobrym rozwiązaniem nie jest też odwrót od reformy górnictwa i zwiększanie wydobycia węgla. Dziś argumentem za utrzymaniem co najmniej dotychczasowego poziomu produkcji węgla w Polsce wydaje się hossa surowcowa na świecie. W przełomowym roku 2004 cena tony węgla skoczyła z 35-40 USD do 70-80 USD. W ten sposób w ubiegłym roku Jastrzębska Spółka Węglowa (JSW) wypracowała 800 mln zł zysku, Katowicki Holding Węglowy (KHW) - 61 mln zł, a największa Kompania Węglowa (KW) - 200 mln zł. Jednak tegoroczny spadek cen - do nadal przecież wysokiego poziomu około 60 USD - wystarczył, by zysk polskich kopalń stopniał o ponad miliard złotych w porównaniu z ubiegłym rokiem (po dziewięciu miesiącach wyniósł łącznie 668,8 mln zł).
Czy można liczyć na długotrwałą hossę na rynku węgla? Mimo sporych wahań cena węgla jest bardziej stabilna niż ceny ropy lub gazu. Węgiel wrócił do łask przede wszystkim z powodu popytu rozwijającego się przemysłu w Chinach i Indiach oraz kłopotów z dostawami ropy naftowej (moce produkcyjne największych eksporterów ropy sięgnęły maksimum). W Stanach Zjednoczonych, gdzie wzmożono nacisk na uniezależnienie się od ropy z Bliskiego Wschodu, odradzają się zagłębia górnicze. W ciągu najbliższych dwudziestu lat tysiąc amerykańskich kopalń węgla (połowę stanowią odkrywkowe) ma zatrudnić około 30 tys. nowych pracowników i znacząco zwiększyć wydobycie. Wszystkie prognozy przekonują, że zużycie węgla będzie rosło, i to skokowo; Urząd Informacji Energetycznej USA szacuje, że w porównaniu z początkiem lat 80. zużycie do 2030 r. wzrośnie na świecie dwuipółkrotnie (do 10,5 mld ton).
Nie znaczy to jednak, że Polska na tym wiele skorzysta, bowiem nasze górnictwo wciąż nie przystaje do potrzeb krajowego i globalnego rynku. Chiński boom sprzyja nam pośrednio, podbijając ceny węgla na giełdach, ale eksport polskiego surowca na Daleki Wschód - ze względu na koszty frachtu - byłby nieopłacalny. W Europie zaś rynek rozwija się dużo wolniej - zużycie węgla w państwach UE wzrośnie w ciągu kilkunastu lat o 5 proc. Unia sprowadza rocznie 180 mln ton węgla (import pokrywa 30 proc. jej zapotrzebowania i wskaźnik ten stale rośnie), w tym około 20 mln ton z Polski. - Nasz węgiel może być gwarantem bezpieczeństwa energetycznego unii, pod warunkiem że spełni oczekiwania odbiorców - uważa prof. Blaschke. I tu tkwi problem. Tylko około 16 mln ton z całego wydobycia w Polsce nadaje się do użycia w zachodnioeuropejskich elektrowniach (mają kotły przystosowane do spalania węgla o zawartości popiołu nie większej niż 12 proc., polskie - 22 proc.). Tę ilość można by zwiększyć, wzbogacając tzw. miał węglowy, ale nikt u nas w to nie inwestuje. Nakłady na modernizację spółek węglowych podniosą zaś ich koszty (już rosną: koszt wyprodukowania tony węgla ze 140,81 zł w 2003 r. wzrósł do 166,71 zł w połowie tego roku). Ale najważniejszą przeszkodą w skorzystaniu z surowcowej hossy może się okazać brak węgla.
Polska bez węgla?
