Oto pożegnanie z historią osobistą. Przypadkiem, więc nie ma się czym chwalić, urodziłem się w rodzinie, w której wszyscy jakoś byli w AK, a mój ojciec chrzestny siedział w więzieniu stalinowskim.
Wszyscy jeszcze pamiętali lwowskie orlęta i legiony, ojciec nawet był za orlęta zwolniony z edukacji wojskowej. A mama jeszcze mi opisywała, jak jej opowiadano o powstaniu styczniowym w Radomskiem i na Kielecczyźnie, o losie polskich małych dworów. Nie mogłem więc zostać ani komunistą, ani marksistą, ani nawet nie bardzo rozumiałem, jak można było dać się uwieść tej pokusie. Los szczęścia! Ale także historia prywatna, domowa, osobista. Historia, którą znali i przeżywali również zamożni i wolni chłopi, mieszczanie w niewielkich mieścinach, którzy mieli rodowód sięgający XVIII w. i oczywiście popierali walkę zbrojną z Niemcami, a nienawidzili bolszewików, bo im wszystko zabrali.
Komuniści, którzy rządzili Polską, to byli najczęściej ludzie znikąd według znanej socjologicznej formuły. Bierut – w ogóle nie wiadomo, Gomułka z wielodzietnej nędznej rodziny podgórskiej, Gierek z kopalni we Francji. Niektórzy Żydzi we władzy także z pogranicza polsko-ukraińsko-białoruskiego, czyli znikąd. Naturalnie, komunizmowi dali się też uwieść ludzie inteligentni i wcale nie znikąd, ale to już romans na poziomie filozoficznym, który źle się skończył.
Dzisiaj, w czasach pożegnania z historią, mamy do czynienia także z pożegnaniem z historią osobistą. Potwierdza to rosnąca mania szukania korzeni i odtwarzania genealogii rodziny, bo to nie jest sytuowanie się w historii jako wspólnocie pamięci, ale ciekawość pozbawiona społecznego znaczenia. Przez dziesiątki, ba, setki lat Polska istniała tylko dzięki opowieściom, historiom domowym. Przecież przez większość tego czasu cenzura nie pozwalała pisać prawdy, ale przed zapomnieniem uratowały ją głównie kobiety wieczorami opowiadające ważne i drobne szczegóły z życia domowego i z życia kraju. Mężczyźni albo musieli się układać z okupantami, albo szli się bić i ginęli. To także było oczywiście przedmiotem opowieści. I tak się budowała wyobraźnia, którą czasem określamy dumnym mianem Ojczyzny.
Po 1989 r. przez krótki czas przedmiotem prywatnych ojczyźnianych opowieści były losy opozycji, ale po kolejnych gorszących sporach mitologia opozycyjna straciła siłę oddziaływania. I zostaliśmy sami. Mało kto interesuje się historią prywatną i ją reklamuje, bo nie ma czym, ale też nikogo to nie obchodzi. Po pierwsze zatem, zostaliśmy sami, bo przyszyły czasy indywidualizmu, który historii przeszłości wspólnej, czy to na poziomie szerokiej rodziny, czy na poziomie ojczyzny, nie toleruje. Po drugie, zostaliśmy sami, bo zostawił nas Kościół, który też nie lubi patrzeć w przeszłość, zwłaszcza dawniejszą, bo i nie ma się czym szczycić, i jego ludzie najczęściej są ludźmi znikąd. Po trzecie, zostaliśmy bez historii, bo zostaliśmy bez sąsiadów, nawet we wsiach i małych miasteczkach. Ponieważ lepiej jest niczego nikomu nie pamiętać, bo zawsze można trafić na niebezpieczny punkt, więc nie pamiętamy w ogóle, kim byli sąsiedzi i co czynili 30, 70 czy sto kilkadziesiąt lat temu ich ojcowie i dziadowie. O tym się nie mówi, bo nikt nie chce się dowiedzieć, że w rodzinie przyjaciela był ubek. I słusznie – po co nam ta wiedza?
