Polityczno-emocjonalny kicz staje się dominującym sposobem bycia
Jaki będzie los Dorna? Co zrobi Ujazdowski? Jak się zachowa Zalewski? Wydawałoby się, że nie ma w Polsce ważniejszego problemu. Nic bardziej błędnego. Przeciętny, a nawet ponadprzeciętny Polak ma to głęboko w… niebycie. Nie poświęca nawet minuty na hamletyzowanie jakichś politycznych beks, które nie wiedzą, co z sobą zrobić. Mało tego, nawet nie wie, kim są ci panowie. I bardzo dobrze: w ten sposób jest zdrowszy psychicznie. Bo tzw. sprawa Dorna, Ujazdowskiego i Zalewskiego nadaje się dla psychiatry. Niech to będzie taki otwarty list do narodowego psychiatry. Jest w nim miejsce także dla tzw. sprawy Marcinkiewicza – politycznego dzieciaka, który nie potrafi się zamknąć i skupić na jakiejś konkretnej robocie. Chodzi więc Kazio i szuka mamusi, która przytuli, obetrze łzy czy opatrzy poharatane kolanka. Nic tylko kupić mu jeszcze smoczek i śliniaczek.
Sprawy tych czterech panów rozgrywają się już nie w języku polityki, lecz melodramatycznych, tandetnych i trywialnych opowiastek rodem z telenoweli. Że ona (partia) go rzuciła i co ma biedny zrobić. Czy się zakochać w innej, czy samotnie cierpieć? Czy przyjaciele naprawdę mu współczują, czy raczej cieszą się z nieszczęścia? Ple, ple, ple i trele-morele. To i tak lepiej od ekstazy nieświętej Krystyny, czyli histerycznej, żenującej tandety emocjonalnej zaprezentowanej w Sejmie przez posłankę Łybacką, dosłownie idącą „po trupach", bo wykorzystującą tragedię Barbary Blidy. Gdy do tego dodamy równie tandetny spektakl odegrany przez byłą posłankę Beatę Sawicką (spektakl kupiony przez publikę), mamy polityczno-emocjonalny kicz, który staje się dominującym środkiem wyrazu, a nawet sposobem bycia. Utaplani w świecie kiczu niektórzy polscy politycy nie dostrzegają, że tę tandetę przenoszą na europejskie salony. I przenoszą swoje kiczowate wyobrażenia o świecie. A potem są niemile zaskoczeni. Na przykład tym, co spotkało premiera Donalda Tuska w Niemczech. Jeszcze przed wizytą w Berlinie dostał on „fangę” w czoło: przywitał go w niemieckiej telewizji publicznej ARD szef neofaszystowskiej NPD Udo Voigt z litanią pretensji do Polski. Reakcja była zdumiewająca, choć zgodna z kiczowatym wyobrażeniem świata: przecież to jakiś wariat i oszołom, którego nikt nie traktuje poważnie. I nic to, że ten oszołom dostaje czas w publicznej telewizji, w świetnym paśmie.
Ofiarą wszechobejmującego kiczu padł prof. Władysław Bartoszewski. Pojechał do Niemiec w glorii autorytetu porównywalnego do takich idoli Niemców, jak Sophie Scholl, Claus von Stauffenberg czy Dietrich Bonhoeffer. A potem się okazało, że nikt ważny Bartoszewskiego nie zauważył. Bo dla obecnej klasy politycznej Niemiec Bartoszewski to postać z innej bajki – nie ich bajki, lecz ich dziadków. Dlatego wielu przedstawicieli nowego niemieckiego establishmentu nawet go nie zna. A ci, którzy go znają, nie chcą się katować poczuciem winy, jaka im się z Bartoszewskim kojarzy. To działało jeszcze w czasach Helmuta Kohla, ale obecnie nie działa. Bo Niemcy są już inne. A ci, którzy tego nie widzą, są naiwni. Z naiwniakami jest tak jak z dr. Watsonem. Kiedyś wybrał się z Sherlockiem Holmesem pod namiot za miasto. W pewnej chwili Holmes go budzi i pyta: – Spójrz na gwiazdy nad sobą. Co z tego widoku dedukujesz? – Wszechświat jest ogromny, pewnie niektóre z tych gwiazd to planety, a na którejś może być nawet życie. – Watsonie, jesteś idiotą – przerwał mu detektyw. – Ktoś nam pod… namiot.
