O przyszłość swojej przeszłości Polacy muszą zadbać sami
Przed wejściem do nowego wspaniałego świata mieliśmy wszyscy zaczerpnąć wody zapomnienia. Intelektualiści, dziennikarze, politycy i inni kandydaci do roli Charona w owej łódce czasu, która przewieźć nas miała na drugi brzeg Lety, przekonywali, że historia zostaje oto definitywnie wyrzucona na swój własny śmietnik. Ocknęliśmy się tymczasem w Hadesie XXI wieku. Spory o historię są jednym z zajęć, od których trudno się tutaj uchylić. Jeśli nie bierzemy w nich udziału, rozstrzygają je za nas inni. Historia przeniesiona na płaszczyznę polityki dzieli na tych, którzy mieli rację, i tych, którzy jej nie mieli. Ten rok będzie dla debaty o przyszłości naszej przeszłości, jak nazwał spór o historię swego czasu Richard von Weizscker, zasadniczy. Będziemy obchodzić kolejne bardzo ważne rocznice. W styczniu - wyzwolenia obozu w Auschwitz, w maju - zakończenia wojny, w sierpniu minie ćwierć wieku od zrywu polskich robotników.
Wspólnota wstydu?
Kiedy w Polsce przetaczała się debata o Jedwabnem, mająca przerobić resztki naszej świadomości historycznej na wspólnotę wstydu, u naszych wielkich sąsiadów także trwały przewartościowania przeszłości. Ich tendencja była odwrotna niż nad Wisłą. W Niemczech zaczęła wracać duma i poczucie krzywdy. W Rosji, gdzie poczucie imperialnej dumy nigdy nie zostało podważone, zaczęło ono w ostatnich trzech latach przybierać na sile, wypierając ślady pamięci o kosztach tego imperium dla jego ofiar.
Przykłady z ostatnich dni: Angela Merkel, kandydat chadeckiej opozycji na urząd kanclerza, poparła ideę centrum upamiętnienia losu niemieckich wypędzonych, które zgodnie z intencją Eriki Steinbach, inicjatorki centrum, ma ukazać Niemców jako ofiary II wojny. A kto był oprawcą? Już dwa lata temu Stefan Bratkowski zareagował na to retoryczne pytanie przestrogą: "Kiedy Niemcy zaczynają czuć się pokrzywdzeni, pora budzić Europę".
Katyń - zbrodnia pospolita
Protest strony rosyjskiej przeciwko wszczęciu przez IPN śledztwa w sprawie zbrodni katyńskiej i związanej z tym możliwości uznania jej za ludobójstwo przypomina, że również nasz wschodni sąsiad czujnie strzeże swojej interpretacji historii. Jakie w niej jest miejsce dla Polski? Na pewno nie jest to miejsce ofiary, ale w najlepszym razie - niewdzięcznego wyzwoleńca. Przypominała o tym ostatnia wizyta prezydenta Putina w Polsce w styczniu 2002 r. Prezydent Federacji Rosyjskiej przybył do Warszawy uczcić rocznicę jej wyzwolenia przez Armię Czerwoną - tak ukazywały to rosyjskie media. W polskich mediach zwracano uwagę na to, że Putin oddał także hołd żołnierzom Polski podziemnej. O tym Rosjanie nie usłyszeli: właśnie wchodził na ekrany rosyjskich kin "W sierpniu 44.", film historyczny, który miał się okazać przebojem, wojenna epopeja wyzwolicieli Polski zmagających się nie tylko z Wehrmachtem, ale i z faszystowską Armią Krajową. Okazją do przypomnienia tej wizji historii będą zbliżające się obchody 60. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau. Prezydent Putin znów zapowiada przyjazd. Armia Czerwona znów wyzwala - tym razem obóz zagłady w Polsce. Zapewne media będą się ekscytować samym faktem przyjazdu prezydenta Rosji jako szansą na poprawę stosunków polsko-rosyjskich. Podobnie wizytę prezydenta Francji, który ma zaszczycić tę samą uroczystość, przyjmować będziemy jako symbol tak potrzebnego ocieplenia na linii Paryż - Warszawa. Oby te oczekiwania się spełniły. Pamiętajmy jednak: spotkanie prezydenta Rosji i prezydenta Francji w Oświęcimiu to przede wszystkim wielkie święto polityki historycznej. Nie naszej. Polska występuje w niej w roli całkowicie biernej: w najlepszym razie jako teren największej w dziejach ludzkości zbrodni, którą przerwała dopiero interwencja z zewnątrz.
