Bo świat, którego została królową, od dawna już nie istnieje. Na amatorskim nagraniu z telefonu komórkowego, którym zarejestrowano występ, widać, jak na chwilę odwraca głowę w stronę publiczności, chyba płacze. Może zdaje sobie sprawę, że wielkie jest już tylko jej nazwisko.
Chyba wie, że nie może już śpiewać, bo przez ostatnie dziesięć lat wódka i kokaina zniszczyły jej gardło. Publiczność przyjęła i pożegnała ją jak gwiazdę. Dwa dni później Mark Rosen, rzecznik policji z Los Angeles, ogłosił dziennikarzom, że reanimacja się nie powiodła, lekarze stwierdzili zgon, a członkowie rodziny zidentyfikowali ciało. W ten sposób 11 lutego w pokoju hotelowym w Beverly Hills skończyła się historia Whitney Houston. Jej ciało znaleziono w wannie.
Policja wyklucza udział osób trzecich. Przypadek? Raczej nie. Samobójstwo? Zabijała się na raty od przynajmniej kilkunastu lat. W jej apartamencie znaleziono opakowania po silnie uzależniających lekach. Standardowy wybór zdesperowanych gwiazd: xanax, vicodin, lorazepam. Do tego mnóstwo butelek po wódce i whiskey. Przed laty nikt by nie wpadł, że tak to się zakończy.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.