Węgierskiemu premierowi Viktorowi Orbánowi chodziło o efekt propagandowy, gdy miał ogłosić referendum w sprawie zgody na przyjmowanie imigrantów wedle limitów ustalonych odgórnie przez Unię Europejską. Referendum, którego wynik był wiadomy, bo czy to się w Brukseli podoba, czy nie, 80 proc. Węgrów nie zgadza się na dyktowanie polityki imigracyjnej przez UE. Orbánowi chodziło o samo rozpisanie referendum, o którym z góry wiadomo, że posłuży potwierdzeniu wysokiego poparcia, jakim cieszy się on na Węgrzech. W oczach zachodniej Europy to dowód na to, że nad Dunajem rozpleniła się ksenofobiczna dyktatura, niegodna korzystania z przywileju, jakim jest członkostwo w UE.
Do niedawna wydawało się, że to dość powszechny pogląd: Węgrzy, podobnie zresztą jak Polacy, Czesi i Słowacy, mieliby się kompromitować jako Europejczycy, okazując kompletny brak zrozumienia dla konieczności solidaryzowania się z cierpiącymi masami spoza UE. Opór państw naszego regionu przed przyjęciem wyznaczonych z góry liczb imigrantów był przecież przez ostatni rok przedmiotem ostrych dyplomatycznych wystąpień prominentnych polityków europejskich. A referendum węgierskie miało być kulminacyjnym punktem tej „środkowoeuropejskiej eksplozji nacjonalizmu”, jak określa się często wydarzenia polityczne w naszej części Europy w zagranicznych mediach.
Prawda wygląda jednak tak, że sceptyczne podejście do przyjmowania imigrantów nie jest wyłącznie specyfiką Węgier czy Europy Środkowej. Z przeprowadzonych w lipcu przez znany amerykański instytut Pew Research Center badań wynika, że połowa mieszkańców Unii Europejskiej jest przekonana, że imigranci to terroryści, którzy zabiorą im pracę.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.