Samowyzwolenie Francji
Nie wykluczam, że może się okazać, iż była to wspólna interwencja rosyjsko-francuska. Prezydent Chirac dał już pokaz możliwości prowadzenia "aktywnej" polityki historycznej przy okazji obchodów 60. rocznicy lądowania aliantów w Normandii. Okazało się, że Amerykanie nie odegrali w tej sprawie istotnej roli, a Francja i Niemcy ramię w ramię wyzwoliły się same. Skoro w imię budowania osi Paryż - Berlin - Moskwa, osi oporu przeciw "amerykańskiej hegemonii", można było z wizji II wojny w Europie wypreparować udział Amerykanów i zmienić sens roli Niemców, czy można oczekiwać, że ktokolwiek upomni się o polskie miejsce w tej historii, w historii w ogóle, nie zredukowane tylko do Auschwitz?
Praktyczna odpowiedź na to pytanie jest ważna z dwóch powodów. Streszczają je słowa wielkiego polskiego historyka Władysława Konopczyńskiego: "Narody muszą się bronić przed obcą pogardą i własnym zwątpieniem". Nie jest bez znaczenia, jaką wizję historii uznają za własną młodzi Polacy. Oni, a więc - można powiedzieć - my sami, nasza własna wspólnota jest pierwszym i najważniejszym adresatem polskiej polityki historycznej. Czy będziemy tylko się tej wspólnoty wstydzić, pragnąc uciec od niej jak najprędzej i najdalej, czy też rozpoznamy w niej centrum pewnego dobra, które warto chronić?
Centrum cywilizacji
Dla Polski i jej pozycji międzynarodowej nie jest także obojętne to, w jakim kontekście historycznym jest ona postrzegana na zewnątrz. Czy tak jak w przemówieniu Ronalda Reagana, wygłoszonym przed parlamentem brytyjskim w 1982 r., gdzie Polskę nazwał "centrum cywilizacji europejskiej", a główny wkład polski do niej zdefiniował jako "wspaniały opór przeciw wszelkiej opresji". Czy tak jak w wystąpieniu innego prezydenta amerykańskiego Franklina Delano Roosevelta na konferencji w Jałcie, gdzie Polskę określił jako "źródło problemów Europy od pięciu stuleci" (problemów, które rozwiązać można tylko z pomocą Józefa Stalina).
Tak, Francuzi, Niemcy, Rosjanie i inne narody też mają prawo się bronić przed obcą pogardą i własnym zwątpieniem. I robią to. Jeśli jednak rezultatem tych wysiłków jest drastyczne naruszenie historycznej prawdy, zafałszowanie bilansu dziejów XX wieku - mamy prawo protestować. Jako ludzie, dla których dziedzictwo XX wieku nie jest obojętne.
Niewinni Niemcy?
