Z hiszpańskiego miasteczka Trujillo pochodziła większość konkwistadorów, którzy podbili Amerykę
W Trujillo usiedliśmy na Plaza Mayor, niedaleko pomnika Pizarra. Za nim stoi szesnastowieczny kościół św. Marcina. Wkrótce mieliśmy jechać do willi Pizarrów. Gdy obserwowałem przejeżdżające samochody różnych firm, większość miała Pizarra za patrona. Instytucje społeczne, restauracje, ulice, a nawet sklepy szczycą się tym nazwiskiem na szyldach. Dlaczego więc miasto Trujillo nie zmieni nazwy na Pizarro? Z nutą pewnej uszczypliwości pytam Gabriela, który pomaga mi w poruszaniu się po zakamarkach tej krainy, jakich wybitnych obywateli wydała dotychczas Estremadura. Wymienił kilku jednym tchem: z Trujillo pochodzili Francisco Pizarro, Diego de Almagro, Vasco Núez de Balboa, Pedro Valdivia, Alonso de Monroy. Potem dorzucił dla okrasy znanego malarza Francisca Murillo oraz poetę Miguela de Espinozę.
Przyglądam się pomnikowi Pizarra, którego uwiecznił amerykański rzeębiarz Charles Rumsey. Replikę pamiętam z Plaza de Armas w Limie. Niedawno figurę tego wielkiego łotra wreszcie stamtąd usunięto - doczesne szczątki konkwistadora nadal jednak spoczywają w tamtejszej katedrze.
Z Trujillo na podbój Ameryki
Rodzinna willa Pizarrów okazała się dużym domem z białego kamienia - w stylu szesnastowiecznej architektury. Cały ten zakątek na wzgórzu powstał w czasach islamu, a po rekonkwiście wzbogacił się o dwa kościoły i trzy bramy - przez Bramę Triumfalną schodzi się do basenu z czasów rzymskich, El Alberca.
Herb nad bramą wejściową do willi muzeum prezentuje się imponująco, choć rodzina Pizarrów nie należała do arystokracji, a sam Francisco był synem z nieprawego łoża. W sąsiedztwie ustawiono dużą rzeźbę głowy Hernána Cortésa, pochodzącego z nieodległego Meddelin pogromcę Azteków, też wielkiego rozbójnika, który do Trujillo, gniazda ludobójców, pasuje idealnie.
W latach łupieżczych wypraw miasto liczyło niespełna 10 tys. mieszkańców. Dziś - trudno w to uwierzyć - liczba ludności jest niemal dokładnie taka sama. Rodzi się refleksja: protoplaści mieszkańców Trujillo kosztem tysięcy ofiar zrabowali i zwieźli do Hiszpanii niewyobrażalne skarby, ale ich rodzinne miasto niewiele na tym zyskało. Ludzie z małego miasteczka zapomnianej Estremadury dokonywali czynów fantastycznych, atakując i pokonując indiańskie potęgi Ameryki Łacińskiej. Czy w tym kamiennym miasteczku w środku Hiszpanii drzemią jakieś złowrogie siły zdolne obalać potęgi tego świata?
Królewscy awanturnicy
W zadymionej kawiarni w podcieniach przy Plaza Mayor usiadłem przy stoliku obok wejścia, zaproszony przyjaznym gestem przez uśmiechniętego starszego pana. Okazało się, że przyjechał z Madrytu, jest kolekcjonerem dzieł sztuki. Podczas rozmowy zapytałem, czy mieszkańcy Trujillo odznaczają się wyjątkową skłonnością do przestępczości, awanturnictwa bądź innymi negatywnymi cechami. Odpowiedział, że są dokładnie tacy sami jak w innych miastach Estremadury. Może przed pięciuset laty byli inni? Wszyscy wtedy byli trochę inni. Z trudem walczyli o byt. Często cierpieli głód. Kiedy rozpoczął się nabór do wojsk szykujących się na podbój świata, ruszyli hurmem do widocznego z okna kawiarni gmachu Palacio de la Conquista. Jak wynika z dokumentów, rekrutowali się przeważnie z nizin. Byli to w większości zwykli opryszkowie. - Winę za liczne zbrodnie na tamtym kontynencie ponosili dowódcy i królewscy urzędnicy. Ich należało osądzać i skazywać. Ale wtedy nie było jeszcze Norymbergi - posumował tamte czasy mój przygodny znajomy z Madrytu.
