Każdy antysemita to homofob, a każdy homofob to katolik
O tym, że Polska jest krajem antysemitów, wiemy wszyscy. Od lat rozpisują się na ten temat rodzime autorytety moralne i zachodnie gazety. Problem pojawia się przy próbie nakrycia nas na gorącym uczynku, czyli na szerzeniu antysemickiej propagandy. Antysemityzm jest bowiem tak głęboko osadzony w naszych duszach, że trudno go przetransportować do przestrzeni publicznej. Owszem, siedząc w domowym zaciszu często powtarzamy sobie w duchu: "Jak ja nienawidzę Żydów!". Ale już kiedy do salonu wchodzi żona, udajemy, że myślimy o czymś zupełnie innym: zaczynamy pogwizdywać, głupio się uśmiechać albo nerwowo przełączać telewizyjne kanały. Do końca nie wiadomo, co nami kieruje. Może jesteś-my tak przywiązani do swojego antysemityzmu, że nie chcemy się dzielić nim z innymi, a może to historia wykształciła w nas nawyk konspiracji. W każdym razie kiedy wychodzimy na ulicę, zachowujemy się, jakbyśmy byli zupełnie normalnymi przechodniami: w tramwaju ustępujemy miejsca staruszkom, ze znajomymi rozmawiamy o pogodzie, i do głowy nam nie przyjdzie wypisywać na murach antysemickie hasła. Ta niechęć do manifestowania rasowej nienawiści czyni z nas szczególnie groźnych antysemitów. Jest oczywiste, że łatwiej pokonać przeciwnika występującego z otwartą przyłbicą niż szpiega z krainy dreszczowców.
Na szczęście są wśród nas artyści, którzy - jak na prawdziwych awangardzistów przystało - wyprzedzają rzeczywistość. Polski performer o pseudonimie Peter Fuss postanowił przełożyć zawartość naszych dusz na język ulicy. Przed kościołem Ducha Świętego w Koszalinie zainstalował billboard z wizerunkami kilkunastu postaci życia publicznego i napisem: "Żydzi won z katolickiego kraju". Oczywiście, wyłącznie w celach terapeutycznych. - Chodziło mi jedynie o zwrócenie uwagi na problem antysemityzmu, ksenofobii, braku tolerancji dla mniejszości seksualnych, niekatolików, mniejszości narodowych w Polsce - wyznał artysta, słusznie rozszerzając katalog naszych narodowych przywar. Wiadomo przecież, że każdy antysemita to homofob, a każdy homofob to katolik.
Awangardowego twórcę trzeba pochwalić przede wszystkim za czujność. Przestrzec świat przed działalnością antysemitów, której ci jeszcze nie podjęli, to nie lada wyczyn. Zapewne znajdą się malkontenci, którzy z faktu, że na razie trudno przeczytać na murach polskich miast antysemickie hasła, uczynią argument przeciwko Fussowi, ale tych łatwo zgasić reprymendą: "A gdyby tu był nagle taki plakat w przyszłości i wasz synek mały tędy przechodził w przyszłości, którego jeszcze nie macie, więc nie mówcie, że siedzi z tyłu!". Jeśli należy się czegoś obawiać, to wyłącznie tego, że oszołomiony sukcesem artysta zanadto się rozkręci. Na billboardach nie kończą się przecież możliwości współczesnego performance'u. Można np. pobić jakiegoś Murzyna, żeby uwrażliwić Polaków na problem bicia Murzynów. Wprawdzie w Polsce jeszcze tego problemu nie ma, ale wkrótce może się pojawić. Tylko Fuss jeden wie, co nam w duszach gra.
Podczas koszalińskiej wystawy, której częścią był słynny już bill-board, artysta zaprezentował także wygrzebaną z Internetu "Listę Żydów i osób pochodzenia żydowskiego". Ponieważ sam figuruję na tej liście jako "dywersant, poeta, eseista", poczułem się naprawdę wzruszony. Oto wielki artysta piętnuje moich prześladowców, a przy okazji czyni moje nazwisko elementem prawdziwej sztuki. Niestety, wzruszenie minęło, kiedy w sąsiedztwie wspomnianej listy dostrzegłem kilkadziesiąt screenów z internetowego forum kwartalnika "Fronda", na którym od czasu do czasu się udzielam. Wychodzi na to, że jestem jednocześnie Żydem i antysemitą. I śmieszno, i straszno.
