W tytule pana najnowszego filmu „Jak pies z kotem” który człon rezerwuje pan dla siebie?
Zdecydowanie psa. Bardzo lubię psy i zawsze je miałem. Mam nadzieję, że mnie przeżyją, będą przychodziły na grób, składały kwiatuszki i podsikiwały.
Charakterologicznie też bardziej przypomina pan psa niż kota?
[Szczeka]
Bardzo pan wyszczekany.
Dziękuję.
Rozmawiamy na tarasie pana domu – tego samego, w którym po udarze spędził ostatni rok życia pański brat Andrzej. Pomysł, żeby to właśnie tutaj nakręcić film nawiązujący do waszej historii, niósł ryzyko?
Żadnego. Jak się mówi, gospodarzowi i ściany pomagają. Miałem dzięki temu pewne wskazówki, które pozwoliły mi uniknąć sztuczności filmowych sytuacji. Było prościej.
Nagrywał pan rozmowy z bratem?
Nie nagrywałem. Nagrywał syn mojej żony Mateusz, który przez pewien czas opiekował się Andrzejem i był pod jego wielkim wpływem. Gdybym nagrywał, musiałbym pokazać to również w filmie, co uczyniłoby moją postać osobliwą. Nie miałem takich, chciałem tego słuchać, nie wiedziałem nawet wówczas, że będę kręcił film.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.