Wicepremier Andrzej Lepper żąda, żeby rząd zgodził się na skup trzody chlewnej. Jeśli się nie zgodzi, najsłynniejszy polski Mulat grozi rozpadem koalicji. Hm, jest coś symbolicznego w tym, że o losie koalicji z Samoobroną mogą zdecydować świnie.
Tak się zastanawiamy, czy w Polsce cokolwiek może być rzeczywiście i naprawdę tajne. Wydawało się, że czymś takim powinien być raport dotyczący WSI, ale już chyba tylko "Przegląd Mleczarza" nie opublikował żadnych przecieków. A mówi się, że Antoni Macierewicz nienawidzi mediów. No i żałujemy prezydenta. Zanim coś ogłosi, wszyscy już będą wszystko wiedzieć. Znowu okaże się niepotrzebny.
Premier Jarosław Kaczyński łupnął w niemieckie media, wkurzony tym, że "Newsweek" porównał go z Putinem. Uznał, że to przegięcie, a w ogóle Niemcy za bardzo się panoszą w prasie. O tyle durna to uwaga, że pozostałe pisma Axela Springera ("Dziennik" i "Fakt") nie popadły w antykaczorową histerię, co lider PiS mógłby swym sokolim (he, he) okiem dostrzec. To mu jednak nie wystarczy i wali z najcięższej artylerii. Ale - jak to mówią - daj kurze grzędę, powie: wyżej siędę.
A w ogóle wojna między "Newsweekiem" a premierem ma ciekawy aspekt. Otóż autorem owego słynnego (i nie ukrywajmy - głupawego) tekstu jest koleś, który nazywa się Aleksander Kaczorowski. Znaczy się Kaczorowski nawala w Kaczyńskiego. Skoro już jesteśmy przy przysłowiach, to pasuje jak ulał: zły to ptak, co własne gniazdo kala.
Ciężkie czasy nadeszły znowu dla zacnej poczciwiny Adama Lipińskiego. Znany głównie dzięki "taśmom Beger" zausznik premiera bardzo cierpiał z powodu specyficznej popularności. No i ta znowu go dopadła. Niedawno podszedł do niego w sklepie człek jakiś i oznajmił: "A o panu, panie Łyżwiński, znowu tyle w telewizji mówią".
A propos Łyżwińskiego. Najsłynniejszy polski Mulat gotów jest podobno oddać swe DNA do testów. Niedawno rozważaliśmy, co by było, gdyby materiał genetyczny Andrzeja Leppera pochodził z kosmosu, co jest zresztą wielce prawdopodobne. Teraz mamy inną, także całkiem możliwą opcję: a jeśli Lepper w ogóle nie ma DNA? Do czego mu ono właściwie?
Wicepremier Dorn wkurzył się na wojewodę mazowieckiego, którego to "Wprost" prześladuje. Najpierw było o tym, że jeździł rowerem na bańce, potem że wyrobił sobie duplikat odebranego prawa jazdy. Znaczy, że kręcił i oszukiwał państwo polskie. No, faktycznie - wojewoda nie powinien robić takich rzeczy. Ale z drugiej strony, jak się nażłopał, to skąd mógł wiedzieć, że źle robi?
Ale jako członek PiS, a co za tym idzie, dobry patriota o pięknym nazwisku, były wojewoda mógł sobie wziąć do serca refren Mazurka Dąbrowskiego (nie mylić z Mazurkiem Zalewskiego). Gdy śpiewamy "Marsz, marsz Dąbrowski", ani nam, ani Dąbrowskiemu prawo jazdy do niczego nie jest potrzebne.
Przy okazji sprawy Dąbrowskiego wicepremier Ludwik Dorn wygłosił antyalkoholową tyradę. Łatwo mu mówić, jak - a znamy się trochę - ma się taki mocny łeb.
Kazio Marcinkiewicz, którego konkurs bankowy wije się jak rzeki Podlasia, wkurzył się ździebko, że mu prezesura PKO BP odpływa i się wyładował na dziennikarzach. W blogu zaapelował, żeby się go nie czepiali, bo na prezesa się nadaje, a w ogóle jest prywatną osobą i media powinny zostawić go w spokoju. Czyżby Kazia dopadł syndrom Edyty Górniak? Najpierw w "Fakcie" prasujemy koszule i tańczymy w dyskotekach, a teraz wynocha? O niedoczekanie! My na pewno nie zostawimy Kazia w spokoju. Ma zdecydowanie więcej powabu niż Górniak. I nie śpiewa.
Tymczasem los polskich świń wciąż pozostaje nieznany. Czy rząd będzie je skupował? Na nasze oko ma ich już dosyć.
