Gdybyśmy szukali przyczyn moich relacji z kobietami, to leżą one oczywiście w mojej osobowości, którą kształtowały geny, system wychowania i właśnie kobiety, jakie wokół mnie były. Pamiętam, że kiedy tylko dojrzałem, stałem się świadomy, czytałem bardzo dużo na temat podmiotowości kobiet. Moje poglądy dotyczące kobiet i relacje z nimi to wyraz mojej autentycznej osobowości. Bardzo szybko wchodziłem w różnego rodzaju związki z koleżankami. Różnego rodzaju.
Z szacunkiem od dziecka
Urodziłem się w 1957 roku, dojrzewałem w latach 70. w Warszawie, na Bielanach, w momencie, kiedy do Polski dopłynęła – zmieniona oczywiście – kultura mająca źródło w ruchach hipisowskich na Zachodzie. Nigdy nie byłem hipisem, ale dorastając, sporo czasu spędziłem z ludźmi, którzy chcieli nimi być. Do tej pory moim przyjacielem jest Dymitros Kurtis zwany Milem, był nim także nieżyjący już Maciej Zembaty. Wtedy, w tamtym bielańskim środowisku, panowało bardzo duże upodmiotowienie kobiet i do dzisiaj tak pozostało. Były to, jak dzisiaj byśmy powiedzieli, środowiska równościowe i egalitarne. Ponadto była w nich potrzeba felicytologii (dział etyki stawiający pytanie: „Jak żyć, aby być szczęśliwym i nie popaść w stan nieszczęśliwości”) i szczęścia dla każdego. W domu rodzinnym też od dziecka wpajano mi szacunek dla kobiety, jej równość, podmiotowość. Uznawano także prawa kobiet, chociażby takie, że kobieta ma prawo do podjęcia decyzji o aborcji. To było dla mnie naturalne. Zostałem wychowany w takim właśnie duchu. Szacunek dla gejów, lesbijek, innych mniejszości był w moim domu na porządku dziennym. Za całkowicie normalne uznawano w moim otoczeniu również rozwody. Przecież każdy ma prawo do szczęścia. Nikt nie potępiał ludzi rozwiedzionych.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.