Państwowy Instytut Geologiczny (PIG) opublikował raport, z którego wynika, że węgiel w dostępnych dziś u nas pokładach wyczerpie się w ciągu kilkunastu lat. Choć mamy jedne z większych na świecie rezerw (1,5 proc. globalnych zasobów), które przy obecnym poziomie wydobycia powinny wystarczyć na 50-90 lat, ich uruchomienie wymagałoby dużych wydatków już dziś. Wprawdzie KW, JSW i KH zapowiadają, że w tym roku wydadzą miliard złotych na nowe urządzenia górnicze i uruchomienie nowych poziomów wydobywczych w kopalniach, ale są to działania mocno spóźnione (na przykład w należącej do KW kopalni Polska-Wirek dostępnego dziś węgla wystarczy na niecałe 8 lat). - Budowa kopalni trwa dziesięć lat, badania geologiczne i dokumentacja - następnych pięć lat. Jeżeli w najbliższym czasie nie ruszą inwestycje, w 2020 r. może nam zabraknąć węgla - ostrzega Stanisław Przeniosło z PIG.
Już dziś pojawiają się kłopoty z zaspokojeniem popytu krajowego. Kompania Węglowa, największy tego typu holding w Europie (z jej 17 kopalni pochodzi połowa polskiego węgla), wydobędzie w tym roku o milion ton węgla mniej, niż planowała. Najbardziej brakuje tzw. węgla grubego, wykorzystywanego do ogrzewania domów i dużych zakładów przemysłowych. Żeby węgla wystarczyło dla polskich klientów, KW zrywa kontrakty eksportowe i płaci kary umowne. Port w Świnoujściu, przez który przechodzi większość eksportu, w 2005 r. przeładował 3,7 mln ton węgla, a w przyszłym roku będzie to tylko milion ton. Związkowcy i eksperci oskarżają o ten stan m.in. Maksymiliana Klanka, byłego szefa KW (został zwolniony w czerwcu 2006 r.) i KHW, obecnie przewodniczącego Związku Pracodawców Górnictwa Węgla Kamiennego, który - ich zdaniem - "poprawiał" wyniki holdingu, oszczędzając na wydatkach inwestycyjnych.
Prywatyzacja niezgodna z planem
Skazani na węgiel powinniśmy uczynić to uzależnienie znośnym dla ludzi i gospodarki. Górnictwo może uzdrowić tylko reforma z prawdziwego zdarzenia: bez łączenia dochodowych kopalń z nierentownymi, kontynuowania na siłę produkcji na poziomach groźnych dla górników i zaniechania poszukiwań bezpieczniejszych złóż, utrzymywania armii pasożytów na powierzchni. Potrzebna jest też oczywiście prywatyzacja. - Po zakończeniu restrukturyzacji powinniśmy wykorzystać dobrą koniunkturę na świecie i wprowadzić kopalnie na giełdę - mówi "Wprost" Edward Nowak.
Węglowa hossa na świecie sprawiła, że do resortów skarbu i gospodarki dobijają się chętni do zakupu kopalń, m.in. 45-letni Czech Zdenek Bakala, który dwa lata temu za 480 mln USD kupił pakiet akcji OKD z Ostrawy - największego czeskiego producenta węgla. Po udanej restrukturyzacji czeski holding jest dziś wart około 1,5 mld USD i notuje zyski. W czerwcu firma Eko-Plus z Katowic wygrała proces przed Wojewódzkim Sądem Administracyjnym w Warszawie z ministrem gospodarki o wydanie koncesji na wydobycie węgla w zamkniętej kopalni im. Powstańców Śląskich w Bytomiu (inwestor chce wydobywać około 100 tys. ton węgla rocznie). Minister gospodarki odprawia jednak z kwitkiem nawet chętnych na zakup zamkniętych wcześniej kopalń, twierdząc, że ich prywatyzacja mogłaby zakłócić restrukturyzację górnictwa, doprowadzając do "nadprodukcji węgla". A przecież od 2002 r. w Zabrzu działa pierwsza w Polsce prywatna kopalnia Siltech, założona przez Jana Chojnackiego, byłego posła SLD. Zatrudnia 160 osób i od początku przynosi zyski.
