Nikomu z naszych Ludzi Roku nie trzęsły się portki ani spódnice
Gdy wieje wiatr historii, ludziom rosną skrzydła jak ptakom, a trzęsą się portki pętakom. Tego najprostszego wskaźnika poziomu człowieczeństwa, opracowanego niegdyś przez Gałczyńskiego, używamy w redakcji "Wprost" od 14 lat, wybierając Człowieka Roku. Nikomu z naszych Ludzi Roku nie trzęsły się portki ani spódnice, kiedy wiatr historii zmieniał oblicze Polski i Europy i trzeba było przeprowadzać zmiany niewyobrażalne wcześniej. Leszek Balcerowicz, Lech Wałęsa, Jacek Kuroń to ludzie, których skrzydła umożliwiły przeprowadzenie dramatycznie trudnych reform na początku lat 90. Kiedy pętakom trzęsły się portki, Wałęsa zażądał wycofania wojsk radzieckich z Polski, a Balcerowicz dostosowywał gospodarkę do standardów Unii Europejskiej. To, co wydawało się absurdalnym snem wariata, stało się rzeczywistością. Rozpoczęty przez ludzi "Solidarności" proces wstępowania do NATO, Unii Europejskiej doprowadzili do końca tacy Ludzie Roku tygodnika "Wprost", jak Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miller czy Guenter Verheugen.
Gdyby ktokolwiek przepowiedział taką przyszłość dla Polski 10 lat wcześniej, czyli w latach 80., uznano by go za nieszkodliwego wariata, polonomaniaka. A gdyby tenże wizjoner przepowiedział, że oddziały polskiego wojska u boku amerykańskiej armii wprowadzać będą demokrację w Iraku, to znalazłby się w więzieniu na Rakowieckiej szybciej niż Józef Oleksy w telewizji. Młodzieży muszę przypomnieć, że w tamtych czasach nieznani sprawcy pobiliby tego przepowiadacza do nieprzytomności albo w karetce milicyjnej, albo w czasie pierwszej wizyty u lekarza więziennego. Trudno przewidywać przyszłość, kiedy nie ma się wpływu na teraźniejszość, kiedy wolność jest marzeniem.
Nie bój się swoich marzeń, bój się pętaków, którzy ci je odbierają, którym trzęsą się portki, którzy sprzedadzą swoją wolność nawet za namiastkę bezpieczeństwa. To przesłanie z czasów pokojowej rewolucji "Solidarności" w Polsce odżyło na nowo w kraju, któremu skorumpowani rządzący oferowali systematyczny wzrost beznadziei u boku rosyjskiej macochy. Ukraińcy - ku zaskoczeniu bliższej i dalszej zagranicy, jak to określają Rosjanie - powiedzieli "dość" i w tym swoim sprzeciwie przypominają miliony ludzi pierwszej "Solidarności". Kiedy tydzień temu znalazłem się na kijowskim Majdanie Nezałeżnosti, atmosfera przypominała tę z początku lat 80. w Polsce. Ten sam entuzjazm, życzliwość i pasja ludzi, którzy poczuli się wolni. Żadnej agresji, nienawiści wobec politycznych przeciwników, żadnego agitowania, żadnej ksenofobii. I to właśnie stało się siłą "pomarańczowej rewolucji", siłą, która pokonała tych, którym trzęsły się portki, którzy grozili rozpadem kraju i byli przekonani, że prezydenta Ukrainy wybierze Moskwa, a nie wolny ukraiński naród. Pomylili się okrutnie, bo na czele "pomarańczowej rewolucji" stanął człowiek, a nie postsowiecki aparatczyk trzęsący portkami przed władcą Kremla. A człowiek na pętaków jest najskuteczniejszy, nawet podtruwany dioksynami, nazywany faszystą i lokajem Amerykanów, jak w czasach sowieckiej propagandy. Tym człowiekiem jest Wiktor Juszczenko, który przeprowadził największą bezkrwawą rewolucję XXI wieku, choć i Ukrainie groził replay ze stanu wojennego.
