Politycy nie wiedzą, co począć z euro, i chcieliby w jak najdalszą przyszłość odsunąć jego akceptację
Gdzie te czasy, kiedy wszystko było takie proste! Mieliśmy własny(?) pieniądz, dobrze izolowany od jakiegoś tam rynku światowego. Wielki brat dbał o to, by rubel transferowy był dobry dla całego obozu. Każdy, kto czytał gazety, mógł sobie kupić bony, z którymi udawał się do jedynego w świecie banku sprzedającego dżinsy, szynkę w puszkach i rajstopy, nie wspominając o innych produktach upadającego świata kapitalistycznego. Biuro polityczne nie ulegało spekulantom i przez długi czas utrzymywało kurs złotego na właściwym poziomie. Złoty równał się 0,22 grama czystego złota. Mając w kieszeni złotówki, z łatwością nawiązywaliśmy stosunki towarzyskie z ekspedientkami w sklepach mięsnych i kierownikami sklepów sprzedających tzw. odrzuty z eksportu. Kto złotówek miał więcej, mógł wszcząć starania o uzyskanie asygnaty upoważniającej do zakupu malucha czy moskwicza. Samochód ten spełniał poważną misję edukacyjną, ponieważ zmuszał nabywcę do zakończenia jego montażu na własną rękę.
Dobre czasy minęły i teraz za głupią filiżankę kawy trzeba zapłacić półtora dolara, a za kilogram szynki 6 USD. Ale w polskich przedsiębiorstwach płaci się pracownikom średnio 800 USD miesięcznie. Władza nie przejmuje się jakimiś tam pielęgniarkami i lekarzami, którzy i tak dostają te 300 USD. Co gorsza, wpakowaliśmy się w dodatkowy kłopot, zobowiązując się do zastąpienia naszej silnej złotówki walutą, której przyjęcia odmówili Anglicy. Skutki tego zamętu są oczywiste. Większość polityków nie wie, co z tym wspólnym pieniądzem począć, i chciałaby w jak najdalszą przyszłość odsunąć jego akceptację.
Grunt to pieniądz
Wracając na ziemię, warto, pokusić się o przypomnienie argumentów przemawiających za integracją gospodarczą, które przygotowały grunt pod Maastricht, a także tych, które powodują sceptycyzm w kwestii wspólnej waluty. Integracja wymaga dobrego pieniądza. Pieniądz jest dobry wtedy, gdy nie boimy się w nim oszczędzać i kalkulować przyszłości. Dobry pieniądz to element "infrastruktury" gospodarki rynkowej. Dlatego musi być stabilny, chroniony przed zapędami polityków łatwo wydających cudze pieniądze. Dlatego bank centralny musi być niezależny od rządu i administracji. Dlatego umiędzynarodowienie banku centralnego, powołanie Europejskiego Banku Centralnego jest najlepszą gwarancją jego niezależności.
Dyktat dobrego pieniądza
Polsce udało się spełnić w dużym stopniu, i to w znacznej mierze dzięki szefom NBP, fundamentalne warunki zdrowego pieniądza. A jednak nasi politycy nie bardzo się kwapią do strefy euro. Ten i ów obawia się ograniczenia suwerenności i niezgodnego z polskimi interesami dyktatu EBC, a nawet prowincjonalizacji Polski. Inni uważają, że wejście do strefy euro utrudni uzdrowienie finansów publicznych i wymusi naśladowanie państw nadopiekuńczych, jak Niemcy i Francja. Czy rzeczywiście to euro jest tak niebezpieczne? Uczestnictwo w unii walutowej nie ogranicza przecież suwerenności gospodarczej państwa. Przeciwnie, członkostwo w unii wymaga większej troski o stan finansów publicznych, o racjonalność gospodarki państwowej. Kryteria konwergencji są ostre, a dotychczasowe "upomnienia" komisji brukselskiej trudno uznać za szkodliwe. To, czego można się obawiać po wejściu do strefy euro, to wzrost cen w nowej walucie.
Korzyść skali
Nie brakuje poglądów mówiących: integracja - tak, wspólna waluta - nie! Integracja bez unii walutowej jest niepełna, nie pozwala na wykorzystanie wszystkich jej zalet. Wspólna waluta radykalnie obniża tzw. koszty transakcyjne, związane z przezwyciężaniem barier, takich jak wymiana walut, zmienność kursów itp. Ułatwia przepływ informacji ekonomicznej, przyspiesza przepływy towarów i kapitału, ułatwia decyzje inwestycyjne. Wspólna waluta powiększa wspólny obszar gospodarczy, umożliwia zwiększenie tzw. korzyści skali. Integracja wraz z unią walutową to wielka szansa dla tych, którzy wiedzą, umieją i chcą. Nie dla tych, którzy wszystkiego oczekują od opiekuńczego państwa. To szansa dla tych, którzy uznają wolność gospodarczą za wstępny warunek sukcesu. To nie szansa dla rządów autorytarnych, lekceważących oddolną optymalizację. UE ma przed sobą długą drogę do pełnego urzeczywistnienia jej ustrojowych celów. Spory o jej konstytucję mówią same za siebie.
