Filip Lech: Pochodzi pan z Krakowa, gdzie w 1980 r. na rynku Walenty Badylak, żołnierz AK, dokonał aktu samospalenia w proteście przeciwko przemilczaniu przez władzę zbrodni katyńskiej.
Paweł Muzyka: W 1980 r. byłem jeszcze w liceum i do końca tego nie rozumiałem, nie dojrzałem emocjonalnie i świadomościowo do tego, co się w Polsce działo. Dopiero studia otworzyły mi oczy na pewne sprawy. Wiedzieliśmy o tym: składaliśmy tam kwiaty. Właściwie to nie był świadomy gest patriotyczny, tylko zwykła przekora, chcieliśmy zagrać na nosie milicji.
Czy martyrologia Polaków była dla pana wtedy, w czasach studenckich, ważna?
To były dziwne, trudne czasy. Powiem rzecz kontrowersyjną, ale bardzo miło wspominam lata 80. Czas studiów dla prawie każdego młodego człowieka jest ciekawym okresem: wchodzi się w dorosłość, przeżywa życie akademickie, imprezuje. Miałem jednak cały czas świadomość tego, co się w Polsce dzieje. Ludzie siedzieli w więzieniach, znęcano się nad nimi. W prasie podziemnej czasami publikowano makabryczne zdjęcia osób, które spotkały się z aparatem represji. Zdawałem sobie z tego sprawę, ale jednocześnie cieszyłem się życiem. Dlatego rozumiem powstańców warszawskich, którzy odbrązawiali powstanie. Mówili: może jesteśmy bohaterami, ale cieszyliśmy się młodością; chcieliśmy pozbyć się wroga i dobrze się bawić. Nie śmiem porównywać pokolenia Kolumbów do mojego pokolenia, ale młodość rządzi się swoimi prawami.
Jak doszło do zamówienia oratorium „Requiem Katyńskie”?
Z wykształcenia jestem instrumentalistą, gram na instrumentach smyczkowych, nie jestem znanym kompozytorem. Pisałem muzykę teatralną, ale nigdy nie miałem okazji napisać większej formy. Nosiłem się z tym zamiarem od wielu lat. Chciałem w jakiś sposób uczcić to wydarzenie, uczcić ludzi, którzy zginęli. A przede wszystkim dać pewien rodzaj ukojenia potomkom ofiar Katynia. Wspomniałem o swoich pracach Przemysławowi Firkowi, prezesowi Instytutu Promocji Kultury Polskiej. Przemek powiedział: „Pisz!”. Gdyby mi się nie udało, po prostu schowałbym to do szuflady. Nie miałem zagrożenia kontraktem, datą wystawienia. Nie miałem żadnej presji, pisałem to, co grało mi w duszy.
Ma pan wielkich poprzedników, o Katyniu pisali Krzysztof Penderecki i Henryk Mikołaj Górecki.
Nawet nie śmiem nazywać ich poprzednikami. Nie chcę być fałszywie skromny, ale to klasycy. To było dla mnie obciążeniem psychicznym. Nie dość, że w tej sprawie zabierali głos znakomici twórcy, to jeszcze ta historia dotyczy wszystkich Polaków.
Obsada „Requiem Katyńskiego” jest monumentalna: orkiestra symfoniczna i trzy chóry.
Pisząc muzykę do teatru, mam do czynienia z widownią na 100, 200 osób, to intymna praca z aktorami. Tutaj pracuję z potężnym zespołem, nie wspominając o widowni Świątyni Opatrzności. Przy pracy pomagał mi znakomity kompozytor Maciej Jabłoński. Czuwał nad tym, żebym nie popełniał błędów stylistycznych, pomagał przy aranżacjach. Na początku pisałem oratorium z myślą o składzie barokowym, to wymaga innych umiejętności.
Jak opisałby pan swój utwór?
To forma oratoryjna, requiem. Poszczególne części mają tytuły typowe dla tej formy: „Requiem”, „Tuba mirum”, „In paradisum”, „Dies irae” z tradycyjnymi tekstami łacińskimi. Do dwóch arii napisałem własne słowa, które z pomocą fachowców przełożyłem na łacinę. Wykorzystuję też fragmenty „Psalmów Dawidowych”. Całość napisana jest na orkiestrę symfoniczną, chór mieszany i chór chłopięcy, do tego dochodzi czterech solistów wokalistów i aktorka. W moim „Requiem” znajdzie się także pieśń, a właściwie piosenka, śpiewana po polsku z moimi słowami.