Czy w tej sytuacji może dziwić, że wciąż prawie 95 tys. Polaków, bo tylu pracuje w kopalniach pod ziemią, naraża zdrowie i życie w przemyśle, który spośród wszystkich gałęzi gospodarki w istocie zmienił się najmniej od stuleci i należy do najbardziej niebezpiecznych? Czy jest sens narażać ich życie, by ęle zarządzane kopalnie na tonie wydobytego węgla zarabiały 53 grosze netto? - Gdyby nie działania restrukturyzacyjne podejmowane w latach ubiegłych, polskie górnictwo byłoby w nieporównanie gorszej niż dziś sytuacji. Jednak wciąż jest wiele do zrobienia: trzeba ograniczyć koszty kopalni, poprawić bezpieczeństwo, m.in. przez inwestycje i zakup nowoczesnych maszyn, wprowadzić "czyste" technologie spalania i przetwórstwa węgla - wylicza Paweł Poncyliusz.
Pewnie za kilkanaście lat w kopalniach na świecie i w Polsce stosowane będą na większą skalę nowe, bezpieczniejsze dla ludzi metody wydobywcze (choćby tzw. zagazowywanie węgla pod ziemią), może poprawi się efektywność wydobycia. Niestety, można się spodziewać, że do tego czasu tragedia w Rudzie Śląskiej nie będzie ostatnią.
Współpraca: Jarosław Knap, Piotr Cywiński, Berlin,
Ludwik M. Bednarz, San Francisco
Polska jest dziś najbardziej uzależnionym od węgla krajem świata. Jesteśmy największym w UE i ósmym na świecie jego producentem. Aż 95 proc. wykorzystywanej przez nas energii elektrycznej powstaje z tego surowca - dwukrotnie więcej niż w Stanach Zjednoczonych lub Niemczech, więcej niż w Chinach (78 proc.) i Indiach (69 proc.). W Polsce nawet skromne możliwości częściowego zastąpienia węgla innymi surowcami energetycznymi (jak ropa naftowa lub gaz), które mamy, nie zostały w ciągu kilkunastu lat III RP wykorzystane. Tak zwanym ekologom, czyli zielonym terrorystom, zawdzięczamy zaś, że nadal nie mamy elektrowni atomowej. Ta, z której budowy się wycofano, czyli elektrownia w Żarnowcu, dawałaby dziś mniej więcej tyle energii, ile można wyprodukować z rocznego urobku w metanowej, a więc śmiertelnie niebezpiecznej Halembie. Tchórzostwo poprzednich rządów, które wypaczyły reformy górnictwa, pozbawiło wysiłek górników sensu. Bo czy jest sens w narażaniu życia, by ęle zarządzane kopalnie na tonie wydobytego węgla zarabiały 53 grosze netto, a ogrzewający mieszkania płacili za tę samą ilość nawet 500 zł?
Kawaleria przemysłu
Czy węgiel kamienny jest nam potrzebny? Od węgla w dużym stopniu odeszła Wielka Brytania, po II wojnie światowej największy jego producent w Europie, ale tylko dlatego, że w 1967 r. rozpoczęto wydobycie ropy naftowej i gazu ziemnego ze złóż na Morzu Północnym. U nas węgiel nie tylko pozostaje najtańszym źródłem energii, ale też jedynym, dzięki któremu jesteśmy jako tako samowystarczalni. W 2005 r. Urząd Regulacji Energetyki wyliczył, że w Polsce wytworzenie 1 GJ ciepła z węgla brunatnego kosztuje 17,07 zł, z węgla kamiennego - 22,61 zł, z gazu ziemnego - 32,99 zł, z lekkiego oleju opałowego - 53,08 zł.
Inna sprawa, że górnictwo działa na nierynkowych zasadach, więc cenowa atrakcyjność węgla jest po części sztucznie utrzymywana. W Niemczech każde górnicze miejsce pracy w Zagłębiu Ruhry i Saary podatnicy dotują kwotą 80 tys. euro rocznie. Brak subsydiów oznaczałby niechybnie likwidację kopalń i zwolnienie 42 tys. ich pracowników. Dlatego co najmniej do 2018 r. pomoc państwa dla holdingu RAG, skupiającego wszystkie niemieckie kopalnie węgla, pochłonie prawie 16 mld euro.