Czy Polska dołączy do krajów promujących wolność gospodarczą, czy ulegnie pokusom polityki socjalnej Niemiec i Francji? Odpowiedź na to pytanie zadecyduje o naszej pozycji w Europie.
Dobre czasy minęły i teraz za głupią filiżankę kawy trzeba zapłacić półtora dolara, a za kilogram szynki 6 USD. Ale w polskich przedsiębiorstwach płaci się pracownikom średnio 800 USD miesięcznie. Władza nie przejmuje się jakimiś tam pielęgniarkami i lekarzami, którzy i tak dostają te 300 USD. Co gorsza, wpakowaliśmy się w dodatkowy kłopot, zobowiązując się do zastąpienia naszej silnej złotówki walutą, której przyjęcia odmówili Anglicy. Skutki tego zamętu są oczywiste. Większość polityków nie wie, co z tym wspólnym pieniądzem począć, i chciałaby w jak najdalszą przyszłość odsunąć jego akceptację.
Grunt to pieniądz
Wracając na ziemię, warto, pokusić się o przypomnienie argumentów przemawiających za integracją gospodarczą, które przygotowały grunt pod Maastricht, a także tych, które powodują sceptycyzm w kwestii wspólnej waluty. Integracja wymaga dobrego pieniądza. Pieniądz jest dobry wtedy, gdy nie boimy się w nim oszczędzać i kalkulować przyszłości. Dobry pieniądz to element "infrastruktury" gospodarki rynkowej. Dlatego musi być stabilny, chroniony przed zapędami polityków łatwo wydających cudze pieniądze. Dlatego bank centralny musi być niezależny od rządu i administracji. Dlatego umiędzynarodowienie banku centralnego, powołanie Europejskiego Banku Centralnego jest najlepszą gwarancją jego niezależności.
Dyktat dobrego pieniądza
Polsce udało się spełnić w dużym stopniu, i to w znacznej mierze dzięki szefom NBP, fundamentalne warunki zdrowego pieniądza. A jednak nasi politycy nie bardzo się kwapią do strefy euro. Ten i ów obawia się ograniczenia suwerenności i niezgodnego z polskimi interesami dyktatu EBC, a nawet prowincjonalizacji Polski. Inni uważają, że wejście do strefy euro utrudni uzdrowienie finansów publicznych i wymusi naśladowanie państw nadopiekuńczych, jak Niemcy i Francja. Czy rzeczywiście to euro jest tak niebezpieczne? Uczestnictwo w unii walutowej nie ogranicza przecież suwerenności gospodarczej państwa. Przeciwnie, członkostwo w unii wymaga większej troski o stan finansów publicznych, o racjonalność gospodarki państwowej. Kryteria konwergencji są ostre, a dotychczasowe "upomnienia" komisji brukselskiej trudno uznać za szkodliwe. To, czego można się obawiać po wejściu do strefy euro, to wzrost cen w nowej walucie.
Korzyść skali
Nie brakuje poglądów mówiących: integracja - tak, wspólna waluta - nie! Integracja bez unii walutowej jest niepełna, nie pozwala na wykorzystanie wszystkich jej zalet. Wspólna waluta radykalnie obniża tzw. koszty transakcyjne, związane z przezwyciężaniem barier, takich jak wymiana walut, zmienność kursów itp. Ułatwia przepływ informacji ekonomicznej, przyspiesza przepływy towarów i kapitału, ułatwia decyzje inwestycyjne. Wspólna waluta powiększa wspólny obszar gospodarczy, umożliwia zwiększenie tzw. korzyści skali. Integracja wraz z unią walutową to wielka szansa dla tych, którzy wiedzą, umieją i chcą. Nie dla tych, którzy wszystkiego oczekują od opiekuńczego państwa. To szansa dla tych, którzy uznają wolność gospodarczą za wstępny warunek sukcesu. To nie szansa dla rządów autorytarnych, lekceważących oddolną optymalizację. UE ma przed sobą długą drogę do pełnego urzeczywistnienia jej ustrojowych celów. Spory o jej konstytucję mówią same za siebie.
Czy Polska dołączy do krajów promujących wolność gospodarczą, czy ulegnie pokusom polityki socjalnej Niemiec i Francji? Odpowiedź na to pytanie zadecyduje o naszej pozycji w Europie.
Więcej możesz przeczytać w 48/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.