Znacząca część posłów jest przekonana, że poza katolicyzmem nie ma etyki. Otóż jest.
Ostatnie debaty poświęcone in vitro były prawdziwym popisem filozoficznych talentów posłów i posłanek, głównie z PiS, oraz posła Gowina (posła z Watykanu). Zamiast debatować o tym, która ustawa skuteczniej przyczyni się do dobra obywateli, a zwłaszcza obywatelek, posłowie z wielkim upodobaniem oddawali się quasi-filozoficznym rozważaniom o człowieczeństwie, początkach życia, o ludzkiej godności, o sumieniu, wolności i innych pojęciach abstrakcyjnych. Mówili, co im ślina na język przyniosą, z absolutnym przekonaniem o słuszności i głębi własnych tez. Bo to tak już jest, że o fizyce, matematyce czy ekonomii dyletant najczęściej nie się wypowiada, bo wie, że nic nie wie, natomiast o wartościach i filozofii – mówi bez kompleksów, bo przecież „śpiewać każdy może", a to, że nie umie? Tym lepiej. Ignorancja z reguły wzmacnia pewność siebie. W każdym razie w polskim parlamencie.
Gdy w latach siedemdziesiątych Simone Weil, minister konserwatywnego rządu, katoliczka, osoba głęboko wierząca, walczyła we francuskim parlamencie o prawo do aborcji, starannie omijała temat „początków człowieczeństwa" czy „statusu zarodka” (określenie „życie poczęte” istnieje tylko w języku polskim) i innych kwestii filozoficznych, bo wiedziała, że parlament nie jest miejscem, w którym się je stawia. Jej główna argumentacja dotyczyła tego, co powinno być troską wszystkich, a mianowicie: szacunku wobec prawa. Weil mówiła, że zakaz aborcji, który stworzył ogromne podziemie aborcyjne, powoduje, że prawo nie tylko nie jest przestrzegane, ale też jest wystawiane na pośmiewisko i co za tym idzie – szacunek obywateli wobec prawa, a więc zarazem autorytet i władza państwa wystawione są na szwank.
Nasi religijni posłowie szacunkiem wobec prawa się nie przejmują (po co nam prawo, mamy dekalog), dobrem obywatelek również nie, a trybuny sejmowe traktują jako przestrzeń do prezentacji tez (ze zbiorku „Mały katecheta"), co do których są przekonani, że są jedyne i uniwersalne.
Tymczasem nie ma powszechnie ważnych metod ustalania, kiedy zaczyna się życie ludzkie i kiedy zarodkowi zaczynają przysługiwać prawa. Tak jak nie ma jednej koncepcji wolności, sumienia czy godności ludzkiej.
Argumenty w sprawie statusu zarodka mogą mieć prócz religijnego charakter metafizyczny, konwencjonalny, pozytywistycznoprawny, ale nie po prostu „obiektywny i niepodważalny". Zarodek jest potencjalnie człowiekiem, tak jak jajo jest potencjalnie kurą, ale czy to znaczy, że jest nam wszystko jedno, czy mamy jajo, czy kurę? Obiektywnie można się zastanawiać, co wprowadza zmianę jakościową w rozwój zarodka, natomiast o tym, która z jakościowych zmian rozstrzyga o człowieczeństwie, a tym bardziej o posiadaniu praw, obiektywnie rozstrzygnąć nie można, tak jak nie można uniwersalnie osądzać, na czym polega ludzka wolność, godność czy sumienie. Mamy wiele różnych teorii tych wartości (koncepcje stoickie, kantowskie, utylitarystyczne, egzystencjalne). I są one, z poznawczego punktu widzenia, równoprawne.
Katolik musi oczywiście podążać za nauką św. Tomasza, zgodnie z którą wolność jest poszukiwaniem zbawienia. Nie jest to szczególnie atrakcyjna koncepcja wolności, a przekonanie, że jest ona jedyna – absolutnie mylne. Wszelako utarło się już w Polsce, że każdy, kto myśli inaczej, niż zapisano to w katechizmie, jest relatywistą moralnym żyjącym w kręgu „cywilizacji śmierci" (tego straszaka nader często używał „nasz papież”). Znacząca część posłów jest przekonana, że poza katolicyzmem nie ma etyki. Otóż jest. I to niezwykle bogata w systemy, stanowiska, argumentacje. I gdyby którykolwiek z panów i pań posłanek miał okazję zetknąć się z nią w szkole, to może poziom naszej debaty parlamentarnej i publicznej byłby nieco wyższy. I być może posłowie, śladem Sokratesa, wiedzieliby, że zasada „wiem, że nic nie wiem” jest najlepszą dewizą pokory i wstrzemięźliwości. Bo śpiewać oczywiście każdy może, ale nie każdy ma talent.
