Sama partia jakby zapadła w sen zimowy. Jej aktywność w styczniu i lutym była minimalna. Na Wiejskiej niewiele było konferencji prasowych, jakichkolwiek przejawów aktywności, prób przejścia do kontruderzenia. Właściwie nikt nie wspierał Tuska, przed którym co chwila lądowały kolejne kłody. Ale też nie zadziałał mechanizm wczesnego ostrzegania, który wcześniej pozwalał otoczeniu premiera detonować wiele groźnych ładunków. Z dzisiejszej perspektywy to aż niewiarygodne, że nikt nie przewidział i nie ostrzegł Tuska przed lekceważeniem ACTA. I nikt nie ostrzegł go przed skalą problemów, jakie na długie miesiące zrodzi zmiana ustawy refundacyjnej.
Tworząc rząd, Tusk kierował się polityką partyjną, a nie rządową czy państwową, tak sytuację oceniają nawet politycy bliscy premierowi. No i dziś szef rządu musi przełknąć wielce nieapetyczną żabę. Cokolwiek zrobi, dostanie po głowie. Już sama zapowiedź, że po ledwie 100 dniach chce przesłuchiwać ministrów wygląda mało poważnie. Wymieniając zderzaki, potwierdzi, że były źle dobrane. Zostawiając je, zyska góra kilka tygodni. Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało! No właśnie, Grzegorzu... Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby po kryzysowym spotkaniu Tusk zaprosił Schetynę ponownie do rządu – i gdyby ta propozycja została przyjęta. Wielu uznało, że skoro Schetynę zesłano, to jego pozycja uległa marginalizacji na lata. Nic bardziej błędnego. Sejmowa komisja spraw zagranicznych to świetne miejsce, by móc się spokojnie przygotować do przyszłych zadań, otrzaskać na międzynarodowych salonach, wyrobić nazwisko. Ponadto w kryzysie – a taki właśnie się przydarza – Schetyna staje się bezcenny. A jest na wyciągnięcie ręki. Powtórne małżeństwo Tuska i Schetyny byłoby już tylko związkiem z rozsądku. Wiązałoby się z kompromisami po obu stronach, przyniosłoby falę zmian personalnych. Ale bohater Tusk jest zmęczony – i coraz bardziej nerwowo szuka wsparcia silnej ręki.
Platformie wiatr ze śniegiem wieje w oczy nawet ze strony PiS. Przez lata aktywność prezesa sprawiała, że elektorat PO trzymał się mocno za ręce. Kiedy przychodziły wybory, zamykał oczy i bez wielkiej przyjemności głosował jak trzeba. Ale z tego dawnego PiS prawie nic nie zostało. Powiedzmy więcej: PiS jest partią, której ktoś zapomniał powiedzieć, że już nie istnieje. Nie cierpi dziś na bojkot mediów, na które zawsze najłatwiej było zwalić winę. PiS jakie jest, każdy widzi. Jak słaby żart brzmią tzw. przecieki o kolejnej, planowanej na wiosnę ofensywie. Mieliby ją szykować dokładnie ci sami ludzie, którzy położyli wszystko, co było można, w przeszłości. Prezes, który na kanwie tragedii małej Madzi mówi niemal z nostalgią o skuteczności SB (zupełnie jakby chciał stanąć tam, gdzie stało ZOMO...). Albo były bramkarz i chluba reprezentacji, który ultrachamskimi dowcipami w Sejmie wysyła w kosmos dawny wizerunek partii konserwatywnego inteligenta.
Takiego PiS wyborca PO już się nie przestraszy. Partia potrzebuje nowego straszaka (czyżby związkowiec wzywający do referendum i ulicznej rozróby?) i nowych pomysłów na zatrzymanie odpływu wyborców. Ale wyborcy mogą zyskać wkrótce prawdziwie ciekawą kontrofertę kwaśniewsko-palikotową. Pytanie, czy i jak partia Tuska zdoła się przygotować do odparcia tego lewego sierpowego.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.