Czy jeden lider (bo wszak nie w pojedynkę) może przestawić administrację publiczną na takie tory, aby zaczęła działać efektywniej, na miarę czasów? Wicepremier Mateusz Morawiecki po ostatnich nominacjach zyskał nowe możliwości, aby odesłać Polskę resortową do lamusa. W zasadzie nie ma innego wyjścia, jeśli administracja publiczna ma zacząć działać tak jak przedsiębiorcy, czyli szybciej i efektywniej. Bez tego szeroko zakrojone zmiany są skazane na porażkę. Jest to wykonalne, co najlepiej pokazało wdrożenie programu 500+. Bez stworzenia zespołu międzyresortowego, współpracującego z fachowcami z biznesu, przede wszystkim z sektora bankowego, nie udałoby się go uruchomić zgodnie z planem. Teraz chodzi o to, aby odważne, nieszablonowe działania stały się regułą, a nie wyjątkiem.
Jeśli mowa o współpracy, trzeba również wspomnieć o zaangażowaniu samorządów, przekazujących pieniądze rodzicom. Można? Można. Inna sprawa, że to nie program 500+ zaprząta teraz uwagę wielu Polek (i Polaków), ale kwestia zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych. Kobiety skłoniło to do kolejnego już protestu, bo problemów, z jakimi się borykają, jest wiele. Dość powiedzieć, że w XXI w. nawet w stolicy dużego europejskiego kraju, Warszawie, problemem pozostaje traktowanie kobiet podczas porodu. Czyli coś, co powinno być elementarnym standardem w cywilizowanym kraju. Ja wiem, że parlamentarzyści mają dużo ważnych spraw na głowie, ale czy nie mogliby pracować tak, aby ludzie zajęli się z kolei swoimi sprawami, zamiast rzucać wszystko i wychodzić na ulicę? Czy politycy mogliby wreszcie sprawić, aby Polki nie miały niepotrzebnych zmartwień z powodu tego, że zostaną matkami? Aby nie czuły się obywatelami gorszego sortu? To tak a propos polityki prorodzinnej.
Kino historycznego niepokoju
O obrazie „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego było głośno, zanim padł pierwszy klaps. Trudny temat – mówili filmowcy, krytycy i historycy. Musiał budzić emocje, skoro dotyczył epizodu w dziejach przez lata przemilczanego. Możemy być pewni, że nawet jeśli nie wywoła takiej debaty jak „Ida” czy „Smoleńsk”, to dyskusje po premierze na pewno wyjdą poza kwestie artystyczne. Nie ma się zresztą co na to oburzać – może polska kinematografia powraca do funkcji, którą przez lata pełniła? Filmy powstające w latach 50. i 60. (określane później jako polska szkoła filmowa) czy te z przełomu lat 70. i 80. (czyli kino moralnego niepokoju) nie tylko komentowały rzeczywistość, ale też – będąc głosem w dyskusjach – starały się na tę rzeczywistość wpływać. Obrazy Munka, Wajdy, Falka, Kieślowskiego, Holland czy Kutza były dziełamiokrutnymi, ale dlatego prawdziwymi. Dziełami, które do dziś zachowały świeżość spojrzenia, twórczą odwagę i psychologiczną prawdę. Za wcześnie mówić, czy filmy Smarzowskiego, w tym „Wołyń”, również bez uszczerbku przejdą próbę czasu. Za to już dziś można docenić siłę ich artystycznego przekazu, skonstruowanych z wyczuciem bohaterów, obrazy, które zapadają w pamięć. Nasz rozmówca, historyk prof. Grzegorz Motyka (wywiad na str. 32), twierdzi, że w scenariuszu „Wołynia” uwzględniono najnowsze ustalenia historyczne. Pewnie pojawią się głosy, że Smarzowski nie pokazał „całej prawdy”. Tylko czy sztuce można stawiać takie same wymagania jak pracy historycznej? Może najważniejsze jest to, że dzieło kultury zyskuje w przestrzeni publicznej również ważne miejsce co polityka czy ekonomia? Już samo to jest krzepiące.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.