Przypomnijmy: pierwszy był Hernán Cortés, który po wylądowaniu w 1519 r. na terenach należących obecnie do Meksyku, rozbił państwo Azteków z pomocą 500 ludzi i 16 koni. W jego ślady poszedł w 1532 r. Francisco Pizarro. Ten z kolei rozpoczął swoją akcję w peruwiańskim mieście Tumbes, gdzie poznał tajemnicę króla Inków, następnie powrócił do Hiszpanii i uzyskał zgodę króla na wyprawę "po złoto". Udał się do rodzinnego Trujillo, gdzie zwerbował grupę gotowych na wszystko awanturników. Początkowo miał do dyspozycji zaledwie 168 ludzi.
Hiszpanie wojowali z Inkami mieczem i podstępem. Zajęli Cuzco, porwali i zabili króla Atahualpę. Odznaczali się wielkim okrucieństwem, niektóre bitwy były prawdziwymi rzeziami. Przez kilkadziesiąt lat kolejni konkwistadorzy, następcy Pizarra, mordowali inkaskich wodzów, nim w pełni zapanowali nad państwem Dzieci Słońca.
Pamięć krwi
Trzecim pod względem wielkości miastem Peru jest dziś Trujillo - nazwane tak, jak łatwo się domyślić, przez przybyszów z kamiennego miasteczka Estremadury. Ale kiedy hiszpańskie Trujillo zastygło w niezmiennym od pięciu stuleci kształcie, Trujillo peruwiańskie stało się najważniejszym miastem północnego Peru, wyjątkowo zamożnym i eleganckim (1,2 mln mieszkańców). W 1820 r. Trujillo jako pierwsze w Peru ogłosiło niepodległość i pozbyło się hiszpańskiej władzy, a Simon Bolivar ustanowił miasto siedzibą rewolucyjnego rządu.
Ustawienie pomnika Pizarra w sercu Limy świadczyło być może o chęci podkreślenia związku republiki z macierzą, choć raczej stanowiło dowód zaniku pamięci. Mówi się, że rzeźbiarz podarował swoje dzieło Meksykowi jako monument Cortésa. Podziękowano darczyńcy za prezent, który trafił następnie do Limy w postaci Pizarra. W hiszpańskim Trujillo krwawy konkwistador czczony jest co roku - uroczystości jemu poświęcone podłączane są zazwyczaj do programu jednego z ważnych świąt.
W moim przytulnym hoteliku w Trujillo leżała przy łóżku - jak to często bywa - Biblia. Któreś poprzedniej nocy ulokowano mnie na jakimś wygwizdowie, gdzie miauczał czarny kot, a na stoliku przy łóżku zamiast Biblii leżał gruby tom z opowieściami o Draculi i wampirach. A przecież to w Trujillo, a nie gdzie indziej, byłby na swoim miejscu wołoski diabeł.
Przyglądam się pomnikowi Pizarra, którego uwiecznił amerykański rzeębiarz Charles Rumsey. Replikę pamiętam z Plaza de Armas w Limie. Niedawno figurę tego wielkiego łotra wreszcie stamtąd usunięto - doczesne szczątki konkwistadora nadal jednak spoczywają w tamtejszej katedrze.
Z Trujillo na podbój Ameryki
Rodzinna willa Pizarrów okazała się dużym domem z białego kamienia - w stylu szesnastowiecznej architektury. Cały ten zakątek na wzgórzu powstał w czasach islamu, a po rekonkwiście wzbogacił się o dwa kościoły i trzy bramy - przez Bramę Triumfalną schodzi się do basenu z czasów rzymskich, El Alberca.
Herb nad bramą wejściową do willi muzeum prezentuje się imponująco, choć rodzina Pizarrów nie należała do arystokracji, a sam Francisco był synem z nieprawego łoża. W sąsiedztwie ustawiono dużą rzeźbę głowy Hernána Cortésa, pochodzącego z nieodległego Meddelin pogromcę Azteków, też wielkiego rozbójnika, który do Trujillo, gniazda ludobójców, pasuje idealnie.
W latach łupieżczych wypraw miasto liczyło niespełna 10 tys. mieszkańców. Dziś - trudno w to uwierzyć - liczba ludności jest niemal dokładnie taka sama. Rodzi się refleksja: protoplaści mieszkańców Trujillo kosztem tysięcy ofiar zrabowali i zwieźli do Hiszpanii niewyobrażalne skarby, ale ich rodzinne miasto niewiele na tym zyskało. Ludzie z małego miasteczka zapomnianej Estremadury dokonywali czynów fantastycznych, atakując i pokonując indiańskie potęgi Ameryki Łacińskiej. Czy w tym kamiennym miasteczku w środku Hiszpanii drzemią jakieś złowrogie siły zdolne obalać potęgi tego świata?
