O tym, że film jest najlepszym nośnikiem propagandy, wiadomo już co najmniej od czasów Lenina, który mówił, że kino to najważniejsza ze sztuk. Tę prostą prawdę zrozumiał nawet Władysław Gomułka, który do ludzi kultury miał stosunek – najdelikatniej mówiąc – niezbyt życzliwy. Z inicjatywy pierwszego sekretarza PZPR doszło do rozkwitu polskiego kina zarówno artystycznego, jak i popularnego. Władza zapragnęła konkurować z rynkiem zachodnim, chcąc stworzyć film historyczny rozmachem przypominający – a nawet bijący na głowę – „Ben-Hura” Williama Wylera. Wybór padł na „Krzyżaków” Henryka Sienkiewicza. – W drugiej połowie lat 50. ludzie coraz bardziej zapominali o wojnie i o tym, co Niemcy zrobili Polakom. Władze chciały społeczeństwu o tym przypomnieć. Do tego zbliżał się chyba najważniejszy w tym czasie w PRL jubileusz – 550. rocznica bitwy pod Grunwaldem, która miała być obchodzona z wielką pompą. Uznano, że impreza jest niepowtarzalną okazją do umocnienia narracji historycznej, zgodnie z którą przez blisko 1000 lat napór germański niszczył Polskę. I zapewne też stąd wzięły się – bardzo mocne i dające mu całkowicie współczesny kontekst – ingerencje w polityczną wymowę filmu – wspomina dr Łukasz Jasina z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. „Krzyżacy” w inscenizacji Aleksandra Forda nie tylko przypomnieli Polakom, że ich największym wrogiem są Niemcy (a więc, że możemy przetrwać tylko w bratnim sojuszu z ZSRR), ale też okazali się ogromnym sukcesem frekwencyjnym. Czego nie można powiedzieć o współczesnych polskich produkcjach historycznych.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.