On sam był świadkiem, jak stolik, na który napierał rozanielony chwilę wcześniej tłum, a za którym siedziała Szymborska, przesunął się o pół metra. Więc na spotkaniach z czytelnikami Rusinek nie odstępował poetki na krok. Wyjeżdżali razem na nieliczne wykłady, odczyty, promocje książek, targi. Segregował pocztę, prośby o autografy, podpisy na bombkach, wezwanie do pojedynku na wiersze, odrzucał prośby o nadanie jej imienia szkołom (nie uważała tego za stosowne).
Poza sekretarzowaniem miał też inne życie. – Jego praca ma wiele odnóg – wylicza Marta Konior z wydawnictwa Znak. – Autor, tłumacz, pracownik naukowy. – Nie sądzę, żeby miał naturę jamochłona, żeby się powiesić na sławnej osobie – dopowiada prof. Teresa Walas, literaturoznawczyni i bliska znajoma Szymborskiej.
– Jest dostatecznie inteligentny. Talent miał ogromny zawsze: pisarski, językowy, swobodę mówienia. Praca dla Wisławy była katapultą, która go wyrzuciła na ten wysoki horyzont. Wisława Szymborska, w przeciwieństwie do Czesława Miłosza czy Ryszarda Kapuścińskiego, którzy również mieli swoje sekretarki, niechętnie występowała w mediach.
Udzielanie wywiadów ją mierziło, wystarczy, że dała jeden, w 1976 r. – i na ten przykład powoływała się w odmowach. Wywiadów udzielał więc Rusinek. Pierwszy występ w telewizji był dość stresujący. Prowadząca program „Kawa czy herbata?" dziennikarka tuż przed wejściem na wizję poinstruowała go krótko: – Niech się pan nie opiera, bo się pan zleje. Starał się więc nie zlać, ale kiedy zeszli z wizji, nie wytrzymał. I zapytał, o co chodzi. Chodziło o to, żeby się nie opierał o oparcie, bo się zleje z tłem.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.