Polska klasa polityczna odwraca się tyłem do gospodarki
Tytułowe zawołanie nie odnosi się do polskiego kapitału, który mimo rozmaitych przeciwności zupełnie nieźle daje sobie radę. Nie jest też adresowane do małych i średnich przedsiębiorstw, które robią, co mogą, a którym biurokracja państwowa ciągle jeszcze utrudnia życie. Tytułowe wezwanie skierowane jest przede wszystkim do polskiej klasy politycznej, stającej się w szybkim tempie najsłabszym ogniwem państwa i społeczeństwa. Wydarzenia ostatnich lat dowodzą, że znaczna część naszej klasy politycznej rozumiała to hasło robienia interesów bardzo dosłownie - jako TKM, jako szansę bogacenia się kosztem społeczeństwa. Sondaże opinii publicznej informują dobitnie o tej degrengoladzie.
Polska "sosjeta" - czy jak kto woli: "establishment" - zupełnie nie zdaje egzaminu w konfrontacji z wyzwaniami współczesności, głównie z powodu nieznajomości ekonomii i ciągłego odwracania się tyłem do gospodarki, do jej praw i wymagań. Nie chodzi tu tylko o tolerowanie lub zbyt łagodne traktowanie różnego rodzaju patologii surowo karanych w cywilizowanych krajach. Otwarte łapownictwo posłów czy zasłanianie się immunitetem to oczywiście fakty kompromitujące nie tylko winowajców, lecz także nasz kraj. Problem jednak w czym innym. Znaczna część, a może większość polskiej klasy politycznej szkodzi gospodarce swoimi decyzjami, zachowaniami, przemilczeniami, chowaniem głowy w piasek, oczywiście zawsze w imię interesu społecznego. Naszym politykom brak odwagi, by mówić ludziom przykrą prawdę o wyzwaniach, przed którymi stoi gospodarka. Wygodniej jest serwować i eksponować tematy zastępcze, na przykład żenujące obrady komisji do spraw Orlenu i jej żałosne usiłowania pognębienia Jana Kulczyka nie wiadomo za co. Pociesza się nas rzekomo wspaniałymi kontraktami Bumaru na dostawy uzbrojenia dla Iraku i przemilcza setki milionów dolarów utopionych w tym kraju za Saddama Husajna.
Jak ognia unika się otwartego stawiania sprawy polskiego długu publicznego i kosztów jego obsługi. A przecież wiadomo, że to skutek tchórzliwej polityki ostatnich kilku lat. Dług publiczny osiągnął już takie rozmiary, że rosyjski prezydent pozwala sobie na wytykanie nam tej kosztownej narośli. Przecież to koszty obsługi długu odbierają nam pieniądze na szpitale, naukę, infrastrukturę. Dziś jednak nie wypada jeszcze wymienić w krytycznym kontekście nazwisk osób "zasłużonych" dla zejścia na "trzecią drogę". Wygodniej jest się nadal kompromitować potępianiem Balcerowicza. Tymczasem oszukuje społeczeństwo ten, kto nie potrafi otwarcie przyznać, że to nie Balcerowicz ponosi winę za 27 mld zł corocznych płatności rat i odsetek, tylko mizdrząca się do społeczeństwa obecna klasa polityczna. Strach przed mówieniem prawdy dowodzi wyobcowania większości polityków, traktujących społeczeństwo jak ciemną masę, którą trzeba mamić obietnicami bez pokrycia, by wygrać wybory. Z chlubnym wyjątkiem Platformy Obywatelskiej nasza klasa polityczna nie chce jednomandatowych okręgów wyborczych. Utrudniłyby bowiem wejście do parlamentu nieukom, pijakom i kombinatorom.
Czas najwyższy, proszę państwa, zacząć robić lepsze interesy. Obawiam się, że realizacja tego postulatu będzie wymagać usunięcia znacznej części klasy politycznej, która nam te interesy psuje. Psuje całością swego nędznego poziomu intelektualnego, izolacją od ekonomii jako nauki i od gospodarki jako obszaru, na którym trzeba pokazać, co się umie. Psuje ambiwalentnym stosunkiem do gospodarki rynkowej, nieumiejętnością tworzenia i egzekwowania dobrego, ale twardego prawa. Psuje demoralizującym uleganiem rozmaitym grupom nacisku. Psuje najfatalniejszą z możliwych strukturą wydatków budżetowych, nie mającą nic wspólnego ze wspieraniem gospodarki.