Ze względów społecznych utrzymuje się działalność z natury niebezpieczną, choć polskie kopalnie nie odstają w tej mierze od światowej czołówki. Na przykład w amerykańskim stanie Wirginia Zachodnia tylko w tym roku zginęło 16 górników (tymczasem górnictwo w USA jest poza pierwszą dziesiątką najbardziej niebezpiecznych zawodów). W Polsce liczba wypadków w górnictwie, w tym śmiertelnych, stale spada. To pozytywny efekt programu restrukturyzacji polskiego górnictwa.
Głównym założeniem programu miało być ograniczenie wydobycia węgla, by zlikwidować eksport i produkować tylko na własne potrzeby. Zamiast likwidacji tych kopalń, które nie mają szans na rynku, zdecydowano się głównie na redukcję zatrudnienia i wydobycia proporcjonalnie we wszystkich kopalniach. W efekcie górnicy pracują na przykład w deficytowej kopalni Silesia w Czechowicach-Dziedzicach, która przynosi rocznie kilkaset milionów złotych strat, podczas gdy w zyskownych zakładach brakuje rąk do pracy pod ziemią. - Wcześniejsze pisemne porozumienia nie pozwalają mi na zamknięcie Silesii, chociaż dyrektorzy innych kopalń przyjmą tamtejszych górników z otwartymi rękami - mówi "Wprost" Grzegorz Pawłaszek, prezes Kompanii Węglowej (należy do niej Silesia).
Reforma nie tylko nie uwolniła nas od problemu deficytowych kopalń, ale sprawiła, że te, które przed reformą przynosiły zyski, po restrukturyzacji i zmniejszeniu wydobycia często generowały straty. Na przykład kopalnia Wesoła w Mysłowicach rentowna staje się po przekroczeniu 14 tys. ton dziennego wydobycia, tymczasem w wyniku reformy zmniejszono w niej wydobycie do 10 tys. ton i dziś podatnicy muszą do niej dokładać. W polskim górnictwie nie są respektowane nawet elementarne zasady kapitalistycznej gospodarki. - Wynagrodzenia w kopalniach są uśrednione i niezależne od jakości pracy - mówi Edward Nowak, trzykrotny wiceminister resortów gospodarczych, przewodniczący rady nadzorczej Kompanii Węglowej. Osobnym problemem jest grupa pracujących na powierzchni (stanowią 23 proc. spośród niemal 125 tys. zatrudnionych w górnictwie osób) - menedżerowie, pracownicy administracji, część związkowców. Nie brakuje wśród nich osób po prostu żerujących na górnictwie. Zespół wiceministra gospodarki Pawła Poncyliusza, odpowiedzialnego za górnictwo, który pracuje nad raportem o korupcji i nieprawidłowościach w kopalniach, wskazał przynajmniej 30 różnych mechanizmów wyprowadzania pieniędzy ze spółek węglowych (m.in. ustawianie przetargów na zakup urządzeń górniczych lub wykonanie robót w kopalniach). Wszystko to obniża rentowność polskich kopalń, a więc zmniejsza też ich wydatki na modernizację, w tym na bezpieczeństwo.