Fot: A. Jagielak (Dorn, Marcinkiewicz); K. Pacuła (Lyżwiński); M. Stelmach (Lepper)
Tak się zastanawiamy, czy w Polsce cokolwiek może być rzeczywiście i naprawdę tajne. Wydawało się, że czymś takim powinien być raport dotyczący WSI, ale już chyba tylko "Przegląd Mleczarza" nie opublikował żadnych przecieków. A mówi się, że Antoni Macierewicz nienawidzi mediów. No i żałujemy prezydenta. Zanim coś ogłosi, wszyscy już będą wszystko wiedzieć. Znowu okaże się niepotrzebny.
Premier Jarosław Kaczyński łupnął w niemieckie media, wkurzony tym, że "Newsweek" porównał go z Putinem. Uznał, że to przegięcie, a w ogóle Niemcy za bardzo się panoszą w prasie. O tyle durna to uwaga, że pozostałe pisma Axela Springera ("Dziennik" i "Fakt") nie popadły w antykaczorową histerię, co lider PiS mógłby swym sokolim (he, he) okiem dostrzec. To mu jednak nie wystarczy i wali z najcięższej artylerii. Ale - jak to mówią - daj kurze grzędę, powie: wyżej siędę.
A w ogóle wojna między "Newsweekiem" a premierem ma ciekawy aspekt. Otóż autorem owego słynnego (i nie ukrywajmy - głupawego) tekstu jest koleś, który nazywa się Aleksander Kaczorowski. Znaczy się Kaczorowski nawala w Kaczyńskiego. Skoro już jesteśmy przy przysłowiach, to pasuje jak ulał: zły to ptak, co własne gniazdo kala.
Ciężkie czasy nadeszły znowu dla zacnej poczciwiny Adama Lipińskiego. Znany głównie dzięki "taśmom Beger" zausznik premiera bardzo cierpiał z powodu specyficznej popularności. No i ta znowu go dopadła. Niedawno podszedł do niego w sklepie człek jakiś i oznajmił: "A o panu, panie Łyżwiński, znowu tyle w telewizji mówią".
A propos Łyżwińskiego. Najsłynniejszy polski Mulat gotów jest podobno oddać swe DNA do testów. Niedawno rozważaliśmy, co by było, gdyby materiał genetyczny Andrzeja Leppera pochodził z kosmosu, co jest zresztą wielce prawdopodobne. Teraz mamy inną, także całkiem możliwą opcję: a jeśli Lepper w ogóle nie ma DNA? Do czego mu ono właściwie?
Wicepremier Dorn wkurzył się na wojewodę mazowieckiego, którego to "Wprost" prześladuje. Najpierw było o tym, że jeździł rowerem na bańce, potem że wyrobił sobie duplikat odebranego prawa jazdy. Znaczy, że kręcił i oszukiwał państwo polskie. No, faktycznie - wojewoda nie powinien robić takich rzeczy. Ale z drugiej strony, jak się nażłopał, to skąd mógł wiedzieć, że źle robi?
Ale jako członek PiS, a co za tym idzie, dobry patriota o pięknym nazwisku, były wojewoda mógł sobie wziąć do serca refren Mazurka Dąbrowskiego (nie mylić z Mazurkiem Zalewskiego). Gdy śpiewamy "Marsz, marsz Dąbrowski", ani nam, ani Dąbrowskiemu prawo jazdy do niczego nie jest potrzebne.
Przy okazji sprawy Dąbrowskiego wicepremier Ludwik Dorn wygłosił antyalkoholową tyradę. Łatwo mu mówić, jak - a znamy się trochę - ma się taki mocny łeb.
Kazio Marcinkiewicz, którego konkurs bankowy wije się jak rzeki Podlasia, wkurzył się ździebko, że mu prezesura PKO BP odpływa i się wyładował na dziennikarzach. W blogu zaapelował, żeby się go nie czepiali, bo na prezesa się nadaje, a w ogóle jest prywatną osobą i media powinny zostawić go w spokoju. Czyżby Kazia dopadł syndrom Edyty Górniak? Najpierw w "Fakcie" prasujemy koszule i tańczymy w dyskotekach, a teraz wynocha? O niedoczekanie! My na pewno nie zostawimy Kazia w spokoju. Ma zdecydowanie więcej powabu niż Górniak. I nie śpiewa.
Tymczasem los polskich świń wciąż pozostaje nieznany. Czy rząd będzie je skupował? Na nasze oko ma ich już dosyć.
Fot: A. Jagielak (Dorn, Marcinkiewicz); K. Pacuła (Lyżwiński); M. Stelmach (Lepper)
Więcej możesz przeczytać w 6/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.