Czy rzeczywiście mamy takie prawo? Wróćmy do sprawy Katynia, która wyraża ów problem najdosadniej. Marcin Król, historyk idei, przedstawił przed laty w tej sprawie zasadniczą wątpliwość: "Jak zmusić silniejszego, żeby przyznał się do kłamstwa, skoro mu się nie chce? I po co? Można by napisać całą rozprawę na temat okazji, kiedy ten moralistyczny pęd do prawdy historycznej utrudniał lub wręcz uniemożliwiał Polakom polityczne kontakty z Rosjanami. Szkodliwość podejmowania tragicznej sprawy Katynia dla polskiej polityki - jakże mnie korci, by o tym napisać. [...] Przecież to komiczne, przecież nie można żądać od wielkiego narodu, by zachowywał się jak dziecko, od którego w celach pedagogicznych domagamy się przyznania do winy". Hm, czy rzeczywiście? Czy także mądrzej byłoby zrezygnować po 1945 r. z żądania od Niemców uznania ich odpowiedzialności za zbrodnie II wojny? Cóż, gdyby przyjąć tę "antymoralistyczną" logikę, mielibyśmy dziś do czynienia z innymi Niemcami. Niemcami bez "kompleksu winy". Czy czulibyśmy się lepiej jako ich sąsiedzi i jako ludzie, gdyby o tamtych zbrodniach zapomniano?
Postawmy w sprawie Katynia jeszcze jedno pytanie. Zadał je w jednej z ostatnich publicznych wypowiedzi Czesław Miłosz: "Czyżby pamięć o jednej z wielkich zbrodni XX wieku [o Katyniu] była jedynie wewnętrzną sprawą Polaków, a naprawdę przejmowała tylko rodzinę najbardziej wiarygodnego świadka? [...] Jak długo wszystko, co mówią Polacy [o Rosji i Związku Sowieckim], ma być niewiarygodne, ponieważ rzekomo skażone ich chorobliwym etnocentryzmem? [...] To odsłania coś bardzo głębokiego i poważnego, z czym trzeba się uporać teraz, kiedy Polska podobno należy do Europy".
Jeśli polska "polityka historyczna" nie upora się ze sprawą Katynia, nie "przebije się" z jej wymową - symbolu jednej z dwóch największych zbrodni XX wieku: zbrodni komunizmu - to zdradzimy nie tylko pamięć o zamordowanych na wschodzie, ale zmarnujemy szansę na ustalenie godnego i stabilnego miejsca Polski w Europie, obok Rosji. Do kogo powinniśmy się "przebić" w tej sprawie? Do młodych Polaków i do Europy, tej zwłaszcza, która nie zaznała zbrodni komunizmu lub nie chce o nich pamiętać i jest otwarta na pokusy lewicowej utopii.
Dotrzeć do Rosjan
Katyń, tak jak Auschwitz, pokazuje, jak wyglądają możliwości utopii zrealizowanej. Koniecznie trzeba dotrzeć z tym symbolicznym przesłaniem sprawy Katynia do Rosjan. Katyń nie może być w naszej historycznej polityce przedstawiany tylko jako problem stosunków polsko-rosyjskich, ale głównie jako symbol zbrodni komunizmu. Powinniśmy żyć z wielkim sąsiadem jak najlepiej. Ale Rosjanin, który odrzuca świadectwo Katynia, nigdy naszym dobrym sąsiadem nie będzie. Tak jak nie będzie nim Niemiec, który nie mógłby się zdobyć na potępienie zbrodni nazizmu.
Z obowiązku wyrażania przesłania Katynia nie wolno nam zrezygnować, bo w Europie odrzucającej pamięć o Katyniu czy o pakcie Ribbentrop-Mołotow będzie nam nieswojo, bo obok Rosji przekreślającej czy wypaczającej tę pamięć będziemy się czuli niebezpiecznie.
Pytanie o Gułag
Kiedy będą się odbywały uroczystości 60. rocznicy wyzwolenia Auschwitz, zapytajmy więc prezydenta Putina, czy reprezentuje tylko pamięć o Armii Czerwonej, która ten obóz wyzwoliła, czy także pamięć o innych obozach, w których zginęło nie mniej ludzi niż w Auschwitz - o Gułagu? Coroczne wspomnienie Katynia w gronie przedstawicieli narodów ofiar komunizmu mogłoby się stać centralnym, na wzór obchodów oświęcimskich, momentem stałego przypominania o tej drugiej stronie historii XX wieku.