Z okazji Bożego Narodzenia życzę nam wszystkim, żeby mimo kiczu i naiwniactwa nasz narodowy namiot stał na swoim miejscu, zadzieranie głowy w stronę gwiazd nie zmąciło umysłów, a psychiatra wkraczał w porę.
Sprawy tych czterech panów rozgrywają się już nie w języku polityki, lecz melodramatycznych, tandetnych i trywialnych opowiastek rodem z telenoweli. Że ona (partia) go rzuciła i co ma biedny zrobić. Czy się zakochać w innej, czy samotnie cierpieć? Czy przyjaciele naprawdę mu współczują, czy raczej cieszą się z nieszczęścia? Ple, ple, ple i trele-morele. To i tak lepiej od ekstazy nieświętej Krystyny, czyli histerycznej, żenującej tandety emocjonalnej zaprezentowanej w Sejmie przez posłankę Łybacką, dosłownie idącą „po trupach", bo wykorzystującą tragedię Barbary Blidy. Gdy do tego dodamy równie tandetny spektakl odegrany przez byłą posłankę Beatę Sawicką (spektakl kupiony przez publikę), mamy polityczno-emocjonalny kicz, który staje się dominującym środkiem wyrazu, a nawet sposobem bycia. Utaplani w świecie kiczu niektórzy polscy politycy nie dostrzegają, że tę tandetę przenoszą na europejskie salony. I przenoszą swoje kiczowate wyobrażenia o świecie. A potem są niemile zaskoczeni. Na przykład tym, co spotkało premiera Donalda Tuska w Niemczech. Jeszcze przed wizytą w Berlinie dostał on „fangę” w czoło: przywitał go w niemieckiej telewizji publicznej ARD szef neofaszystowskiej NPD Udo Voigt z litanią pretensji do Polski. Reakcja była zdumiewająca, choć zgodna z kiczowatym wyobrażeniem świata: przecież to jakiś wariat i oszołom, którego nikt nie traktuje poważnie. I nic to, że ten oszołom dostaje czas w publicznej telewizji, w świetnym paśmie.
Ofiarą wszechobejmującego kiczu padł prof. Władysław Bartoszewski. Pojechał do Niemiec w glorii autorytetu porównywalnego do takich idoli Niemców, jak Sophie Scholl, Claus von Stauffenberg czy Dietrich Bonhoeffer. A potem się okazało, że nikt ważny Bartoszewskiego nie zauważył. Bo dla obecnej klasy politycznej Niemiec Bartoszewski to postać z innej bajki – nie ich bajki, lecz ich dziadków. Dlatego wielu przedstawicieli nowego niemieckiego establishmentu nawet go nie zna. A ci, którzy go znają, nie chcą się katować poczuciem winy, jaka im się z Bartoszewskim kojarzy. To działało jeszcze w czasach Helmuta Kohla, ale obecnie nie działa. Bo Niemcy są już inne. A ci, którzy tego nie widzą, są naiwni. Z naiwniakami jest tak jak z dr. Watsonem. Kiedyś wybrał się z Sherlockiem Holmesem pod namiot za miasto. W pewnej chwili Holmes go budzi i pyta: – Spójrz na gwiazdy nad sobą. Co z tego widoku dedukujesz? – Wszechświat jest ogromny, pewnie niektóre z tych gwiazd to planety, a na którejś może być nawet życie. – Watsonie, jesteś idiotą – przerwał mu detektyw. – Ktoś nam pod… namiot.
Z okazji Bożego Narodzenia życzę nam wszystkim, żeby mimo kiczu i naiwniactwa nasz narodowy namiot stał na swoim miejscu, zadzieranie głowy w stronę gwiazd nie zmąciło umysłów, a psychiatra wkraczał w porę.
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.