Pamięta pan, jak to się zaczęło?
Nigdy tego nie zapomnę. To ciepłe, słoneczne popołudnie zmieniło przecież całe moje życie. Od samego początku wyglądało to dziwnie. Gdy weszliśmy z sanitariuszem Jackiem Szyzdkiem do komisariatu przy Jezuickiej, młody chłopak wyzywał milicjantów od najgorszych szubrawców. Oni stali potulnie i nic nie mówili. Myślałem, że przyjechaliśmy właśnie po niego, ale to był tylko kolega tego drugiego, który siedział na krześle i trzymał się za brzuch. Nie wiedzieliśmy wtedy, że go pobili. W karetce się do nas nie odezwał. Gdy dojechaliśmy na Hożą, wzięliśmy go pod ręce i zanieśliśmy do lekarza. Cztery dni później Jacek powiedział, że tego chłopaka pobili na komisariacie i zmarł w szpitalu na Solcu.
Poczuł się pan zagrożony?
Skąd! Wszyscy wiedzieli, że go pobili milicjanci z Jezuickiej. My z Jackiem nie mieliśmy z tym nic wspólnego. Ale im głośniej robiło się o zomowcach, tym większa uwaga SB i śledczych skupiała się na naszym pogotowiu. Zauważyłem nawet, że za naszą karetką jeżdżą jacyś tajniacy. Dowiedziałem się, że wzięli z pogotowia nasze karty wyjazdów i przesłuchują pacjentów, których woziliśmy. „Chcą cię aresztować” – powiedziała moja mama, która siedziała kiedyś w więzieniu UB i znała ich metody. „Jak mają aresztować niewinnego człowieka?” – odpowiadałem jej.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.