Nie wyjdziemy z impasu, nie mówiąc jasno o tych sprawach, o tym, co trzeba zrobić, by zahamować upadek finansów publicznych. Wszystko wskazuje na to, że społeczeństwo oczekuje poważnego traktowania i nie zagłosuje ani na Giertycha, ani na Leppera. Panowie ci przecież dbają o to, by niemal codziennie się kompromitować, z czego prawdopodobnie przy swoim zarozumialstwie nie zdają sobie sprawy.
Polska "sosjeta" - czy jak kto woli: "establishment" - zupełnie nie zdaje egzaminu w konfrontacji z wyzwaniami współczesności, głównie z powodu nieznajomości ekonomii i ciągłego odwracania się tyłem do gospodarki, do jej praw i wymagań. Nie chodzi tu tylko o tolerowanie lub zbyt łagodne traktowanie różnego rodzaju patologii surowo karanych w cywilizowanych krajach. Otwarte łapownictwo posłów czy zasłanianie się immunitetem to oczywiście fakty kompromitujące nie tylko winowajców, lecz także nasz kraj. Problem jednak w czym innym. Znaczna część, a może większość polskiej klasy politycznej szkodzi gospodarce swoimi decyzjami, zachowaniami, przemilczeniami, chowaniem głowy w piasek, oczywiście zawsze w imię interesu społecznego. Naszym politykom brak odwagi, by mówić ludziom przykrą prawdę o wyzwaniach, przed którymi stoi gospodarka. Wygodniej jest serwować i eksponować tematy zastępcze, na przykład żenujące obrady komisji do spraw Orlenu i jej żałosne usiłowania pognębienia Jana Kulczyka nie wiadomo za co. Pociesza się nas rzekomo wspaniałymi kontraktami Bumaru na dostawy uzbrojenia dla Iraku i przemilcza setki milionów dolarów utopionych w tym kraju za Saddama Husajna.
Jak ognia unika się otwartego stawiania sprawy polskiego długu publicznego i kosztów jego obsługi. A przecież wiadomo, że to skutek tchórzliwej polityki ostatnich kilku lat. Dług publiczny osiągnął już takie rozmiary, że rosyjski prezydent pozwala sobie na wytykanie nam tej kosztownej narośli. Przecież to koszty obsługi długu odbierają nam pieniądze na szpitale, naukę, infrastrukturę. Dziś jednak nie wypada jeszcze wymienić w krytycznym kontekście nazwisk osób "zasłużonych" dla zejścia na "trzecią drogę". Wygodniej jest się nadal kompromitować potępianiem Balcerowicza. Tymczasem oszukuje społeczeństwo ten, kto nie potrafi otwarcie przyznać, że to nie Balcerowicz ponosi winę za 27 mld zł corocznych płatności rat i odsetek, tylko mizdrząca się do społeczeństwa obecna klasa polityczna. Strach przed mówieniem prawdy dowodzi wyobcowania większości polityków, traktujących społeczeństwo jak ciemną masę, którą trzeba mamić obietnicami bez pokrycia, by wygrać wybory. Z chlubnym wyjątkiem Platformy Obywatelskiej nasza klasa polityczna nie chce jednomandatowych okręgów wyborczych. Utrudniłyby bowiem wejście do parlamentu nieukom, pijakom i kombinatorom.
Czas najwyższy, proszę państwa, zacząć robić lepsze interesy. Obawiam się, że realizacja tego postulatu będzie wymagać usunięcia znacznej części klasy politycznej, która nam te interesy psuje. Psuje całością swego nędznego poziomu intelektualnego, izolacją od ekonomii jako nauki i od gospodarki jako obszaru, na którym trzeba pokazać, co się umie. Psuje ambiwalentnym stosunkiem do gospodarki rynkowej, nieumiejętnością tworzenia i egzekwowania dobrego, ale twardego prawa. Psuje demoralizującym uleganiem rozmaitym grupom nacisku. Psuje najfatalniejszą z możliwych strukturą wydatków budżetowych, nie mającą nic wspólnego ze wspieraniem gospodarki.
Nie wyjdziemy z impasu, nie mówiąc jasno o tych sprawach, o tym, co trzeba zrobić, by zahamować upadek finansów publicznych. Wszystko wskazuje na to, że społeczeństwo oczekuje poważnego traktowania i nie zagłosuje ani na Giertycha, ani na Leppera. Panowie ci przecież dbają o to, by niemal codziennie się kompromitować, z czego prawdopodobnie przy swoim zarozumialstwie nie zdają sobie sprawy.
Więcej możesz przeczytać w 1/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.