"Wielki naród ukraiński ma wreszcie wielkiego polityka" - te słowa Stanisława Szuszkiewicza, lidera białoruskiej opozycji, mówią wszystko. Zgodnie z tradycją "Wprost" tytuł Człowiek Roku przyznajemy Wiktorowi Juszczence, a więc temu, któremu - gdy powiał wiatr historii - urosły skrzydła jak ptakowi, który wywarł ogromny wpływ na życie narodu i regionu. Wiktor Juszczenko to symbol przemian nie tylko na Ukrainie i zapewne nie tylko w 2004 r. Jego sukces będzie miał ogromny wpływ na dzieje całej Europy i być może pomarańczowa gorączka przeniesie się i uzdrowi inne kraje postsowieckiego imperium marazmu i bezwolności.
Gdyby ktokolwiek przepowiedział taką przyszłość dla Polski 10 lat wcześniej, czyli w latach 80., uznano by go za nieszkodliwego wariata, polonomaniaka. A gdyby tenże wizjoner przepowiedział, że oddziały polskiego wojska u boku amerykańskiej armii wprowadzać będą demokrację w Iraku, to znalazłby się w więzieniu na Rakowieckiej szybciej niż Józef Oleksy w telewizji. Młodzieży muszę przypomnieć, że w tamtych czasach nieznani sprawcy pobiliby tego przepowiadacza do nieprzytomności albo w karetce milicyjnej, albo w czasie pierwszej wizyty u lekarza więziennego. Trudno przewidywać przyszłość, kiedy nie ma się wpływu na teraźniejszość, kiedy wolność jest marzeniem.
Nie bój się swoich marzeń, bój się pętaków, którzy ci je odbierają, którym trzęsą się portki, którzy sprzedadzą swoją wolność nawet za namiastkę bezpieczeństwa. To przesłanie z czasów pokojowej rewolucji "Solidarności" w Polsce odżyło na nowo w kraju, któremu skorumpowani rządzący oferowali systematyczny wzrost beznadziei u boku rosyjskiej macochy. Ukraińcy - ku zaskoczeniu bliższej i dalszej zagranicy, jak to określają Rosjanie - powiedzieli "dość" i w tym swoim sprzeciwie przypominają miliony ludzi pierwszej "Solidarności". Kiedy tydzień temu znalazłem się na kijowskim Majdanie Nezałeżnosti, atmosfera przypominała tę z początku lat 80. w Polsce. Ten sam entuzjazm, życzliwość i pasja ludzi, którzy poczuli się wolni. Żadnej agresji, nienawiści wobec politycznych przeciwników, żadnego agitowania, żadnej ksenofobii. I to właśnie stało się siłą "pomarańczowej rewolucji", siłą, która pokonała tych, którym trzęsły się portki, którzy grozili rozpadem kraju i byli przekonani, że prezydenta Ukrainy wybierze Moskwa, a nie wolny ukraiński naród. Pomylili się okrutnie, bo na czele "pomarańczowej rewolucji" stanął człowiek, a nie postsowiecki aparatczyk trzęsący portkami przed władcą Kremla. A człowiek na pętaków jest najskuteczniejszy, nawet podtruwany dioksynami, nazywany faszystą i lokajem Amerykanów, jak w czasach sowieckiej propagandy. Tym człowiekiem jest Wiktor Juszczenko, który przeprowadził największą bezkrwawą rewolucję XXI wieku, choć i Ukrainie groził replay ze stanu wojennego.
"Wielki naród ukraiński ma wreszcie wielkiego polityka" - te słowa Stanisława Szuszkiewicza, lidera białoruskiej opozycji, mówią wszystko. Zgodnie z tradycją "Wprost" tytuł Człowiek Roku przyznajemy Wiktorowi Juszczence, a więc temu, któremu - gdy powiał wiatr historii - urosły skrzydła jak ptakowi, który wywarł ogromny wpływ na życie narodu i regionu. Wiktor Juszczenko to symbol przemian nie tylko na Ukrainie i zapewne nie tylko w 2004 r. Jego sukces będzie miał ogromny wpływ na dzieje całej Europy i być może pomarańczowa gorączka przeniesie się i uzdrowi inne kraje postsowieckiego imperium marazmu i bezwolności.
Więcej możesz przeczytać w 1/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.