Skazani na autarkię
Ze względów ekonomicznych nie możemy się uciec do radykalnego rozwiązania kwestii bezpieczeństwa górników - likwidacji przemysłu górniczego i przestawienia się na import węgla. - Z naszych analiz wynika, że tylko 10 proc. polskich kopalń wydobywa węgiel droższy niż ten dostępny za granicą - przypomina prof. Wiesław Blaschke, kierownik Zakładu Ekonomiki i Badań Rynku Paliwowo-Energetycznego Instytutu Gospodarki Surowcami Mineralnymi i Energią PAN. Według niego, import na przykład z Rosji jest opłacalny okresowo, a i to wyłącznie dzięki dumpingowym stawkom przewozowym rosyjskich kolei państwowych. Zachodniosyberyjski Kuzbas (Kuźnieckie Zagłębie Węglowe) od portów na Bałtyku dzieli 4,5 tys. km, co powinno wykluczać opłacalność eksportu. Jednak kumulacja niskich cen usług rosyjskich kolei i wysokich cen usług polskiego PKP Cargo sprawia, że na naszym wybrzeżu tańszy może być węgiel syberyjski, sprowadzony drogą kolejową i morską, niż rodzimy wożony ze Śląska. Niektóre z pomorskich prywatnych firm sprzedają rosyjski węgiel w kostkach po 350 zł za tonę, a ceny krajowego dochodzą nawet do 500 zł za tonę. Ale opłacalność importu znika, gdyby węgiel chciał nabyć klient oddalony o ponad 150 km od sprzedawcy - różnicę w cenie pochłoną koszty transportu. Dlatego w 2005 r. sprowadzono, głównie z Rosji, tylko 3,5 mln ton węgla (kilka procent krajowego zużycia). - Rezygnując z wydobycia w Polsce, musielibyśmy sprowadzać rocznie 74,7 mln ton węgla kosztem 17 mld zł, biorąc pod uwagę obecne ceny w portach Amsterdamu, Rotterdamu i Antwerpii powiększone o koszty transportu do portów polskich. Ekonomicznie i społecznie to niemożliwe do udźwignięcia - mówi Paweł Poncyliusz.
Atomowy luksus
Radykalnym rozwiązaniem byłaby budowa elektrowni atomowych - dużo bezpieczniejszych i dla pracowników, i dla środowiska. We Francji, gdzie w latach 50. węgiel pokrywał trzy czwarte potrzeb energetycznych, górnictwo de facto przestało istnieć, gdyż w drodze świadomej polityki zastąpiono je energetyką jądrową - dziś 50 elektrowni atomowych dostarcza 70 proc. potrzebnego Francuzom prądu. W Polsce zastąpienie na taką skalę węgla byłoby niewyobrażalne ze względów finansowych. Na przykład elektrownia atomowa podobna do tej uruchomionej w czeskim Temelinie kosztowałaby około 14 mld zł, a pozwoliłaby wyprodukować energię, do której wytworzenia potrzeba w elektrowni węglowej mniej więcej rocznego urobku kopalni o wielkości Halemby. Budowa kilkudziesięciu takich siłowni kosztowałaby 300-400 mld zł. Z drugiej strony, jedna lub dwie elektrownie atomowe pozwoliłyby, zachowując obecny bilans energetyczny, na wyłączenie kopalń najbardziej zagrożonych wybuchami metanu czy pyłu węglowego. Nie byłyby też finansowym zbytkiem, biorąc pod uwagę dotychczasowe wydatki podatników na górnictwo. Jak wyliczyło Ministerstwo Gospodarki ("Strategia działalności górnictwa węgla kamiennego w Polsce w latach 2007-2015"), pomoc publiczna dla górnictwa w poprzednich dwóch latach wyniosła 3,2 mld zł; wcześniej, w 2003 r., umorzono temu sektorowi 18,1 mld zł długów.
Eldorado poza zasięgiem
Dobrym rozwiązaniem nie jest też odwrót od reformy górnictwa i zwiększanie wydobycia węgla. Dziś argumentem za utrzymaniem co najmniej dotychczasowego poziomu produkcji węgla w Polsce wydaje się hossa surowcowa na świecie. W przełomowym roku 2004 cena tony węgla skoczyła z 35-40 USD do 70-80 USD. W ten sposób w ubiegłym roku Jastrzębska Spółka Węglowa (JSW) wypracowała 800 mln zł zysku, Katowicki Holding Węglowy (KHW) - 61 mln zł, a największa Kompania Węglowa (KW) - 200 mln zł. Jednak tegoroczny spadek cen - do nadal przecież wysokiego poziomu około 60 USD - wystarczył, by zysk polskich kopalń stopniał o ponad miliard złotych w porównaniu z ubiegłym rokiem (po dziewięciu miesiącach wyniósł łącznie 668,8 mln zł).
