Nie od razu chciał zostać reżyserem. Początkowo rozpoczął studia na Wydziale Operatorskim słynnej łódzkiej Filmówki. – To nie było dla mnie. Szybko zorientowałem się, że robienie zdjęć mnie nie interesuje. A może było odwrotnie, tak mało rozwijał mnie mój wydział, że postanowiłem być reżyserem. Albo robiłem tak kiepskie zdjęcia, że musiałem zmienić zawód… Już nie pamiętam – wspomina w jednym z wywiadów Smarzowski. Ta zmiana do najłatwiejszych nie należała. Nim nakręcił pierwszy film, który znalazł się w ogólnopolskiej dystrybucji, minęło dziesięć lat. W tym czasie, by przeżyć, pracował przy filmach dokumentalnych i teledyskach. Za wideoklip „To nie był film” wyreżyserowany dla Myslovitz otrzymał nawet Fryderyka. Był to rok 1998 – rok, który okazał się dla reżysera przełomowy. Na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni zaprezentował swój debiut „Małżowina” z krakowskim poetą Marcinem Świetlickim w roli głównej.
Sam obraz nie urzekł jury, ale jego członkowie nie przeszli obok niego obojętnie, przyznając nagrodę Monice Uszyńskiej za najlepszą scenografię. Widzowie oraz młodzi twórcy byli jednak odmiennego zdania i rok później na festiwalu „Młodzi i Film” w Koszalinie przyznali mu tytuł najlepszego polskiego filmu. Smarzowski przestał być jednym z wielu reżyserów czy scenarzystów funkcjonujących na polskim rynku. Został dostrzeżony i doceniony. Zaowocowało to chociażby współpracą z Bogusławem Lindą, który szukał scenariusza, który sam mógłby nakręcić. Wybrał „Sezon na leszcza”, tekst autorstwa Wojciecha Smarzowskiego.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.