Dwie studentki z Gdańska zostały ukarane za pisanie miłosnych graffiti na murach Starego Miasta. Prezes Giełdy Papierów Wartościowych stracił stanowisko za zachowania o charakterze korupcyjnym: wykorzystywał swoją władzę w celach prywatnych. Prawo w takiej sytuacji jest twarde, etyka też, choć sama często słyszałam polityków, którzy zatrudniając na państwowych stanowiskach członków swojej rodziny, mówili, że sumienie mają czyste, bo rodzinie trzeba przecież pomagać. Mirosław G. do końca życia będzie ponosił jakieś konsekwencje tego, że brał „dary wdzięczności”, lub tego, że zostało to ujawnione. Większość ludzi ponosi konsekwencje prawne, moralne, psychologiczne za swoje czyny: odchodzi ze stanowisk, traci uprawnienia, szacunek społeczny lub po prostu wstydzi się tego, co zrobiła. Poczucie wstydu i szacunek są dobrymi miernikami poziomu moralnego oraz wartości własnej większości ludzi. Tylko w jednej grupie miernik ten nie działa powszechnie. Wśród polityków. I to tych „wiodących”. (Może dlatego właśnie są „wiodący”?).
Ze zdziwieniem oglądam kampanię medialną Zbigniewa Ziobry, który swoje kompromitujące rządy z lat pisowskiego horroru przekuwa ostatnio w wyborczy oręż i urządza konferencję za konferencją, na swoją… chwałę. Nie mogę otrząsnąć się też ze zdziwienia, gdy słyszę posła Dorna (trudno mi się rozeznać, w jakiej dziś jest partii), który broni praworządności, twierdząc, że obowiązkiem elit jest przestrzeganie prawa (według trzeźwego dziś Dorna elity bronią korupcji, a on – prawa). Szczęka mi opada na widok Romana Giertycha, którego dawniej media uwielbiały z powodu jego radykalnego konserwatyzmu idącego w kierunku zabawnej aberracji, a dziś uwielbiają go z powodu… jego stabilności? (Taki duży a stabilny). Giertych jest chwilowo poza polityką, ale ta chwila nie będzie trwała dłużej; człowiek o takiej „elastyczności” do polskiej polityki wejść musi. Nie jestem też w stanie pojąć, jak w polityce mogą ciągle liczyć na karierę Leszek Miller czy Jarosław Kaczyński, którzy gotowi są zmieniać wszystko (poglądy, koalicje, biografie i przyjaciół), o ile pozwoli im to trwać u władzy. Że nie wspomnę już o pośle Macierewiczu, bo wspomniał o nim ostatnio ktoś, kto domagał się obliczenia, ile nas, podatników, kosztują jego niekompetencja i szaleństwo.
W teoriach politycznych mówi się o syndromie „brudnych rąk”, bo nawet jeśli ma się w polityce czyste ręce, to są to ręce Piłata (jak ręce tego, kto zaniechał działań w sprawie likwidacji CBA Kamińskiego). Liczni teoretycy próbują na różne sposoby usprawiedliwiać ten amoralizm naturą samej polityki. I robią tak nie tylko zwolennicy Machiavellego. Weber mówił, że polityk nie może być podporządkowany „etyce przekonań”, czyli np. etyce chrześcijańskiej, bo byłby nieskuteczny. Polityk, aby zdobyć władzę lub przy niej trwać, musi czasem kłamać, kręcić i nie zawsze może dotrzymywać obietnic. Zarazemjednak, właśnie dlatego, że może funkcjonować poza moralnością, musi za to ponosić „odpowiedzialność osobistą”. Czyli – dopowiadam to od siebie – powinien strzelić sobie w łeb, gdy się skompromituje, lub na stałe wynieść się z życia publicznego, gdy jego metody okażą się nie dość, że niemoralne, to jeszcze nieudolne.