60. rocznica wyzwolenia Auschwitz przypomina inną bliską okrągłą rocznicę - konferencji w Jałcie. Czy razem z narodami Europy Środkowej i Wschodniej nie powinniśmy się zająć przygotowaniem uroczystych obchodów i tej okazji? Czy nie powinno nam zależeć na zinstytucjonalizowaniu pamięci o pokusie geopolitycznego kompromisu ze złem, o pokusie podziału Europy i świata na strefy wpływów, o pokusie obojętności na wolnościowe aspiracje narodów "gorzej" położonych? Komu to powinniśmy przypomnieć? Jałta, miasto należące do Ukrainy, jest w kontekście "pomarańczowej rewolucji" szczególnie dobrym miejscem, by zaprosić do refleksji nad politycznym cynizmem spadkobierców Roosevelta i Stalina. Ukraina z Polską, Węgry, Czechy, Słowacja, Rumunia, Bułgaria, kraje bałtyckie powinny się zająć konsekwentnym przypominaniem tej rocznicy. Prezydent Putin, kanclerz Schršder, prezydent Chirac i prezydent Bush powinni być na te obchody zaproszeni.
Katyń i Jałta mają gorzką wymowę. Nie wolno dopuścić do ich zapomnienia, ale też trudno wokół nich budować pozytywny obraz własnej wspólnoty.
Duma ze stoczni
"Solidarność" (jej ćwierćwiecze będziemy obchodzić) jest rdzeniem naszej historycznej tradycji, źródłem polityki, do którego powinniśmy powracać. W niej żyła tradycja wolności I Rzeczypospolitej, nie znanej nie tylko u naszych sąsiadów, ale i zapomnianej przez naszych współczesnych polityków. W niej także streściło się przesłanie polskich powstań XIX wieku: walki za naszą i waszą wolność, wprost przywołane w manifeście I Zjazdu NSZZ "S". W tej tradycji odezwało się wreszcie to, co Ronald Reagan nazwał "wspaniałą niezgodą na opresję" ze strony okupanta niemieckiego, sowieckiego czy narzuconej przez tego ostatniego władzy. Ile narodów wokół Rzeczypospolitej skorzystało z tego wzoru, z polskiego przykładu, może lepiej uświadomić to sobie dziś, po ukraińskiej "pomarańczowej rewolucji".
Musimy o tym przypomnieć w godny, widoczny dla świata sposób. Inaczej przyszłość naszej przeszłości będzie się malować w ciemnych barwach.
Wspólnota wstydu?
Kiedy w Polsce przetaczała się debata o Jedwabnem, mająca przerobić resztki naszej świadomości historycznej na wspólnotę wstydu, u naszych wielkich sąsiadów także trwały przewartościowania przeszłości. Ich tendencja była odwrotna niż nad Wisłą. W Niemczech zaczęła wracać duma i poczucie krzywdy. W Rosji, gdzie poczucie imperialnej dumy nigdy nie zostało podważone, zaczęło ono w ostatnich trzech latach przybierać na sile, wypierając ślady pamięci o kosztach tego imperium dla jego ofiar.
Przykłady z ostatnich dni: Angela Merkel, kandydat chadeckiej opozycji na urząd kanclerza, poparła ideę centrum upamiętnienia losu niemieckich wypędzonych, które zgodnie z intencją Eriki Steinbach, inicjatorki centrum, ma ukazać Niemców jako ofiary II wojny. A kto był oprawcą? Już dwa lata temu Stefan Bratkowski zareagował na to retoryczne pytanie przestrogą: "Kiedy Niemcy zaczynają czuć się pokrzywdzeni, pora budzić Europę".
