Szara eminencja rosyjskiej opozycji umawia się na wywiad w warszawskim hotelu o 7 rano. W czasie rozmowy chodzi po pokoju, gestykulując, paląc na przemian mocne papierosy w czerwonych opakowaniach albo łapczywie zaciągając się czystą nikotyną z e-papierosa. Anton, z wykształcenia lekarz urolog, jest legendą rosyjskiego internetu. Był jednym z pierwszych rosyjskich blogerów. Zaczynał pisać na początku lat 90., gdy poważni rosyjscy dziennikarze uważali jeszcze internet za „zabawkę dla amerykańskich debili". Pod koniec lat 90. Nosik jako jeden z pierwszych wyczuł, że przyszłość wolnej prasy jest w sieci.
Gdy obejmująca powoli kontrolę nad Rosją ekipa Putina przejmowała jedną po drugiej niezależne stacje telewizyjne i gazety, Nosik uruchomił serwisy Lenta.ru i Gazeta.ru. Zamiast wzorem innych portali przetwarzać informacyjną papkę, zatrudnił profesjonalnych dziennikarzy, tworząc opiniotwórczą alternatywę dla kontrolowanych przez Kreml mediów tradycyjnych. Dziś Anton jest współwłaścicielem rosyjskiej wersji platformy blogerskiej Live- Journal, na której grupuje się aktywność antyputinowskiej opozycji. LiveJournal wykreował gwiazdy opozycji formatu prawnika Aleksieja Nawalnego i jest miejscem mobilizacji Rosjan do masowych antyrządowych manifestacji.
JAKUB MIELNIK: Co się stanie 4 marca w Rosji?
ANTON NOSIK: Putin sfałszuje swoje zwycięstwo w wyborach prezydenckich, bo nie ma szans, żeby zdobył ponad połowę głosów jakiejkolwiek grupy Rosjan, także tych, którzy dostają pensje z budżetu państwa i są uważani za jego zwolenników. Sromotna porażka czeka go także w drugiej turze, o ile oczywiście głosy zostaną policzone uczciwie. Ale na to reżim jest kompletnie nieprzygotowany.
Po protestach, które wybuchły po wyborach do Dumy, władze zapowiadają, że wybory będą monitorowane i będą uczciwe.
To tylko pozory. Władze wyznaczają własnych „niezależnych" obserwatorów i przeznaczają duże sumy na łapówki dla tych, którzy mają ich udawać. Proporcje są takie, że na każdego prawdziwie niezależnego obserwatora przypada trzech ludzi podstawionych przez reżim, którzy są związani z kremlowskimi pralniami publicznych pieniędzy, udającymi ruchy polityczne. Prokremlowskie organizacje Nasi, Stal i młodzieżówka putinowskiej partii Jedna Rosja dostały około 100 mln rubli, czyli 3 mln dolarów, na wynajęcie ludzi, którzy mają usprawiedliwiać wyborcze fałszerstwa. Ich zadaniem w czasie samego głosowania będzie dbanie o to, by prawdziwie niezależni obserwatorzy niczego nie zobaczyli. A kiedy głosowanie się skończy, ci ludzie mają zaświadczyć, że nie było żadnych naruszeń prawa. Trzy miliony dolarów to w Rosji duża suma. Nie inwestuje się takich pieniędzy bez poważnej intencji sfałszowania wyborów.
I co wtedy? Rosjanie wyjdą na ulice, tak jak wyszli po wyborach do Dumy?
Wyjdą, tylko że to absolutnie nie jest rozwiązanie. Putin liczy właśnie na to, że wyjdziemy na ulice, postoimy i zorientujemy się, że od tego stania nic się nie zmieni. Nawet jeśli pogoda na początku marca będzie lepsza, niż była w grudniu, i przyjdzie dużo więcej ludzi. I tu Putin ma rację, bo stojąc na placu Bołotnym, nie możemy powstrzymać żulików i złodziei przed popełnianiem przestępstw przeciwko rosyjskim obywatelom i rosyjskiemu państwu.
To może Rosja potrzebuje rewolty w stylu arabskiej wiosny w Afryce Północnej?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.