Lepper wpadł w pułapkę, którą sam na siebie zastawił
Mamy sposobność do rozwiązania dwóch wielkich problemów polskiego rolnictwa za jednym zamachem: pozbycia się Andrzeja Leppera i świńskiej górki. A to dlatego, iż wicepremier z Samoobrony grozi, że odejdzie, jeśli rząd nie wyda pół miliarda złotych na skup interwencyjny trzody chlewnej. Zapewne mimo stawania okoniem wicepremier Zyty Gilowskiej i ministra gospodarki Piotra Woźniaka pieniądze się znajdą (część już się znalazła i skup ruszył), bo ze względu na spory wzrost PKB wpływa ich do państwowej kasy więcej, niż oczekiwano. Ale działania interwencyjne, o których już można powiedzieć, że będą niewystarczające ilościowo i niesatysfakcjonujące cenowo, są równoznaczne z wysłaniem fałszywych sygnałów do producentów. Spowodują, że za rok zafundujemy sobie kolejną nadprodukcyjną fazę świńskiego cyklu. Czyli "świńskie doły", w które znów wpadną nie tylko rolnicy, ale także kolejni ministrowie rolnictwa.
Susza i unia świnie tuczy
Popyt na wieprzowinę wynosi około 1,8-1,9 mln ton rocznie. Taką produkcję mięsa uzyskuje się przy stadzie liczącym mniej więcej 17,5-18 mln sztuk. Obniżka cen zbóż po wejściu do Unii Europejskiej (ceny zboża spadły, bo rolnicy dostają rekompensaty w dopłatach bezpośrednich) podbiła opłacalność chowu i sprawiła, że w roku 2005 stado powiększyło się o 1,3 mln sztuk (do 18,7 mln), a produkcja mięsa wzrosła do 2,2 mln t. Dlatego przy zaniku eksportu na wschód wytworzyła się "świńska górka".
Wiele wskazywało na to, że problem rozwiąże przyroda. Gorsze zbiory zbóż powinny wpłynąć na decyzje producentów dotyczące chowu macior oraz krycia loch i stado powinno się zmniejszyć. Po sześciu miesiącach (czyli właśnie teraz) powinno to skutkować dopasowaniem popytu do podaży. Niestety, Lepper czuwał. Krzycząc o straszliwej klęsce nieurodzaju i groźbie głodu, zachęcił rolników do podtrzymywania produkcji. Liczyli, że galopujące ceny żywności pociągną w górę także opłacalność chowu (swoje dołożyli także inni politycy, obiecując, że wznowienie eksportu do Rosji będzie załatwione lada chwila). W efekcie liczebność stada nie spadła (pogłowie świń wzrosło o ponad 100 tys.), redukcja reprodukcyjna była bardzo nieznaczna.
Milion za miliard
Nieurodzaj był jednak umiarkowany, eksportu na wschód nadal nie ma, zaś ceny żywności, trzymane dość sztywnym popytem, wzrosły nieznacznie. Znacznie mniej niż ceny pasz. Dla rolników chów świń jest w satysfakcjonujący sposób opłacalny wtedy, gdy cena kilograma żywca stanowi równowartość około 10 kg żyta. Niestety, obecnie jest to tylko nieco ponad 6 kg, czyli świnie w skupie musiałyby podrożeć o ponad połowę (z obecnych 3 zł za 1 kg żywca i 4 zł za 1 kg półtusz odpowiednio do 4,5 zł i 6 zł).
Aby zdjąć z rynku nadwyżkę podaży i podbić ceny do takiego poziomu, trzeba jednak w ciągu najbliższych miesięcy skupić ponad milion świń, wydając na to niemal miliard złotych. To jest jednak niemożliwe - zarówno ze względów prawnych (jako członek UE korzystający z dopłat nie możemy prowadzić skupu interwencyjnego), finansowych (w budżecie takich pieniędzy nie ma), jak i racjonalności ekonomicznej (gdzie składować takie zapasy mięsa i co z nimi począć?). Mimo to Andrzej Lepper mami rolników podobnym mirażem. Mówi wprawdzie o wydatku około pół miliarda złotych i cenie skupu 3,8 zł i 3,9 zł, ale i to są wielkości nierealne. W rachubę wchodzi jedynie skup przez Agencję Rezerw Materiałowych (oficjalnie nazywa się to "odnawianiem rezerw"), a ta z bólem może wchłonąć 70-80 tys. t półtusz, co kosztowałoby około 400 mln zł w skupie plus kolejne 100 mln zł na dodatkowe koszty składowania. A ponieważ wicepremier minister Zyta Gilowska pieniędzy ekstra wbudżecie formalnie nie ma, chce, aby te transakcje sfinansowało Ministerstwo Rolnictwa ze swoich rezerw. Te jednak wynoszą tylko 360 mln zł, a to wystarczy tylko na skup 50 tys. t.