Katyń - zbrodnia pospolita
Protest strony rosyjskiej przeciwko wszczęciu przez IPN śledztwa w sprawie zbrodni katyńskiej i związanej z tym możliwości uznania jej za ludobójstwo przypomina, że również nasz wschodni sąsiad czujnie strzeże swojej interpretacji historii. Jakie w niej jest miejsce dla Polski? Na pewno nie jest to miejsce ofiary, ale w najlepszym razie - niewdzięcznego wyzwoleńca. Przypominała o tym ostatnia wizyta prezydenta Putina w Polsce w styczniu 2002 r. Prezydent Federacji Rosyjskiej przybył do Warszawy uczcić rocznicę jej wyzwolenia przez Armię Czerwoną - tak ukazywały to rosyjskie media. W polskich mediach zwracano uwagę na to, że Putin oddał także hołd żołnierzom Polski podziemnej. O tym Rosjanie nie usłyszeli: właśnie wchodził na ekrany rosyjskich kin "W sierpniu 44.", film historyczny, który miał się okazać przebojem, wojenna epopeja wyzwolicieli Polski zmagających się nie tylko z Wehrmachtem, ale i z faszystowską Armią Krajową. Okazją do przypomnienia tej wizji historii będą zbliżające się obchody 60. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau. Prezydent Putin znów zapowiada przyjazd. Armia Czerwona znów wyzwala - tym razem obóz zagłady w Polsce. Zapewne media będą się ekscytować samym faktem przyjazdu prezydenta Rosji jako szansą na poprawę stosunków polsko-rosyjskich. Podobnie wizytę prezydenta Francji, który ma zaszczycić tę samą uroczystość, przyjmować będziemy jako symbol tak potrzebnego ocieplenia na linii Paryż - Warszawa. Oby te oczekiwania się spełniły. Pamiętajmy jednak: spotkanie prezydenta Rosji i prezydenta Francji w Oświęcimiu to przede wszystkim wielkie święto polityki historycznej. Nie naszej. Polska występuje w niej w roli całkowicie biernej: w najlepszym razie jako teren największej w dziejach ludzkości zbrodni, którą przerwała dopiero interwencja z zewnątrz.
Samowyzwolenie Francji
Nie wykluczam, że może się okazać, iż była to wspólna interwencja rosyjsko-francuska. Prezydent Chirac dał już pokaz możliwości prowadzenia "aktywnej" polityki historycznej przy okazji obchodów 60. rocznicy lądowania aliantów w Normandii. Okazało się, że Amerykanie nie odegrali w tej sprawie istotnej roli, a Francja i Niemcy ramię w ramię wyzwoliły się same. Skoro w imię budowania osi Paryż - Berlin - Moskwa, osi oporu przeciw "amerykańskiej hegemonii", można było z wizji II wojny w Europie wypreparować udział Amerykanów i zmienić sens roli Niemców, czy można oczekiwać, że ktokolwiek upomni się o polskie miejsce w tej historii, w historii w ogóle, nie zredukowane tylko do Auschwitz?
Praktyczna odpowiedź na to pytanie jest ważna z dwóch powodów. Streszczają je słowa wielkiego polskiego historyka Władysława Konopczyńskiego: "Narody muszą się bronić przed obcą pogardą i własnym zwątpieniem". Nie jest bez znaczenia, jaką wizję historii uznają za własną młodzi Polacy. Oni, a więc - można powiedzieć - my sami, nasza własna wspólnota jest pierwszym i najważniejszym adresatem polskiej polityki historycznej. Czy będziemy tylko się tej wspólnoty wstydzić, pragnąc uciec od niej jak najprędzej i najdalej, czy też rozpoznamy w niej centrum pewnego dobra, które warto chronić?
Centrum cywilizacji
Dla Polski i jej pozycji międzynarodowej nie jest także obojętne to, w jakim kontekście historycznym jest ona postrzegana na zewnątrz. Czy tak jak w przemówieniu Ronalda Reagana, wygłoszonym przed parlamentem brytyjskim w 1982 r., gdzie Polskę nazwał "centrum cywilizacji europejskiej", a główny wkład polski do niej zdefiniował jako "wspaniały opór przeciw wszelkiej opresji". Czy tak jak w wystąpieniu innego prezydenta amerykańskiego Franklina Delano Roosevelta na konferencji w Jałcie, gdzie Polskę określił jako "źródło problemów Europy od pięciu stuleci" (problemów, które rozwiązać można tylko z pomocą Józefa Stalina).
