Nagrody Kisiela 2012 przyznane. Gala wręczenia nagród 20 stycznia. Tymczasem przypominamy wspomnienia Stefana Kisielewskiego ze zbioru „Abecadło” (1987) o polskich literatach. Uwikłanych tak jak my w codzienność i politykę.
Maria Dąbrowska – pisarka, wybitna. Nie bardzo ją adorowałem, bo była apodyktyczna (…). W 1956 roku była kandydatką do Nagrody Nobla. Ale tak się złożyło, że po śmierci Stalina w 1953 roku Putrament wymuszał od ludzi jakieś wypowiedzi na temat tej śmierci. To przez to się „Tygodnik” przewrócił. I od niej wymusił. Napisała takie coś, że „potworna wiadomość”, „co będzie z nami”, „co będzie z Polską” i tak dalej. I podobno gdy była kandydatką do Nobla, ktoś to podał do Sztokholmu przetłumaczone, no i skosił. Tak Polacy robią.
Witold Gombrowicz – napisałem o nim w 1938 recenzję o „Ferdydurke” i Giedroyc jej nie umieścił, ponieważ przyjaciel Gombrowicza Czesław Staszewicz był wtedy w „Polityce”, więc on nie chciał zadzierać. Uważam, że napisał parę świetnych utworów. Ja nie lubię „Ferdydurke”, ale „Transatlantyk”, nowele niektóre – świetne – i „Dziennik”. Tylko że to był człowiek, który myślał wyłącznie o sobie i o swojej karierze. Zadziwiające, bo w końcu się przebił z tej Argentyny. Ale pamiętam, jak jego bliski przyjaciel Stefan Otwinowski powiedział mi kiedyś, gdy Gombrowicz chciał wrócić do Polski: „Słuchaj, jakby on wrócił i jakby go w partii przekabacili, to on by nam tak dał w dupę, że Ważyk to mucha”. Ale wielki pisarz.
Zbigniew Herbert – Zbigniewa Herberta poznałem po wojnie w Klubie Logofagów (…). Pamiętam taki jego wiersz „Madonna z lwem” w „Tygodniku”, który mi się bardzo podobał. Ale potem, kiedy z nim nawiązałem kontakt po latach, wydał mi się zarozumiały za bardzo, i jakiś taki... nie wiem... no, wywyższający swoją moralność ponad innych. Czego ja nie lubię, bo wszyscy jesteśmy wychowani przez Stalina i nie ma się co tak za bardzo wywyższać. A poza tym może się rozpił trochę... Nie podobał mi się jego „Barbarzyńca w ogrodzie”, wierszy nie bardzo rozumiem... Właściwie oddaliliśmy się od siebie, chociaż to jest bardzo wybitny facet, w zasadzie. Z tym że zrobił mniej, niż mógł. A ten „Pan Cogito” to mnie denerwował, ja tego nie rozumiem. Ja się nie znam na tych rzeczach...
Gustaw Herling-Grudziński – jest to człowiek, z którym ja walczę często. W tej chwili drugi po Giedroyciu w „Kulturze”, nadaje polityczną linię – taką powstańczą, moralną, buntowniczą. Osobiście nigdy się z nim nie kłóciłem, nawet go lubię. A w pisaniu częstokroć go ochlapywałem i on mnie ochlapywał, bo mu tłumaczę, że zostaniemy w Związku Sowieckim do śmierci, więc żeby nie zawracał głowy. On nie lubi takich... Mieszka we Włoszech, w Neapolu. Byłem tam zresztą u niego, zdolny pisarz. Tylko że politycznie wydaje mi się dziecinny.
Paweł Jasienica – mój wielki przyjaciel. Znana historia. Zgłosił się do „Tygodnika”, nikt nie wiedział, kto to jest – to znaczy wiedział chyba Gołubiew. Wiedzieliśmy, że to jakiś partyzant (…). W lesie mu powiedzieli: „Niech pan się nie wygłupia, bo pana wywiozą na Syberię”. Ale on dalej szedł i spotkał oddział akowski (…). Przyłączył się do nich, był jego zastępcą, bo miał stopień oficera rezerwy. Potem był ranny i (…) wpadł. Po paru miesiącach został zwolniony (…). Jak się zorientowali, kto to jest, że to znany literat katolicki z Krakowa, dziennikarz i tak dalej, postanowili go wypuścić, umorzyć całą sprawę. Z tym iż Gomułka w 1968 powiedział, że Jasienica wiedział, za co został zwolniony, czyli że za to, że się zgodził być szpiegiem, co jest nieprawdą (…). I tak się [Jasienica] przejął, że właściwie z tego umarł, z tego oskarżenia. Było to chamstwo ze strony Gomułki. Ciekawa historia.
Czesław Miłosz – postać sławna, znam go od lat wielu, od roku 1937. Muszę powiedzieć, że był takim moim ojcem literackim (…). Był pierwszym czytelnikiem [mojej] powieści „Sprzysiężenie” w czasie okupacji i sprzedał ją, ponieważ był sekretarzem takiego milionera okupacyjnego, pana Ryńcy, też z Wilna. Pan ten robił jakieś niesamowite interesy na przemycie, na licho wie czym, no i kupił to „Sprzysiężenie” (…). Nie bardzo się zgadzamy, bo on zawsze miał snobizm, że jest lewicowy i postępowy, i nienacjonalista, że w ogóle jest Bałt, a nie Polak, i takie tam różne. Jeszcze jak był w Warszawie, jako laureat Nagrody Nobla, też żeśmy się trochę poprztykali, ale nie było czasu. A za granicą to już na serio i nawet o Dmowskiego się pokłóciliśmy. On nie czytał Dmowskiego. Ale jest to wybitny człowiek, sławny człowiek. Może do spraw polskich stracił nieco smykałkę, no ale jeśli się siedzi w tym Berkeley... On zresztą nie lubi Ameryki.
