Trudno się oprzeć wrażeniu, że wojna z Iranem zbliża się wielkimi krokami
Był rok 1938, kilkanaście miesięcy przed wybuchem II wojny światowej. W Palestynie rządzonej przez Brytyjczyków przebywał znany kanadyjski dziennikarz, entuzjasta syjonizmu. Pewnego dnia przywódcy żydowskiego podziemia zaprosili go na ćwiczenia wojskowe, a później zapytali o wrażenia. "Czy macie wśród was jednego odważnego człowieka?" - spytał. "Oczywiście, mamy ich tysiące" - odpowiedzieli. "Czy macie jeden dobry rewolwer?" - padło kolejne pytanie. "Mamy, dużo". "To przestańcie się bawić w wojsko i wyślijcie odważnego człowieka, żeby zabił Hitlera". Szybko okazało się, że rada była przednia. Czy można z niej skorzystać dzisiaj, gdy nowy Hitler, jak w Izraelu nazywa się prezydenta Iranu Mahmuda Ahmadineżada, obiecuje państwu żydowskiemu totalną zagładę?
Umrzeć za Tel Awiw?
Trudno się oprzeć wrażeniu, że wojna z Iranem zbliża się wielkimi krokami. Nie chodzi tylko o pogróżki. Wojna toczy się właściwie już od kilku lat, choć zamiast własnych żołnierzy Iran wysyła na bliskowschodnie pole bitwy najemników z Hamasu i Hezbollahu. Ujawniono, że podczas niedawnej wojny libańskiej u boku terrorystów walczyły jednostki somalijskie w sile dwóch pułków. W zamian Teheran dostarczył rządowi Somalii działa, moździerze i transportery opancerzone. Nawet najwięksi optymiści w Jerozolimie nie wierzą już, że cicha dyplomacja czy sankcje będą w stanie zatrzymać Ahmadineżada i jego drużynę. W Izraelu przeważa opinia, że ostatnie rozmowy premiera Ehuda Olmerta z George'em Bushem nie wniosły do sprawy nic nowego. Obaj przywódcy okazali się za słabi, by spojrzeć prawdzie w oczy, i w kwestii irańskiej ograniczyli się do powtarzania starych ogólników.
Żydzi obawiają się, że Izrael zostanie sam z irańskim zagrożeniem. Wprawdzie w Białym Domu zapewniano Olmerta, że atak na Izrael zostanie potraktowany jak atak na USA, ale czy po irackim niewypale i klęsce republikanów w wyborach do Kongresu będzie można wysłać amerykańskich chłopców, by umierali za Tel Awiw? Iran będzie mógł zniszczyć "syjonistyczny sen", nie wciskając nawet atomowego guzika. "Izraelczycy zaczną masowo uciekać za granicę. Skończy się imigracja, załamie gospodarka i dojdzie do eskalacji terroru" - ostrzega wiceminister obrony Efraim Sneh. Wywiad, którego Sneh udzielił w tej sprawie "Jerusalem Post", wywołał w Izraelu małe trzęsienie ziemi.
Na progu katastrofy
Niestety, Iran nie jest sam. Z raportu opracowanego przez izraelski wywiad wynika, że po broń atomową zaczynają sięgać sunnickie Egipt, Algieria, Maroko, Tunezja, Arabia Saudyjska, a nawet Zjednoczone Emiraty Arabskie, które tak jak Izrael obawiają się szyickiego Iranu. Państwa te twierdzą, że potrzebują technologii jądrowej do celów pokojowych, ale na Bliskim Wschodzie trudno będzie znaleźć firmę ubezpieczeniową, która na podstawie takich zapewnień wystawi polisę na życie. "Do czego jest potrzebna Arabom alternatywna energia, skoro ich złoża naftowe mogą zaspokoić światowe potrzeby przez najbliższe sto lat?" - pyta na łamach "Jedijot Achronot" jeden z szefów Izraelskiej Komisji Energii Atomowej. Jest to pytanie retoryczne, bo intencje niektórych państw arabskich są oczywiste. Znamienna w tym kontekście jest zmiana, która zaszła w stanowisku Arabii Saudyjskiej. Do niedawna ten kraj sprzeciwiał się "atomizacji" świata arabskiego. W wywiadzie dla "Timesa" w styczniu tego roku saudyjski następca tronu stwierdził: "Nie pozwolimy się zarazić wirusem atomowym ani do celów wojskowych, ani pokojowych".