Górka goni górkę
Nieważne jednak, ile rząd w końcu wysupła pieniędzy na skup. Zawsze będą to pieniądze, które się ani nie zwrócą, ani nie zmienią istotnie opłacalności chowu już wyprodukowanych tuczników. Będą natomiast fałszywym sygnałem, że żywiec zawsze jakoś się sprzeda. Przyhamują zatem redukowanie stada, które - jeśli tegoroczne zbiory będą normalne - od lata znowu może niebezpiecznie rosnąć.
A pozostawiony samemu sobie rynek rozwiązałby to może bardziej brutalnie, ale skutecznie, z dodatkowym pozytywnym skutkiem: zmiany ministra rolnictwa.
Susza i unia świnie tuczy
Popyt na wieprzowinę wynosi około 1,8-1,9 mln ton rocznie. Taką produkcję mięsa uzyskuje się przy stadzie liczącym mniej więcej 17,5-18 mln sztuk. Obniżka cen zbóż po wejściu do Unii Europejskiej (ceny zboża spadły, bo rolnicy dostają rekompensaty w dopłatach bezpośrednich) podbiła opłacalność chowu i sprawiła, że w roku 2005 stado powiększyło się o 1,3 mln sztuk (do 18,7 mln), a produkcja mięsa wzrosła do 2,2 mln t. Dlatego przy zaniku eksportu na wschód wytworzyła się "świńska górka".
Wiele wskazywało na to, że problem rozwiąże przyroda. Gorsze zbiory zbóż powinny wpłynąć na decyzje producentów dotyczące chowu macior oraz krycia loch i stado powinno się zmniejszyć. Po sześciu miesiącach (czyli właśnie teraz) powinno to skutkować dopasowaniem popytu do podaży. Niestety, Lepper czuwał. Krzycząc o straszliwej klęsce nieurodzaju i groźbie głodu, zachęcił rolników do podtrzymywania produkcji. Liczyli, że galopujące ceny żywności pociągną w górę także opłacalność chowu (swoje dołożyli także inni politycy, obiecując, że wznowienie eksportu do Rosji będzie załatwione lada chwila). W efekcie liczebność stada nie spadła (pogłowie świń wzrosło o ponad 100 tys.), redukcja reprodukcyjna była bardzo nieznaczna.
Milion za miliard
Nieurodzaj był jednak umiarkowany, eksportu na wschód nadal nie ma, zaś ceny żywności, trzymane dość sztywnym popytem, wzrosły nieznacznie. Znacznie mniej niż ceny pasz. Dla rolników chów świń jest w satysfakcjonujący sposób opłacalny wtedy, gdy cena kilograma żywca stanowi równowartość około 10 kg żyta. Niestety, obecnie jest to tylko nieco ponad 6 kg, czyli świnie w skupie musiałyby podrożeć o ponad połowę (z obecnych 3 zł za 1 kg żywca i 4 zł za 1 kg półtusz odpowiednio do 4,5 zł i 6 zł).
Aby zdjąć z rynku nadwyżkę podaży i podbić ceny do takiego poziomu, trzeba jednak w ciągu najbliższych miesięcy skupić ponad milion świń, wydając na to niemal miliard złotych. To jest jednak niemożliwe - zarówno ze względów prawnych (jako członek UE korzystający z dopłat nie możemy prowadzić skupu interwencyjnego), finansowych (w budżecie takich pieniędzy nie ma), jak i racjonalności ekonomicznej (gdzie składować takie zapasy mięsa i co z nimi począć?). Mimo to Andrzej Lepper mami rolników podobnym mirażem. Mówi wprawdzie o wydatku około pół miliarda złotych i cenie skupu 3,8 zł i 3,9 zł, ale i to są wielkości nierealne. W rachubę wchodzi jedynie skup przez Agencję Rezerw Materiałowych (oficjalnie nazywa się to "odnawianiem rezerw"), a ta z bólem może wchłonąć 70-80 tys. t półtusz, co kosztowałoby około 400 mln zł w skupie plus kolejne 100 mln zł na dodatkowe koszty składowania. A ponieważ wicepremier minister Zyta Gilowska pieniędzy ekstra wbudżecie formalnie nie ma, chce, aby te transakcje sfinansowało Ministerstwo Rolnictwa ze swoich rezerw. Te jednak wynoszą tylko 360 mln zł, a to wystarczy tylko na skup 50 tys. t.
Górka goni górkę
Nieważne jednak, ile rząd w końcu wysupła pieniędzy na skup. Zawsze będą to pieniądze, które się ani nie zwrócą, ani nie zmienią istotnie opłacalności chowu już wyprodukowanych tuczników. Będą natomiast fałszywym sygnałem, że żywiec zawsze jakoś się sprzeda. Przyhamują zatem redukowanie stada, które - jeśli tegoroczne zbiory będą normalne - od lata znowu może niebezpiecznie rosnąć.
A pozostawiony samemu sobie rynek rozwiązałby to może bardziej brutalnie, ale skutecznie, z dodatkowym pozytywnym skutkiem: zmiany ministra rolnictwa.
Więcej możesz przeczytać w 6/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.