Tak, Francuzi, Niemcy, Rosjanie i inne narody też mają prawo się bronić przed obcą pogardą i własnym zwątpieniem. I robią to. Jeśli jednak rezultatem tych wysiłków jest drastyczne naruszenie historycznej prawdy, zafałszowanie bilansu dziejów XX wieku - mamy prawo protestować. Jako ludzie, dla których dziedzictwo XX wieku nie jest obojętne.
Niewinni Niemcy?
Czy rzeczywiście mamy takie prawo? Wróćmy do sprawy Katynia, która wyraża ów problem najdosadniej. Marcin Król, historyk idei, przedstawił przed laty w tej sprawie zasadniczą wątpliwość: "Jak zmusić silniejszego, żeby przyznał się do kłamstwa, skoro mu się nie chce? I po co? Można by napisać całą rozprawę na temat okazji, kiedy ten moralistyczny pęd do prawdy historycznej utrudniał lub wręcz uniemożliwiał Polakom polityczne kontakty z Rosjanami. Szkodliwość podejmowania tragicznej sprawy Katynia dla polskiej polityki - jakże mnie korci, by o tym napisać. [...] Przecież to komiczne, przecież nie można żądać od wielkiego narodu, by zachowywał się jak dziecko, od którego w celach pedagogicznych domagamy się przyznania do winy". Hm, czy rzeczywiście? Czy także mądrzej byłoby zrezygnować po 1945 r. z żądania od Niemców uznania ich odpowiedzialności za zbrodnie II wojny? Cóż, gdyby przyjąć tę "antymoralistyczną" logikę, mielibyśmy dziś do czynienia z innymi Niemcami. Niemcami bez "kompleksu winy". Czy czulibyśmy się lepiej jako ich sąsiedzi i jako ludzie, gdyby o tamtych zbrodniach zapomniano?
Postawmy w sprawie Katynia jeszcze jedno pytanie. Zadał je w jednej z ostatnich publicznych wypowiedzi Czesław Miłosz: "Czyżby pamięć o jednej z wielkich zbrodni XX wieku [o Katyniu] była jedynie wewnętrzną sprawą Polaków, a naprawdę przejmowała tylko rodzinę najbardziej wiarygodnego świadka? [...] Jak długo wszystko, co mówią Polacy [o Rosji i Związku Sowieckim], ma być niewiarygodne, ponieważ rzekomo skażone ich chorobliwym etnocentryzmem? [...] To odsłania coś bardzo głębokiego i poważnego, z czym trzeba się uporać teraz, kiedy Polska podobno należy do Europy".
Jeśli polska "polityka historyczna" nie upora się ze sprawą Katynia, nie "przebije się" z jej wymową - symbolu jednej z dwóch największych zbrodni XX wieku: zbrodni komunizmu - to zdradzimy nie tylko pamięć o zamordowanych na wschodzie, ale zmarnujemy szansę na ustalenie godnego i stabilnego miejsca Polski w Europie, obok Rosji. Do kogo powinniśmy się "przebić" w tej sprawie? Do młodych Polaków i do Europy, tej zwłaszcza, która nie zaznała zbrodni komunizmu lub nie chce o nich pamiętać i jest otwarta na pokusy lewicowej utopii.