Jak walczyć z antysemityzmem? Tym prawdziwym, mieszczącym się w całości na zmurszałym serwerze portalu polonica.net i w broszurach odbijanych przez Leszka Bubla na domowym powielaczu. Można, jak artysta Fuss, roznosić go po ulicach i powtarzać: "Czasami wstydzę się, że jestem Polakiem". Czy jednak nie lepiej się zdobyć na odrobinę poczucia humoru, gwarantującego dystans wobec garstki frustratów? Osobiście nie mam żalu, że zostałem wciągnięty na "Listę Żydów". Zastanawia mnie tylko fakt, że w następnej turze trafiła tam Bogu ducha winna aktorka Ewa Wencel. Rozumiem, że autorzy zestawienia odkryli jakąś tajemną linię genealogiczną łączącą nasze rodziny. W trosce o prawidłowy rozwój projektu spieszę więc poinformować, że litewski poeta o nazwisku Venclova - wbrew pozorom - nie jest moją żoną.
Na szczęście są wśród nas artyści, którzy - jak na prawdziwych awangardzistów przystało - wyprzedzają rzeczywistość. Polski performer o pseudonimie Peter Fuss postanowił przełożyć zawartość naszych dusz na język ulicy. Przed kościołem Ducha Świętego w Koszalinie zainstalował billboard z wizerunkami kilkunastu postaci życia publicznego i napisem: "Żydzi won z katolickiego kraju". Oczywiście, wyłącznie w celach terapeutycznych. - Chodziło mi jedynie o zwrócenie uwagi na problem antysemityzmu, ksenofobii, braku tolerancji dla mniejszości seksualnych, niekatolików, mniejszości narodowych w Polsce - wyznał artysta, słusznie rozszerzając katalog naszych narodowych przywar. Wiadomo przecież, że każdy antysemita to homofob, a każdy homofob to katolik.
Awangardowego twórcę trzeba pochwalić przede wszystkim za czujność. Przestrzec świat przed działalnością antysemitów, której ci jeszcze nie podjęli, to nie lada wyczyn. Zapewne znajdą się malkontenci, którzy z faktu, że na razie trudno przeczytać na murach polskich miast antysemickie hasła, uczynią argument przeciwko Fussowi, ale tych łatwo zgasić reprymendą: "A gdyby tu był nagle taki plakat w przyszłości i wasz synek mały tędy przechodził w przyszłości, którego jeszcze nie macie, więc nie mówcie, że siedzi z tyłu!". Jeśli należy się czegoś obawiać, to wyłącznie tego, że oszołomiony sukcesem artysta zanadto się rozkręci. Na billboardach nie kończą się przecież możliwości współczesnego performance'u. Można np. pobić jakiegoś Murzyna, żeby uwrażliwić Polaków na problem bicia Murzynów. Wprawdzie w Polsce jeszcze tego problemu nie ma, ale wkrótce może się pojawić. Tylko Fuss jeden wie, co nam w duszach gra.
Podczas koszalińskiej wystawy, której częścią był słynny już bill-board, artysta zaprezentował także wygrzebaną z Internetu "Listę Żydów i osób pochodzenia żydowskiego". Ponieważ sam figuruję na tej liście jako "dywersant, poeta, eseista", poczułem się naprawdę wzruszony. Oto wielki artysta piętnuje moich prześladowców, a przy okazji czyni moje nazwisko elementem prawdziwej sztuki. Niestety, wzruszenie minęło, kiedy w sąsiedztwie wspomnianej listy dostrzegłem kilkadziesiąt screenów z internetowego forum kwartalnika "Fronda", na którym od czasu do czasu się udzielam. Wychodzi na to, że jestem jednocześnie Żydem i antysemitą. I śmieszno, i straszno.
Jak walczyć z antysemityzmem? Tym prawdziwym, mieszczącym się w całości na zmurszałym serwerze portalu polonica.net i w broszurach odbijanych przez Leszka Bubla na domowym powielaczu. Można, jak artysta Fuss, roznosić go po ulicach i powtarzać: "Czasami wstydzę się, że jestem Polakiem". Czy jednak nie lepiej się zdobyć na odrobinę poczucia humoru, gwarantującego dystans wobec garstki frustratów? Osobiście nie mam żalu, że zostałem wciągnięty na "Listę Żydów". Zastanawia mnie tylko fakt, że w następnej turze trafiła tam Bogu ducha winna aktorka Ewa Wencel. Rozumiem, że autorzy zestawienia odkryli jakąś tajemną linię genealogiczną łączącą nasze rodziny. W trosce o prawidłowy rozwój projektu spieszę więc poinformować, że litewski poeta o nazwisku Venclova - wbrew pozorom - nie jest moją żoną.
Więcej możesz przeczytać w 6/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.