Nonszalancja Iranu i brak zdecydowanej reakcji Zachodu zdopingowały Arabów do wstąpienia na atomową ścieżkę. To dramatyczny zwrot w polityce państw arabskich, które dotychczas domagały się stworzenia strefy bezatomowej w tej części świata i atomowego rozbrojenia Izraela. Przykład Korei Północnej uzmysłowił Arabom, że nawet biedne państwa mogą sięgnąć po technologię jądrową. Wszystko to sprawia, że w dającej się przewidzieć przyszłości Bliski Wschód może stanąć na progu katastrofy.
Dziurawe sito
Gdy w 1968 r. podpisywano traktat o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (Izrael nie podpisał go do dziś), wszyscy zdawali sobie sprawę, że ma on braki, które zostaną wykorzystane przez państwa o ambicjach atomowych. Już wtedy izraelscy eksperci uważali, że traktat doprowadzi do powstania klubu atomowego przynajmniej 20 państw. Formalnie bez bomby A, będą one jednak dysponowały technologią umożliwiającą jej produkcję. Te prognozy się nie sprawdziły, bo w latach 70. i 80. doszło do wypadków, które na długo zniechęciły do budowy reaktorów.
Sytuacja się zmieniła. Państwa, które sięgają po technologię jądrową, formalnie nie naruszają traktatu o nieproliferacji. - Przez nieszczelności w zakazach traktatu można spacerować jak przez dziury w serze szwajcarskim - mówi prof. Jaakow Fuks, znawca przedmiotu. Według Fuksa, Izrael nie pozwoli, by Iran zdobył bombę atomową. Izraelczycy są już w Iranie - twierdzi amerykański publicysta Simon Hirsch. Na łamach "New Yorkera" ujawnił on, że agenci Mossadu i komandosi z tajnej jednostki Sajeret Matkal zbierają próbki ziemi i wody w pobliżu irańskich instalacji jądrowych. Pierwsza partia tych próbek dotarła już podobno do USA i została poddana weryfikacji w laboratoriach CIA. Naukowcy z Jerozolimy uważają, że stosunkowo niski poziom promieniowania wskazuje, że Irańczycy nie osiągnęli jeszcze pełnej mocy technologicznej do wyprodukowania bomby atomowej, ale może się to zmienić w ciągu kilku miesięcy. Izraelscy oficjele poproszeni przez "Wprost" o reakcję na rewelacje "New Yorkera" odmówili komentarzy. Jedynie minister planowania strategicznego Awigdor Liberman powiedział, że Izrael nie zaniedba niczego, co pomoże wytrącić Iranowi z rąk bombę atomową.
Olmert, by uspokoić USA, oświadczył, że zbombardowanie irańskich obiektów atomowych będzie "ostatnią opcją", która zostanie wykorzystana, gdy wysiłki międzynarodowe poniosą fiasko. Należy jednak pamiętać, że w wypadku atomowego zagrożenia ze strony fundamentalizmu islamskiego "ostatnia opcja" może się okazać jedyną.
Umrzeć za Tel Awiw?
Trudno się oprzeć wrażeniu, że wojna z Iranem zbliża się wielkimi krokami. Nie chodzi tylko o pogróżki. Wojna toczy się właściwie już od kilku lat, choć zamiast własnych żołnierzy Iran wysyła na bliskowschodnie pole bitwy najemników z Hamasu i Hezbollahu. Ujawniono, że podczas niedawnej wojny libańskiej u boku terrorystów walczyły jednostki somalijskie w sile dwóch pułków. W zamian Teheran dostarczył rządowi Somalii działa, moździerze i transportery opancerzone. Nawet najwięksi optymiści w Jerozolimie nie wierzą już, że cicha dyplomacja czy sankcje będą w stanie zatrzymać Ahmadineżada i jego drużynę. W Izraelu przeważa opinia, że ostatnie rozmowy premiera Ehuda Olmerta z George'em Bushem nie wniosły do sprawy nic nowego. Obaj przywódcy okazali się za słabi, by spojrzeć prawdzie w oczy, i w kwestii irańskiej ograniczyli się do powtarzania starych ogólników.
Żydzi obawiają się, że Izrael zostanie sam z irańskim zagrożeniem. Wprawdzie w Białym Domu zapewniano Olmerta, że atak na Izrael zostanie potraktowany jak atak na USA, ale czy po irackim niewypale i klęsce republikanów w wyborach do Kongresu będzie można wysłać amerykańskich chłopców, by umierali za Tel Awiw? Iran będzie mógł zniszczyć "syjonistyczny sen", nie wciskając nawet atomowego guzika. "Izraelczycy zaczną masowo uciekać za granicę. Skończy się imigracja, załamie gospodarka i dojdzie do eskalacji terroru" - ostrzega wiceminister obrony Efraim Sneh. Wywiad, którego Sneh udzielił w tej sprawie "Jerusalem Post", wywołał w Izraelu małe trzęsienie ziemi.
