Złoty będzie się umacniać aż do wejścia Polski do strefy euro
Kurs euro spadł 21 listopada poniżej 3,8 zł. To dobra wiadomość dla importerów i tych, którzy wzięli kredyty walutowe, ale nie najlepsza dla eksporterów. Zwłaszcza że zdaniem analityków, złoty będzie się nadal umacniać. Maleją szanse na spełnienie się prognozy wicepremier Gilowskiej, która przed dwoma tygodniami przewidywała, że kurs będzie stabilny, a "na koniec roku cena euro powinna wynieść 3,91 zł". Można zrozumieć, że rząd chciałby mieć kurs stabilny i pobudzający eksport, będący lokomotywą gospodarki. Niestety, kurs nie zależy od chęci rządu, ale od czynników fundamentalnych oraz tendencji i zawirowań na światowym rynku finansowym.
Złotego umacnia napływ funduszy unijnych, zagranicznych inwestycji bezpośrednich, wysoki - tu już rząd jest winowajcą - deficyt budżetowy (polskie obligacje skarbowe są atrakcyjną lokatą dla inwestorów) i pojawienie się dodatniego salda na rachunku obrotów bieżących (w październiku - 154 mln euro). Na umocnienie złotego wpływają także aktualne "upodobania" inwestorów. To oczywiście może się zmienić, tak jak wczesnym latem tego roku, kiedy kurs euro skoczył do 4,1 zł. Takie spekulacyjne "bąble" nie będą jednak długotrwałe i rok przyszły najprawdopodobniej przyniesie dalszy spadek kursu euro i dolara.
Czy jest metoda, by się zabezpieczyć zarówno przed tendencją aprecjacyjną, jak i - chyba groźniejszymi dla eksporterów - silnymi wahaniami kursu (w ostatnim półroczu amplituda wyniosła prawie 10 proc.)? Jest, ale tylko jedna: przyjęcie euro. Na dobrą sprawę mogło się to już dokonać, i to przy korzystnym dla nas poziomie kursu. Szansa nie została wykorzystana, a data euroizacji przez moment wydawała się odłożona ad calendas Graecas. Na szczęście ten niekorzystny trend zaczyna się odwracać. Ucichły pohukiwania o utracie suwerenności monetarnej i konieczności długotrwałego przygotowywania się do przejścia na euro. Przesuniecie dyskusji z Hyde Parku na naukowe salony lepiej rokuje dla oczekujących stabilności eksporterów, choć na ową stabilność warunków wymiany liczyć mogą dopiero za cztery-pięć lat.
Złotego umacnia napływ funduszy unijnych, zagranicznych inwestycji bezpośrednich, wysoki - tu już rząd jest winowajcą - deficyt budżetowy (polskie obligacje skarbowe są atrakcyjną lokatą dla inwestorów) i pojawienie się dodatniego salda na rachunku obrotów bieżących (w październiku - 154 mln euro). Na umocnienie złotego wpływają także aktualne "upodobania" inwestorów. To oczywiście może się zmienić, tak jak wczesnym latem tego roku, kiedy kurs euro skoczył do 4,1 zł. Takie spekulacyjne "bąble" nie będą jednak długotrwałe i rok przyszły najprawdopodobniej przyniesie dalszy spadek kursu euro i dolara.
Czy jest metoda, by się zabezpieczyć zarówno przed tendencją aprecjacyjną, jak i - chyba groźniejszymi dla eksporterów - silnymi wahaniami kursu (w ostatnim półroczu amplituda wyniosła prawie 10 proc.)? Jest, ale tylko jedna: przyjęcie euro. Na dobrą sprawę mogło się to już dokonać, i to przy korzystnym dla nas poziomie kursu. Szansa nie została wykorzystana, a data euroizacji przez moment wydawała się odłożona ad calendas Graecas. Na szczęście ten niekorzystny trend zaczyna się odwracać. Ucichły pohukiwania o utracie suwerenności monetarnej i konieczności długotrwałego przygotowywania się do przejścia na euro. Przesuniecie dyskusji z Hyde Parku na naukowe salony lepiej rokuje dla oczekujących stabilności eksporterów, choć na ową stabilność warunków wymiany liczyć mogą dopiero za cztery-pięć lat.
Więcej możesz przeczytać w 48/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.