Gdy w latach siedemdziesiątych Simone Weil, minister konserwatywnego rządu, katoliczka, osoba głęboko wierząca, walczyła we francuskim parlamencie o prawo do aborcji, starannie omijała temat „początków człowieczeństwa" czy „statusu zarodka” (określenie „życie poczęte” istnieje tylko w języku polskim) i innych kwestii filozoficznych, bo wiedziała, że parlament nie jest miejscem, w którym się je stawia. Jej główna argumentacja dotyczyła tego, co powinno być troską wszystkich, a mianowicie: szacunku wobec prawa. Weil mówiła, że zakaz aborcji, który stworzył ogromne podziemie aborcyjne, powoduje, że prawo nie tylko nie jest przestrzegane, ale też jest wystawiane na pośmiewisko i co za tym idzie – szacunek obywateli wobec prawa, a więc zarazem autorytet i władza państwa wystawione są na szwank.
Nasi religijni posłowie szacunkiem wobec prawa się nie przejmują (po co nam prawo, mamy dekalog), dobrem obywatelek również nie, a trybuny sejmowe traktują jako przestrzeń do prezentacji tez (ze zbiorku „Mały katecheta"), co do których są przekonani, że są jedyne i uniwersalne.
Tymczasem nie ma powszechnie ważnych metod ustalania, kiedy zaczyna się życie ludzkie i kiedy zarodkowi zaczynają przysługiwać prawa. Tak jak nie ma jednej koncepcji wolności, sumienia czy godności ludzkiej.
Argumenty w sprawie statusu zarodka mogą mieć prócz religijnego charakter metafizyczny, konwencjonalny, pozytywistycznoprawny, ale nie po prostu „obiektywny i niepodważalny". Zarodek jest potencjalnie człowiekiem, tak jak jajo jest potencjalnie kurą, ale czy to znaczy, że jest nam wszystko jedno, czy mamy jajo, czy kurę? Obiektywnie można się zastanawiać, co wprowadza zmianę jakościową w rozwój zarodka, natomiast o tym, która z jakościowych zmian rozstrzyga o człowieczeństwie, a tym bardziej o posiadaniu praw, obiektywnie rozstrzygnąć nie można, tak jak nie można uniwersalnie osądzać, na czym polega ludzka wolność, godność czy sumienie. Mamy wiele różnych teorii tych wartości (koncepcje stoickie, kantowskie, utylitarystyczne, egzystencjalne). I są one, z poznawczego punktu widzenia, równoprawne.
Katolik musi oczywiście podążać za nauką św. Tomasza, zgodnie z którą wolność jest poszukiwaniem zbawienia. Nie jest to szczególnie atrakcyjna koncepcja wolności, a przekonanie, że jest ona jedyna – absolutnie mylne. Wszelako utarło się już w Polsce, że każdy, kto myśli inaczej, niż zapisano to w katechizmie, jest relatywistą moralnym żyjącym w kręgu „cywilizacji śmierci" (tego straszaka nader często używał „nasz papież”). Znacząca część posłów jest przekonana, że poza katolicyzmem nie ma etyki. Otóż jest. I to niezwykle bogata w systemy, stanowiska, argumentacje. I gdyby którykolwiek z panów i pań posłanek miał okazję zetknąć się z nią w szkole, to może poziom naszej debaty parlamentarnej i publicznej byłby nieco wyższy. I być może posłowie, śladem Sokratesa, wiedzieliby, że zasada „wiem, że nic nie wiem” jest najlepszą dewizą pokory i wstrzemięźliwości. Bo śpiewać oczywiście każdy może, ale nie każdy ma talent.
Więcej możesz przeczytać w 45/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.