Piosenki nie są elementem typowym dla requiem.
Długo się nad tym zastanawiałem. Komponowałem ten utwór, myśląc o rodzinach pomordowanych – dzisiaj jest już to drugie, trzecie pokolenie. Chciałem, żeby mieli satysfakcję, że ktoś próbuje zrozumieć ich ból, cierpienie. Napisałem słowa do pieśni opowiadającej o matce, która pożegnała swojego syna, ale nigdy nie doczekała się jego powrotu – czekała tak długo, aż się zamieniła w proch. To będzie wykonane po polsku, mniej więcej w środku mojego oratorium. Zaśpiewa aktorka, głosem niekształconym – w prosty, wzruszający sposób.
Czy piosenka w wyraźny sposób odcina się od reszty utworu?
Piosenka ma zwrotki i refren, ale akompaniuje orkiestra, więc brzmi to mało piosenkowo – nie ma tam gitary basowej albo zestawu perkusyjnego. Stylistycznie łączy się z całym „Requiem”, ale ciężar gatunkowy jest zdecydowanie inny niż w arii. Nie ma takiej powagi, jak pozostałe części, ale dorównuje im, jeśli chodzi o ciężar emocjonalny. Wolę nazywać ją pieśnią. Niektórzy krytycy muzyczni mogą powiedzieć, że takich rzeczy się nie robi. Łacina nadaje kompozycji majestatu, wzniosłości. I bardzo dobrze, ale jedna pieśń po polsku nie zaszkodzi. Mam nadzieję, że głęboko zapadnie w serca tym, którzy tego wysłuchają.
Jako krytyk muzyczny broniłbym słowa „piosenka”, które jest często deprecjonowane. Przecież piosenki potrafiły wywoływać rewolucje, łączyły pokolenia.
Też tak uważam. Wspominałem już o pokoleniu Kolumbów – oni chcieli śpiewać, brać śluby, kochać się. To wszystko odbywało się w obliczu zagłady miasta i wszechobecnej śmierci. Piosenki są częścią martyrologii. Zresztą w „Requiem” też jest miejsce na fragmenty radośniejsze. Ostatnia część – „In paradisum” – związana jest z pochówkiem; to pieśń śpiewana nad wyprowadzaną trumną, opowiada o przyjęciu duszy w raju – wykorzystałem tu chór chłopięcy, żeby ludzie usłyszeli anioły, które przyjmują do siebie pomordowanych. Chciałem, żeby, wychodząc z sali koncertowej, słuchacze mieli w sobie nostalgię, ale też pewną dawkę optymizmu – ich bliscy są już w niebie. Nie musimy się o nich martwić, zajmijmy się sobą.
Jakie były pańskie inspiracje muzyczne?
W moim utworze będzie można znaleźć wiele wątków barokowych – dla niektórych mogą być to archaizmy, dla mnie jest to muzyka żywa. Są też nawiązania do muzyki filmowej i współczesnej. Wyrosłem w Krakowie, miałem za sobą krótką współpracę z Markiem Grechutą, występowałem przez kilka lat w Piwnicy pod Baranami. To słychać w mojej muzyce, prawdopodobnie najbardziej w piosence „Synku”. Siedzi we mnie krakowskie brzmienie.
„Requiem Katyńskie” wykonane zostanie 12 kwietnia o godzinie 20.00 w Centrum Opatrzności Bożej przy ulicy księdza Prymasa Augusta Hlonda 1. Dzieło Pawła Muzyki wykonają Elżbieta Towarnicka, Wanda Wiktoria Franek, Tomasz Kuk, Przemysław Firek, Beata Rybotycka oraz Sebastian Perłowski z towarzyszeniem Orkiestry Akademii Beethovenowskiej, Chóru Polskiego Radia, Chóru Artos im. Władysława Skoraczewskiego oraz Chóru Dziecięcego przy Teatrze Wielkim Operze Narodowej.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.