Zapewne jest też trochę nadzwyczajnych sytuacji, gdzie polityk może „zawiesić” pewne normy moralne (znam dwie: wojna i zagrożenie terrorystyczne) i zostanie usprawiedliwiony. Ale czy istnieje jakikolwiek powód, by zawieszać je w życiu codziennym? I to dwa lata przed wyborami?! Czy jest jakiekolwiek uzasadnienie dla amoralnych lub kompromitujących zachowań wielu dzisiejszych polityków, prócz tego, że jesteśmy do nich przyzwyczajeni? Zastanawia mnie też, dlaczego w tej grupie zawodowej tak słabo działa poczucie wstydu? Gdy ktoś się skompromituje, zostanie złapany na nierzetelności, braku kompetencji – wstydzi się tego. Wstydzimy się też własnego tchórzostwa, oportunizmu, interesowności, pychy, egoizmu. Dlaczego niektórzy politycy są poza takim wstydem, a polityka (przynajmniej w jej medialnym wymiarze) poza normalnością i godnością?
Ze zdziwieniem oglądam kampanię medialną Zbigniewa Ziobry, który swoje kompromitujące rządy z lat pisowskiego horroru przekuwa ostatnio w wyborczy oręż i urządza konferencję za konferencją, na swoją… chwałę. Nie mogę otrząsnąć się też ze zdziwienia, gdy słyszę posła Dorna (trudno mi się rozeznać, w jakiej dziś jest partii), który broni praworządności, twierdząc, że obowiązkiem elit jest przestrzeganie prawa (według trzeźwego dziś Dorna elity bronią korupcji, a on – prawa). Szczęka mi opada na widok Romana Giertycha, którego dawniej media uwielbiały z powodu jego radykalnego konserwatyzmu idącego w kierunku zabawnej aberracji, a dziś uwielbiają go z powodu… jego stabilności? (Taki duży a stabilny). Giertych jest chwilowo poza polityką, ale ta chwila nie będzie trwała dłużej; człowiek o takiej „elastyczności” do polskiej polityki wejść musi. Nie jestem też w stanie pojąć, jak w polityce mogą ciągle liczyć na karierę Leszek Miller czy Jarosław Kaczyński, którzy gotowi są zmieniać wszystko (poglądy, koalicje, biografie i przyjaciół), o ile pozwoli im to trwać u władzy. Że nie wspomnę już o pośle Macierewiczu, bo wspomniał o nim ostatnio ktoś, kto domagał się obliczenia, ile nas, podatników, kosztują jego niekompetencja i szaleństwo.
W teoriach politycznych mówi się o syndromie „brudnych rąk”, bo nawet jeśli ma się w polityce czyste ręce, to są to ręce Piłata (jak ręce tego, kto zaniechał działań w sprawie likwidacji CBA Kamińskiego). Liczni teoretycy próbują na różne sposoby usprawiedliwiać ten amoralizm naturą samej polityki. I robią tak nie tylko zwolennicy Machiavellego. Weber mówił, że polityk nie może być podporządkowany „etyce przekonań”, czyli np. etyce chrześcijańskiej, bo byłby nieskuteczny. Polityk, aby zdobyć władzę lub przy niej trwać, musi czasem kłamać, kręcić i nie zawsze może dotrzymywać obietnic. Zarazemjednak, właśnie dlatego, że może funkcjonować poza moralnością, musi za to ponosić „odpowiedzialność osobistą”. Czyli – dopowiadam to od siebie – powinien strzelić sobie w łeb, gdy się skompromituje, lub na stałe wynieść się z życia publicznego, gdy jego metody okażą się nie dość, że niemoralne, to jeszcze nieudolne.
Zapewne jest też trochę nadzwyczajnych sytuacji, gdzie polityk może „zawiesić” pewne normy moralne (znam dwie: wojna i zagrożenie terrorystyczne) i zostanie usprawiedliwiony. Ale czy istnieje jakikolwiek powód, by zawieszać je w życiu codziennym? I to dwa lata przed wyborami?! Czy jest jakiekolwiek uzasadnienie dla amoralnych lub kompromitujących zachowań wielu dzisiejszych polityków, prócz tego, że jesteśmy do nich przyzwyczajeni? Zastanawia mnie też, dlaczego w tej grupie zawodowej tak słabo działa poczucie wstydu? Gdy ktoś się skompromituje, zostanie złapany na nierzetelności, braku kompetencji – wstydzi się tego. Wstydzimy się też własnego tchórzostwa, oportunizmu, interesowności, pychy, egoizmu. Dlaczego niektórzy politycy są poza takim wstydem, a polityka (przynajmniej w jej medialnym wymiarze) poza normalnością i godnością?
Więcej możesz przeczytać w 3/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.