Na progu katastrofy
Niestety, Iran nie jest sam. Z raportu opracowanego przez izraelski wywiad wynika, że po broń atomową zaczynają sięgać sunnickie Egipt, Algieria, Maroko, Tunezja, Arabia Saudyjska, a nawet Zjednoczone Emiraty Arabskie, które tak jak Izrael obawiają się szyickiego Iranu. Państwa te twierdzą, że potrzebują technologii jądrowej do celów pokojowych, ale na Bliskim Wschodzie trudno będzie znaleźć firmę ubezpieczeniową, która na podstawie takich zapewnień wystawi polisę na życie. "Do czego jest potrzebna Arabom alternatywna energia, skoro ich złoża naftowe mogą zaspokoić światowe potrzeby przez najbliższe sto lat?" - pyta na łamach "Jedijot Achronot" jeden z szefów Izraelskiej Komisji Energii Atomowej. Jest to pytanie retoryczne, bo intencje niektórych państw arabskich są oczywiste. Znamienna w tym kontekście jest zmiana, która zaszła w stanowisku Arabii Saudyjskiej. Do niedawna ten kraj sprzeciwiał się "atomizacji" świata arabskiego. W wywiadzie dla "Timesa" w styczniu tego roku saudyjski następca tronu stwierdził: "Nie pozwolimy się zarazić wirusem atomowym ani do celów wojskowych, ani pokojowych".
Nonszalancja Iranu i brak zdecydowanej reakcji Zachodu zdopingowały Arabów do wstąpienia na atomową ścieżkę. To dramatyczny zwrot w polityce państw arabskich, które dotychczas domagały się stworzenia strefy bezatomowej w tej części świata i atomowego rozbrojenia Izraela. Przykład Korei Północnej uzmysłowił Arabom, że nawet biedne państwa mogą sięgnąć po technologię jądrową. Wszystko to sprawia, że w dającej się przewidzieć przyszłości Bliski Wschód może stanąć na progu katastrofy.
Dziurawe sito
Gdy w 1968 r. podpisywano traktat o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (Izrael nie podpisał go do dziś), wszyscy zdawali sobie sprawę, że ma on braki, które zostaną wykorzystane przez państwa o ambicjach atomowych. Już wtedy izraelscy eksperci uważali, że traktat doprowadzi do powstania klubu atomowego przynajmniej 20 państw. Formalnie bez bomby A, będą one jednak dysponowały technologią umożliwiającą jej produkcję. Te prognozy się nie sprawdziły, bo w latach 70. i 80. doszło do wypadków, które na długo zniechęciły do budowy reaktorów.
Sytuacja się zmieniła. Państwa, które sięgają po technologię jądrową, formalnie nie naruszają traktatu o nieproliferacji. - Przez nieszczelności w zakazach traktatu można spacerować jak przez dziury w serze szwajcarskim - mówi prof. Jaakow Fuks, znawca przedmiotu. Według Fuksa, Izrael nie pozwoli, by Iran zdobył bombę atomową. Izraelczycy są już w Iranie - twierdzi amerykański publicysta Simon Hirsch. Na łamach "New Yorkera" ujawnił on, że agenci Mossadu i komandosi z tajnej jednostki Sajeret Matkal zbierają próbki ziemi i wody w pobliżu irańskich instalacji jądrowych. Pierwsza partia tych próbek dotarła już podobno do USA i została poddana weryfikacji w laboratoriach CIA. Naukowcy z Jerozolimy uważają, że stosunkowo niski poziom promieniowania wskazuje, że Irańczycy nie osiągnęli jeszcze pełnej mocy technologicznej do wyprodukowania bomby atomowej, ale może się to zmienić w ciągu kilku miesięcy. Izraelscy oficjele poproszeni przez "Wprost" o reakcję na rewelacje "New Yorkera" odmówili komentarzy. Jedynie minister planowania strategicznego Awigdor Liberman powiedział, że Izrael nie zaniedba niczego, co pomoże wytrącić Iranowi z rąk bombę atomową.
Olmert, by uspokoić USA, oświadczył, że zbombardowanie irańskich obiektów atomowych będzie "ostatnią opcją", która zostanie wykorzystana, gdy wysiłki międzynarodowe poniosą fiasko. Należy jednak pamiętać, że w wypadku atomowego zagrożenia ze strony fundamentalizmu islamskiego "ostatnia opcja" może się okazać jedyną.
Więcej możesz przeczytać w 48/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.