Królewscy awanturnicy
W zadymionej kawiarni w podcieniach przy Plaza Mayor usiadłem przy stoliku obok wejścia, zaproszony przyjaznym gestem przez uśmiechniętego starszego pana. Okazało się, że przyjechał z Madrytu, jest kolekcjonerem dzieł sztuki. Podczas rozmowy zapytałem, czy mieszkańcy Trujillo odznaczają się wyjątkową skłonnością do przestępczości, awanturnictwa bądź innymi negatywnymi cechami. Odpowiedział, że są dokładnie tacy sami jak w innych miastach Estremadury. Może przed pięciuset laty byli inni? Wszyscy wtedy byli trochę inni. Z trudem walczyli o byt. Często cierpieli głód. Kiedy rozpoczął się nabór do wojsk szykujących się na podbój świata, ruszyli hurmem do widocznego z okna kawiarni gmachu Palacio de la Conquista. Jak wynika z dokumentów, rekrutowali się przeważnie z nizin. Byli to w większości zwykli opryszkowie. - Winę za liczne zbrodnie na tamtym kontynencie ponosili dowódcy i królewscy urzędnicy. Ich należało osądzać i skazywać. Ale wtedy nie było jeszcze Norymbergi - posumował tamte czasy mój przygodny znajomy z Madrytu.
Przypomnijmy: pierwszy był Hernán Cortés, który po wylądowaniu w 1519 r. na terenach należących obecnie do Meksyku, rozbił państwo Azteków z pomocą 500 ludzi i 16 koni. W jego ślady poszedł w 1532 r. Francisco Pizarro. Ten z kolei rozpoczął swoją akcję w peruwiańskim mieście Tumbes, gdzie poznał tajemnicę króla Inków, następnie powrócił do Hiszpanii i uzyskał zgodę króla na wyprawę "po złoto". Udał się do rodzinnego Trujillo, gdzie zwerbował grupę gotowych na wszystko awanturników. Początkowo miał do dyspozycji zaledwie 168 ludzi.
Hiszpanie wojowali z Inkami mieczem i podstępem. Zajęli Cuzco, porwali i zabili króla Atahualpę. Odznaczali się wielkim okrucieństwem, niektóre bitwy były prawdziwymi rzeziami. Przez kilkadziesiąt lat kolejni konkwistadorzy, następcy Pizarra, mordowali inkaskich wodzów, nim w pełni zapanowali nad państwem Dzieci Słońca.
Pamięć krwi
Trzecim pod względem wielkości miastem Peru jest dziś Trujillo - nazwane tak, jak łatwo się domyślić, przez przybyszów z kamiennego miasteczka Estremadury. Ale kiedy hiszpańskie Trujillo zastygło w niezmiennym od pięciu stuleci kształcie, Trujillo peruwiańskie stało się najważniejszym miastem północnego Peru, wyjątkowo zamożnym i eleganckim (1,2 mln mieszkańców). W 1820 r. Trujillo jako pierwsze w Peru ogłosiło niepodległość i pozbyło się hiszpańskiej władzy, a Simon Bolivar ustanowił miasto siedzibą rewolucyjnego rządu.
Ustawienie pomnika Pizarra w sercu Limy świadczyło być może o chęci podkreślenia związku republiki z macierzą, choć raczej stanowiło dowód zaniku pamięci. Mówi się, że rzeźbiarz podarował swoje dzieło Meksykowi jako monument Cortésa. Podziękowano darczyńcy za prezent, który trafił następnie do Limy w postaci Pizarra. W hiszpańskim Trujillo krwawy konkwistador czczony jest co roku - uroczystości jemu poświęcone podłączane są zazwyczaj do programu jednego z ważnych świąt.
W moim przytulnym hoteliku w Trujillo leżała przy łóżku - jak to często bywa - Biblia. Któreś poprzedniej nocy ulokowano mnie na jakimś wygwizdowie, gdzie miauczał czarny kot, a na stoliku przy łóżku zamiast Biblii leżał gruby tom z opowieściami o Draculi i wampirach. A przecież to w Trujillo, a nie gdzie indziej, byłby na swoim miejscu wołoski diabeł.
Więcej możesz przeczytać w 48/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.