Witold Gombrowicz – napisałem o nim w 1938 recenzję o „Ferdydurke” i Giedroyc jej nie umieścił, ponieważ przyjaciel Gombrowicza Czesław Staszewicz był wtedy w „Polityce”, więc on nie chciał zadzierać. Uważam, że napisał parę świetnych utworów. Ja nie lubię „Ferdydurke”, ale „Transatlantyk”, nowele niektóre – świetne – i „Dziennik”. Tylko że to był człowiek, który myślał wyłącznie o sobie i o swojej karierze. Zadziwiające, bo w końcu się przebił z tej Argentyny. Ale pamiętam, jak jego bliski przyjaciel Stefan Otwinowski powiedział mi kiedyś, gdy Gombrowicz chciał wrócić do Polski: „Słuchaj, jakby on wrócił i jakby go w partii przekabacili, to on by nam tak dał w dupę, że Ważyk to mucha”. Ale wielki pisarz.
Zbigniew Herbert – Zbigniewa Herberta poznałem po wojnie w Klubie Logofagów (…). Pamiętam taki jego wiersz „Madonna z lwem” w „Tygodniku”, który mi się bardzo podobał. Ale potem, kiedy z nim nawiązałem kontakt po latach, wydał mi się zarozumiały za bardzo, i jakiś taki... nie wiem... no, wywyższający swoją moralność ponad innych. Czego ja nie lubię, bo wszyscy jesteśmy wychowani przez Stalina i nie ma się co tak za bardzo wywyższać. A poza tym może się rozpił trochę... Nie podobał mi się jego „Barbarzyńca w ogrodzie”, wierszy nie bardzo rozumiem... Właściwie oddaliliśmy się od siebie, chociaż to jest bardzo wybitny facet, w zasadzie. Z tym że zrobił mniej, niż mógł. A ten „Pan Cogito” to mnie denerwował, ja tego nie rozumiem. Ja się nie znam na tych rzeczach...
Gustaw Herling-Grudziński – jest to człowiek, z którym ja walczę często. W tej chwili drugi po Giedroyciu w „Kulturze”, nadaje polityczną linię – taką powstańczą, moralną, buntowniczą. Osobiście nigdy się z nim nie kłóciłem, nawet go lubię. A w pisaniu częstokroć go ochlapywałem i on mnie ochlapywał, bo mu tłumaczę, że zostaniemy w Związku Sowieckim do śmierci, więc żeby nie zawracał głowy. On nie lubi takich... Mieszka we Włoszech, w Neapolu. Byłem tam zresztą u niego, zdolny pisarz. Tylko że politycznie wydaje mi się dziecinny.
Paweł Jasienica – mój wielki przyjaciel. Znana historia. Zgłosił się do „Tygodnika”, nikt nie wiedział, kto to jest – to znaczy wiedział chyba Gołubiew. Wiedzieliśmy, że to jakiś partyzant (…). W lesie mu powiedzieli: „Niech pan się nie wygłupia, bo pana wywiozą na Syberię”. Ale on dalej szedł i spotkał oddział akowski (…). Przyłączył się do nich, był jego zastępcą, bo miał stopień oficera rezerwy. Potem był ranny i (…) wpadł. Po paru miesiącach został zwolniony (…). Jak się zorientowali, kto to jest, że to znany literat katolicki z Krakowa, dziennikarz i tak dalej, postanowili go wypuścić, umorzyć całą sprawę. Z tym iż Gomułka w 1968 powiedział, że Jasienica wiedział, za co został zwolniony, czyli że za to, że się zgodził być szpiegiem, co jest nieprawdą (…). I tak się [Jasienica] przejął, że właściwie z tego umarł, z tego oskarżenia. Było to chamstwo ze strony Gomułki. Ciekawa historia.
Czesław Miłosz – postać sławna, znam go od lat wielu, od roku 1937. Muszę powiedzieć, że był takim moim ojcem literackim (…). Był pierwszym czytelnikiem [mojej] powieści „Sprzysiężenie” w czasie okupacji i sprzedał ją, ponieważ był sekretarzem takiego milionera okupacyjnego, pana Ryńcy, też z Wilna. Pan ten robił jakieś niesamowite interesy na przemycie, na licho wie czym, no i kupił to „Sprzysiężenie” (…). Nie bardzo się zgadzamy, bo on zawsze miał snobizm, że jest lewicowy i postępowy, i nienacjonalista, że w ogóle jest Bałt, a nie Polak, i takie tam różne. Jeszcze jak był w Warszawie, jako laureat Nagrody Nobla, też żeśmy się trochę poprztykali, ale nie było czasu. A za granicą to już na serio i nawet o Dmowskiego się pokłóciliśmy. On nie czytał Dmowskiego. Ale jest to wybitny człowiek, sławny człowiek. Może do spraw polskich stracił nieco smykałkę, no ale jeśli się siedzi w tym Berkeley... On zresztą nie lubi Ameryki.
Więcej możesz przeczytać w 3/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.