Prezydent Wiktor Janukowycz odmówił udziału w uroczystościach rocznicy wołyńskiej w Łucku. Czy to nie porażka linii Bronisława Komorowskiego?
Paweł Zalewski: Dla Polski najważniejsze jest to, że polski prezydent będzie mógł na Wołyniu uczcić pamięć bestialsko pomordowanych. Ta rocznica tym różni się od poprzednich, że główną rolę odgrywają Kościoły – greckokatolicki i prawosławny na Ukrainie oraz rzymskokatolicki i greckokatolicki w Polsce. One wzięły na siebie ciężar rachunku sumienia i pojednania. To jest dobre, bo prawdziwe pojednanie powinno mieć charakter społeczny i opierać się na wskazaniach płynących z chrześcijaństwa, które jest dobrą podstawą do wszelkiego wybaczenia i pojednania. Właśnie takie pojednanie ma szanse być realne. Bo pojednanie w polityce jest często fałszywe i sztuczne. Kto dziś pamięta na przykład o tym, co w sprawie Wołynia wydarzyło się dziesięć lat temu z udziałem prezydentów Aleksandra Kwaśniewskiego i Leonida Kuczmy, gdy odsłaniano pomnik ofiar. Obowiązkiem prezydenta Komorowskiego jest więc pojechać do Łucka, tak jak się jeździ do Katynia, ale udział prezydenta Janukowycza nie jest w tym przypadku kluczowy. Bo ciężar pojednania nie opiera się na politykach. Oczywiście do pojednania Kościołów doszło z aktywnym udziałem prezydenta Komorowskiego, który o to bardzo zabiegał.
Prezydent jednak stąpa po cienkim lodzie. W jego wystąpieniach nie ma na przykład słów o ludobójstwie na Wołyniu, a właśnie taką kategorię tej zbrodni podkreślają potomkowie ofiar. Rozumiem, że prezydent nie chce zadrażniać stosunków z Ukrainą, ale po polskiej stronie może to być uznane za zbyt kapitulanckie stanowisko, nieliczące się z polską racją stanu. W parlamencie przecież powstały uchwały, gdzie słowo ludobójstwo się pojawia.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.