Dotrzeć do Rosjan
Katyń, tak jak Auschwitz, pokazuje, jak wyglądają możliwości utopii zrealizowanej. Koniecznie trzeba dotrzeć z tym symbolicznym przesłaniem sprawy Katynia do Rosjan. Katyń nie może być w naszej historycznej polityce przedstawiany tylko jako problem stosunków polsko-rosyjskich, ale głównie jako symbol zbrodni komunizmu. Powinniśmy żyć z wielkim sąsiadem jak najlepiej. Ale Rosjanin, który odrzuca świadectwo Katynia, nigdy naszym dobrym sąsiadem nie będzie. Tak jak nie będzie nim Niemiec, który nie mógłby się zdobyć na potępienie zbrodni nazizmu.
Z obowiązku wyrażania przesłania Katynia nie wolno nam zrezygnować, bo w Europie odrzucającej pamięć o Katyniu czy o pakcie Ribbentrop-Mołotow będzie nam nieswojo, bo obok Rosji przekreślającej czy wypaczającej tę pamięć będziemy się czuli niebezpiecznie.
Pytanie o Gułag
Kiedy będą się odbywały uroczystości 60. rocznicy wyzwolenia Auschwitz, zapytajmy więc prezydenta Putina, czy reprezentuje tylko pamięć o Armii Czerwonej, która ten obóz wyzwoliła, czy także pamięć o innych obozach, w których zginęło nie mniej ludzi niż w Auschwitz - o Gułagu? Coroczne wspomnienie Katynia w gronie przedstawicieli narodów ofiar komunizmu mogłoby się stać centralnym, na wzór obchodów oświęcimskich, momentem stałego przypominania o tej drugiej stronie historii XX wieku.
60. rocznica wyzwolenia Auschwitz przypomina inną bliską okrągłą rocznicę - konferencji w Jałcie. Czy razem z narodami Europy Środkowej i Wschodniej nie powinniśmy się zająć przygotowaniem uroczystych obchodów i tej okazji? Czy nie powinno nam zależeć na zinstytucjonalizowaniu pamięci o pokusie geopolitycznego kompromisu ze złem, o pokusie podziału Europy i świata na strefy wpływów, o pokusie obojętności na wolnościowe aspiracje narodów "gorzej" położonych? Komu to powinniśmy przypomnieć? Jałta, miasto należące do Ukrainy, jest w kontekście "pomarańczowej rewolucji" szczególnie dobrym miejscem, by zaprosić do refleksji nad politycznym cynizmem spadkobierców Roosevelta i Stalina. Ukraina z Polską, Węgry, Czechy, Słowacja, Rumunia, Bułgaria, kraje bałtyckie powinny się zająć konsekwentnym przypominaniem tej rocznicy. Prezydent Putin, kanclerz Schršder, prezydent Chirac i prezydent Bush powinni być na te obchody zaproszeni.
Katyń i Jałta mają gorzką wymowę. Nie wolno dopuścić do ich zapomnienia, ale też trudno wokół nich budować pozytywny obraz własnej wspólnoty.
Duma ze stoczni
"Solidarność" (jej ćwierćwiecze będziemy obchodzić) jest rdzeniem naszej historycznej tradycji, źródłem polityki, do którego powinniśmy powracać. W niej żyła tradycja wolności I Rzeczypospolitej, nie znanej nie tylko u naszych sąsiadów, ale i zapomnianej przez naszych współczesnych polityków. W niej także streściło się przesłanie polskich powstań XIX wieku: walki za naszą i waszą wolność, wprost przywołane w manifeście I Zjazdu NSZZ "S". W tej tradycji odezwało się wreszcie to, co Ronald Reagan nazwał "wspaniałą niezgodą na opresję" ze strony okupanta niemieckiego, sowieckiego czy narzuconej przez tego ostatniego władzy. Ile narodów wokół Rzeczypospolitej skorzystało z tego wzoru, z polskiego przykładu, może lepiej uświadomić to sobie dziś, po ukraińskiej "pomarańczowej rewolucji".
Musimy o tym przypomnieć w godny, widoczny dla świata sposób. Inaczej przyszłość naszej przeszłości będzie się malować w ciemnych barwach.
Więcej możesz przeczytać w 1/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.