Czy można liczyć na długotrwałą hossę na rynku węgla? Mimo sporych wahań cena węgla jest bardziej stabilna niż ceny ropy lub gazu. Węgiel wrócił do łask przede wszystkim z powodu popytu rozwijającego się przemysłu w Chinach i Indiach oraz kłopotów z dostawami ropy naftowej (moce produkcyjne największych eksporterów ropy sięgnęły maksimum). W Stanach Zjednoczonych, gdzie wzmożono nacisk na uniezależnienie się od ropy z Bliskiego Wschodu, odradzają się zagłębia górnicze. W ciągu najbliższych dwudziestu lat tysiąc amerykańskich kopalń węgla (połowę stanowią odkrywkowe) ma zatrudnić około 30 tys. nowych pracowników i znacząco zwiększyć wydobycie. Wszystkie prognozy przekonują, że zużycie węgla będzie rosło, i to skokowo; Urząd Informacji Energetycznej USA szacuje, że w porównaniu z początkiem lat 80. zużycie do 2030 r. wzrośnie na świecie dwuipółkrotnie (do 10,5 mld ton).
Nie znaczy to jednak, że Polska na tym wiele skorzysta, bowiem nasze górnictwo wciąż nie przystaje do potrzeb krajowego i globalnego rynku. Chiński boom sprzyja nam pośrednio, podbijając ceny węgla na giełdach, ale eksport polskiego surowca na Daleki Wschód - ze względu na koszty frachtu - byłby nieopłacalny. W Europie zaś rynek rozwija się dużo wolniej - zużycie węgla w państwach UE wzrośnie w ciągu kilkunastu lat o 5 proc. Unia sprowadza rocznie 180 mln ton węgla (import pokrywa 30 proc. jej zapotrzebowania i wskaźnik ten stale rośnie), w tym około 20 mln ton z Polski. - Nasz węgiel może być gwarantem bezpieczeństwa energetycznego unii, pod warunkiem że spełni oczekiwania odbiorców - uważa prof. Blaschke. I tu tkwi problem. Tylko około 16 mln ton z całego wydobycia w Polsce nadaje się do użycia w zachodnioeuropejskich elektrowniach (mają kotły przystosowane do spalania węgla o zawartości popiołu nie większej niż 12 proc., polskie - 22 proc.). Tę ilość można by zwiększyć, wzbogacając tzw. miał węglowy, ale nikt u nas w to nie inwestuje. Nakłady na modernizację spółek węglowych podniosą zaś ich koszty (już rosną: koszt wyprodukowania tony węgla ze 140,81 zł w 2003 r. wzrósł do 166,71 zł w połowie tego roku). Ale najważniejszą przeszkodą w skorzystaniu z surowcowej hossy może się okazać brak węgla.
Polska bez węgla?
Państwowy Instytut Geologiczny (PIG) opublikował raport, z którego wynika, że węgiel w dostępnych dziś u nas pokładach wyczerpie się w ciągu kilkunastu lat. Choć mamy jedne z większych na świecie rezerw (1,5 proc. globalnych zasobów), które przy obecnym poziomie wydobycia powinny wystarczyć na 50-90 lat, ich uruchomienie wymagałoby dużych wydatków już dziś. Wprawdzie KW, JSW i KH zapowiadają, że w tym roku wydadzą miliard złotych na nowe urządzenia górnicze i uruchomienie nowych poziomów wydobywczych w kopalniach, ale są to działania mocno spóźnione (na przykład w należącej do KW kopalni Polska-Wirek dostępnego dziś węgla wystarczy na niecałe 8 lat). - Budowa kopalni trwa dziesięć lat, badania geologiczne i dokumentacja - następnych pięć lat. Jeżeli w najbliższym czasie nie ruszą inwestycje, w 2020 r. może nam zabraknąć węgla - ostrzega Stanisław Przeniosło z PIG.
Już dziś pojawiają się kłopoty z zaspokojeniem popytu krajowego. Kompania Węglowa, największy tego typu holding w Europie (z jej 17 kopalni pochodzi połowa polskiego węgla), wydobędzie w tym roku o milion ton węgla mniej, niż planowała. Najbardziej brakuje tzw. węgla grubego, wykorzystywanego do ogrzewania domów i dużych zakładów przemysłowych. Żeby węgla wystarczyło dla polskich klientów, KW zrywa kontrakty eksportowe i płaci kary umowne. Port w Świnoujściu, przez który przechodzi większość eksportu, w 2005 r. przeładował 3,7 mln ton węgla, a w przyszłym roku będzie to tylko milion ton. Związkowcy i eksperci oskarżają o ten stan m.in. Maksymiliana Klanka, byłego szefa KW (został zwolniony w czerwcu 2006 r.) i KHW, obecnie przewodniczącego Związku Pracodawców Górnictwa Węgla Kamiennego, który - ich zdaniem - "poprawiał" wyniki holdingu, oszczędzając na wydatkach inwestycyjnych.
