Obawiam się, że mamusia nadaje synkowi imię Ariel, bo naczytała się etykietek płynów do mycia sanitariatów
Internet rozdmuchał sensację - młode matki coraz częściej nazywają pociechy imionami gwiazd show-biznesu. Dziewczynka Kylie (jak Minogue), chłopiec Keanu (jak Reeves). Ale jaka to sensacja - zwłaszcza nad Wisłą, gdzie trwa inwazja zachodniego nazewnictwa. Od części komputerowych, tuszu do rzęs, public relations po niemowlaki.
Zachód z PRL wiąże Roxana. Rodzicom nie przeszkadza, że za PRL tak nazywała się co trzecia kawiarnia w powiecie. Tym bardziej nie przeszkadza im, że to imię wymyślił dla swej bohaterki pisarz Daniel Defoe (ten od Robinsona). Bohaterka była londyńską prostytutką, która o swych przejściach opowiadała obszernie i szczerze. Obok Roxan zdarzają się Adrie - żywcem zdjęte z szyldów nocnych lokali, firm turystycznych, kin i pensjonatów. A do kompletu - Jurata, pamiątka po cudownych chwilach spędzonych na "polskiej riwierze". A propos Juraty - potomstwo słowianofilów obsługują coraz to nowe nazewnicze zrosty. Cierpisław (urodzony masochista), Cieszyrad (wieczny optymista), Dzierżykraj (gotowy prezydent). Dla fryzjera idealne - Wyczesław, a dla żyranta - Żyrosław. Czym się mogą pochwalić Stanimir i Stojsław, to już oni sami wiedzą.
W ramach otwarcia na Zachód namnożyło się Aret. Choć najsłynniejsza z nich, Aretha Franklin, ostatnie wielkie songi wyśpiewała 20 lat temu. Ale gwiazda jest gwiazda. Nawet gdy jeszcze starsza, jak Gilda. No bo niech taka dama wejdzie, przedstawi się i zdejmie rękawiczkę - męski trup się ściele. Otwieramy się nie tylko na Zachód, ale i na boki, prawda, pani Frydo, pani Selmo, panie Duszanie, panie Odonie?
W polskim imionniku częściej słychać też echa biblijne. Karierę robi na przykład Ariel. Ale, tak po prawdzie, to on może wcale nie ze Świętej Księgi, lecz z książeczki, która była w Polsce czytywana o wiele pilniej niż Pismo. Z "Szaleństwa Majki Skowron", prawda, drogie mamy? O tym, że mamusia nadaje synkowi imię Ariel, bo naczytała się etykietek płynów do mycia urządzeń sanitarnych, aż boję się pomyśleć. Podobnie z Irydą - niby "narcyz", kwiatuszek z Biblii, ale jakby amant szepnął nosicielce imienia: "Wiesz, Iryda, chciałbym cię przelecieć", to bym się wcale nie zdziwił.
Kiedy niżej podpisanemu urodziła się córeczka, uznał, że nic bardziej naturalnego, jak dać jej na imię Ala. No bo przecież pierwsze zdanie, które przeczytał każdy Polak, brzmi - wiadomo... A tu klops. Bo tymczasem władze szurnęły ze szkół "Elementarz" poczciwego Falskiego. Kiedy pannica przedstawia się: "Jestem Ala Kot. Wiesz: Ala ma kota, kot ma Alę...", koledzy pytają: "I co z tego?". I tak rodzi się nowa świecka tradycja.
Zachód z PRL wiąże Roxana. Rodzicom nie przeszkadza, że za PRL tak nazywała się co trzecia kawiarnia w powiecie. Tym bardziej nie przeszkadza im, że to imię wymyślił dla swej bohaterki pisarz Daniel Defoe (ten od Robinsona). Bohaterka była londyńską prostytutką, która o swych przejściach opowiadała obszernie i szczerze. Obok Roxan zdarzają się Adrie - żywcem zdjęte z szyldów nocnych lokali, firm turystycznych, kin i pensjonatów. A do kompletu - Jurata, pamiątka po cudownych chwilach spędzonych na "polskiej riwierze". A propos Juraty - potomstwo słowianofilów obsługują coraz to nowe nazewnicze zrosty. Cierpisław (urodzony masochista), Cieszyrad (wieczny optymista), Dzierżykraj (gotowy prezydent). Dla fryzjera idealne - Wyczesław, a dla żyranta - Żyrosław. Czym się mogą pochwalić Stanimir i Stojsław, to już oni sami wiedzą.
W ramach otwarcia na Zachód namnożyło się Aret. Choć najsłynniejsza z nich, Aretha Franklin, ostatnie wielkie songi wyśpiewała 20 lat temu. Ale gwiazda jest gwiazda. Nawet gdy jeszcze starsza, jak Gilda. No bo niech taka dama wejdzie, przedstawi się i zdejmie rękawiczkę - męski trup się ściele. Otwieramy się nie tylko na Zachód, ale i na boki, prawda, pani Frydo, pani Selmo, panie Duszanie, panie Odonie?
W polskim imionniku częściej słychać też echa biblijne. Karierę robi na przykład Ariel. Ale, tak po prawdzie, to on może wcale nie ze Świętej Księgi, lecz z książeczki, która była w Polsce czytywana o wiele pilniej niż Pismo. Z "Szaleństwa Majki Skowron", prawda, drogie mamy? O tym, że mamusia nadaje synkowi imię Ariel, bo naczytała się etykietek płynów do mycia urządzeń sanitarnych, aż boję się pomyśleć. Podobnie z Irydą - niby "narcyz", kwiatuszek z Biblii, ale jakby amant szepnął nosicielce imienia: "Wiesz, Iryda, chciałbym cię przelecieć", to bym się wcale nie zdziwił.
Kiedy niżej podpisanemu urodziła się córeczka, uznał, że nic bardziej naturalnego, jak dać jej na imię Ala. No bo przecież pierwsze zdanie, które przeczytał każdy Polak, brzmi - wiadomo... A tu klops. Bo tymczasem władze szurnęły ze szkół "Elementarz" poczciwego Falskiego. Kiedy pannica przedstawia się: "Jestem Ala Kot. Wiesz: Ala ma kota, kot ma Alę...", koledzy pytają: "I co z tego?". I tak rodzi się nowa świecka tradycja.
Więcej możesz przeczytać w 48/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.