Jednak ponieważ zostaliśmy sami, to już nic nie reguluje naszego życia i wszyscy jesteśmy znikąd, więc wyobrażenie Ojczyzny jest niewyobrażalne. Co więcej, sami straciliśmy pomoc co do tego, co wolno, a czego nie wolno, bo nie ma ani tradycji, ani zaufania, ani Kościoła, ani prawdziwej rodziny. Wyzuci z historii osobistej jesteśmy zdani na prywatne sumienie, ale ono także nie ma zbyt wielu podstaw do wydawania roztropnych osądów. Nie należy straszyć, jednak społeczeństwo (społeczeństwa, bo podobny proces dotyczy całej Europy) ludzi znikąd jest znacznie bardziej podatne na rozmaite manipulacje polityczne. Pożegnanie z historią osobistą jest na pewno zwycięstwem indywidualizmu, ale wobec tego porażką wspólnoty, a to oznacza, że choćbyśmy byli najbardziej rozumni, łatwiej z nas zrobić głupców.
Komuniści, którzy rządzili Polską, to byli najczęściej ludzie znikąd według znanej socjologicznej formuły. Bierut – w ogóle nie wiadomo, Gomułka z wielodzietnej nędznej rodziny podgórskiej, Gierek z kopalni we Francji. Niektórzy Żydzi we władzy także z pogranicza polsko-ukraińsko-białoruskiego, czyli znikąd. Naturalnie, komunizmowi dali się też uwieść ludzie inteligentni i wcale nie znikąd, ale to już romans na poziomie filozoficznym, który źle się skończył.
Dzisiaj, w czasach pożegnania z historią, mamy do czynienia także z pożegnaniem z historią osobistą. Potwierdza to rosnąca mania szukania korzeni i odtwarzania genealogii rodziny, bo to nie jest sytuowanie się w historii jako wspólnocie pamięci, ale ciekawość pozbawiona społecznego znaczenia. Przez dziesiątki, ba, setki lat Polska istniała tylko dzięki opowieściom, historiom domowym. Przecież przez większość tego czasu cenzura nie pozwalała pisać prawdy, ale przed zapomnieniem uratowały ją głównie kobiety wieczorami opowiadające ważne i drobne szczegóły z życia domowego i z życia kraju. Mężczyźni albo musieli się układać z okupantami, albo szli się bić i ginęli. To także było oczywiście przedmiotem opowieści. I tak się budowała wyobraźnia, którą czasem określamy dumnym mianem Ojczyzny.
Po 1989 r. przez krótki czas przedmiotem prywatnych ojczyźnianych opowieści były losy opozycji, ale po kolejnych gorszących sporach mitologia opozycyjna straciła siłę oddziaływania. I zostaliśmy sami. Mało kto interesuje się historią prywatną i ją reklamuje, bo nie ma czym, ale też nikogo to nie obchodzi. Po pierwsze zatem, zostaliśmy sami, bo przyszyły czasy indywidualizmu, który historii przeszłości wspólnej, czy to na poziomie szerokiej rodziny, czy na poziomie ojczyzny, nie toleruje. Po drugie, zostaliśmy sami, bo zostawił nas Kościół, który też nie lubi patrzeć w przeszłość, zwłaszcza dawniejszą, bo i nie ma się czym szczycić, i jego ludzie najczęściej są ludźmi znikąd. Po trzecie, zostaliśmy bez historii, bo zostaliśmy bez sąsiadów, nawet we wsiach i małych miasteczkach. Ponieważ lepiej jest niczego nikomu nie pamiętać, bo zawsze można trafić na niebezpieczny punkt, więc nie pamiętamy w ogóle, kim byli sąsiedzi i co czynili 30, 70 czy sto kilkadziesiąt lat temu ich ojcowie i dziadowie. O tym się nie mówi, bo nikt nie chce się dowiedzieć, że w rodzinie przyjaciela był ubek. I słusznie – po co nam ta wiedza?
Jednak ponieważ zostaliśmy sami, to już nic nie reguluje naszego życia i wszyscy jesteśmy znikąd, więc wyobrażenie Ojczyzny jest niewyobrażalne. Co więcej, sami straciliśmy pomoc co do tego, co wolno, a czego nie wolno, bo nie ma ani tradycji, ani zaufania, ani Kościoła, ani prawdziwej rodziny. Wyzuci z historii osobistej jesteśmy zdani na prywatne sumienie, ale ono także nie ma zbyt wielu podstaw do wydawania roztropnych osądów. Nie należy straszyć, jednak społeczeństwo (społeczeństwa, bo podobny proces dotyczy całej Europy) ludzi znikąd jest znacznie bardziej podatne na rozmaite manipulacje polityczne. Pożegnanie z historią osobistą jest na pewno zwycięstwem indywidualizmu, ale wobec tego porażką wspólnoty, a to oznacza, że choćbyśmy byli najbardziej rozumni, łatwiej z nas zrobić głupców.
Więcej możesz przeczytać w 3/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.