Prywatyzacja niezgodna z planem
Skazani na węgiel powinniśmy uczynić to uzależnienie znośnym dla ludzi i gospodarki. Górnictwo może uzdrowić tylko reforma z prawdziwego zdarzenia: bez łączenia dochodowych kopalń z nierentownymi, kontynuowania na siłę produkcji na poziomach groźnych dla górników i zaniechania poszukiwań bezpieczniejszych złóż, utrzymywania armii pasożytów na powierzchni. Potrzebna jest też oczywiście prywatyzacja. - Po zakończeniu restrukturyzacji powinniśmy wykorzystać dobrą koniunkturę na świecie i wprowadzić kopalnie na giełdę - mówi "Wprost" Edward Nowak.
Węglowa hossa na świecie sprawiła, że do resortów skarbu i gospodarki dobijają się chętni do zakupu kopalń, m.in. 45-letni Czech Zdenek Bakala, który dwa lata temu za 480 mln USD kupił pakiet akcji OKD z Ostrawy - największego czeskiego producenta węgla. Po udanej restrukturyzacji czeski holding jest dziś wart około 1,5 mld USD i notuje zyski. W czerwcu firma Eko-Plus z Katowic wygrała proces przed Wojewódzkim Sądem Administracyjnym w Warszawie z ministrem gospodarki o wydanie koncesji na wydobycie węgla w zamkniętej kopalni im. Powstańców Śląskich w Bytomiu (inwestor chce wydobywać około 100 tys. ton węgla rocznie). Minister gospodarki odprawia jednak z kwitkiem nawet chętnych na zakup zamkniętych wcześniej kopalń, twierdząc, że ich prywatyzacja mogłaby zakłócić restrukturyzację górnictwa, doprowadzając do "nadprodukcji węgla". A przecież od 2002 r. w Zabrzu działa pierwsza w Polsce prywatna kopalnia Siltech, założona przez Jana Chojnackiego, byłego posła SLD. Zatrudnia 160 osób i od początku przynosi zyski.
Czy w tej sytuacji może dziwić, że wciąż prawie 95 tys. Polaków, bo tylu pracuje w kopalniach pod ziemią, naraża zdrowie i życie w przemyśle, który spośród wszystkich gałęzi gospodarki w istocie zmienił się najmniej od stuleci i należy do najbardziej niebezpiecznych? Czy jest sens narażać ich życie, by ęle zarządzane kopalnie na tonie wydobytego węgla zarabiały 53 grosze netto? - Gdyby nie działania restrukturyzacyjne podejmowane w latach ubiegłych, polskie górnictwo byłoby w nieporównanie gorszej niż dziś sytuacji. Jednak wciąż jest wiele do zrobienia: trzeba ograniczyć koszty kopalni, poprawić bezpieczeństwo, m.in. przez inwestycje i zakup nowoczesnych maszyn, wprowadzić "czyste" technologie spalania i przetwórstwa węgla - wylicza Paweł Poncyliusz.
Pewnie za kilkanaście lat w kopalniach na świecie i w Polsce stosowane będą na większą skalę nowe, bezpieczniejsze dla ludzi metody wydobywcze (choćby tzw. zagazowywanie węgla pod ziemią), może poprawi się efektywność wydobycia. Niestety, można się spodziewać, że do tego czasu tragedia w Rudzie Śląskiej nie będzie ostatnią.
Współpraca: Jarosław Knap, Piotr Cywiński, Berlin,
Ludwik M. Bednarz, San Francisco
Największe katastrofy górnicze na świecie
|
Więcej możesz przeczytać w 48/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.