Liberalno-konserwatywna Ameryka ma się dobrze i nie zaszkodzi jej huragan
W większości europejskich mediów, w tym także polskich, obraz Ameryki po huraganie Katrina jawi się następująco: prezydent Bush wywołał huragan, ponieważ sprzeciwia się walce z ocieplaniem klimatu. Jest nieudolny, a może nawet jest rasistą, bo nie zależało mu na ratowaniu czarnych w Nowym Orleanie. Poza tym huragan Katrina ujawnił słabość Ameryki, która znajduje się w schyłkowej fazie i już niedługo przestanie być supermocarstwem. Podobne dyrdymały podpierane są licznymi cytatami z "New York Timesa", "The Washington Post" i innych lewicujących, socjaldemokratycznych (w amerykańskim zmyłkowym żargonie politycznym: liberalnych) mediów, co ma świadczyć o reprezentatywności wygłaszanych opinii; no bo skoro sami Amerykanie tak uważają...
Elity tracą wiarygodność
W Ameryce - w odróżnieniu od Europy - 95 proc. ludzi wierzy w Boga, 80 proc. chodzi regularnie do kościoła, jest tam kilkadziesiąt milionów tzw. born again Christians, ludzi, którzy wrócili na łono chrześcijaństwa, choć niekoniecznie do porzuconego niegdyś wyznania. Takim właśnie chrześcijaninem jest George W. Bush, niegdysiejszy bon vivant. 55 proc. Amerykanów głosuje na republikanów. A jak wygląda to wśród dziennikarzy lewicujących mediów? Jak mnie informuje jeden z moich amerykańskich przyjaciół, 10 proc. wierzy w Boga, 5 proc. uczęszcza do kościoła i 98 proc. głosuje na demokratów. I pyta: w jakim stopniu ich poglądy zabarwiają to, co piszą o Ameryce, Bushu i republikanach?
Źródła cytowane w Polsce i gdzie indziej to marginalna część tego, co czytają lub oglądają Amerykanie. Przedstawiany przez nie opis Ameryki jest równie egzotyczny jak wypowiedzi Leppera, Rydzyka, bezludnej "Trybuny" i "Naszego Dziennika" na temat Polski. Dla 55 proc. Amerykanów głównym źródłem informacji jest liberalno-konserwatywny kanał telewizyjny Fox News, a dla 40 proc. - lokalne sieci radiowe, także w większości liberalno-konserwatywne. Aż 40 proc. czyta blogi internetowe osób uważanych przez nich za wiarygodne. Mniej niż 30 proc. szuka informacji w prasie, zazwyczaj lokalnej. Oznacza to, że wzmiankowane gazety i inne lewicujące media (CNN, CBS, ABC, NBC) mają coraz mniejszy wpływ na poglądy amerykańskiego społeczeństwa.
Tu pojawia się kwestia wiarygodności elit, z którą mamy do czynienia także w Polsce. W Polsce w przyspieszonym tempie następuje erozja wpływów elit ukształtowanych po upadku komunizmu. Mało kogo interesują dziś poglądy spadkobierców tych elit, czyli Demokratów.pl. Tak samo mało kogo przekonał niegdysiejszy autorytet moralny zapewniający nas, że kandydat Cimoszewicz jest kryształowo uczciwym człowiekiem. Wpływ "Gazety Wyborczej" na to, co myślą ludzie, jest też coraz mniejszy...
Podobny proces, choć powolny - jak przystało na dojrzałą demokrację - zachodzi w Stanach Zjednoczonych, gdzie spada znaczenie lewicujących, socjaldemokratycznych elit. To, co pisze się na przykład w często cytowanym poza USA "New York Timesie" nie interesuje 95 proc. Amerykanów.
Lekcja matematyki
Jakaś dziennikarska cielęcina z radia Tok FM, którego czasem słucham, jadąc samochodem, podała wiadomość, że Rosja wysłała do Stanów Zjednoczonych 45 ton koców i innego wyposażenia, i opatrzyła tę "ważną" informację lekceważącym komentarzem: "Widać, że Ameryka sobie nie radzi...". Żyję dość długo i dlatego nie oczekuję od ludzi zbyt wiele. Ale może warto zaproponować tutaj małą lekcję matematyki. Duży samolot transportowy wojsk amerykańskich C5 zabiera do 90 ton bagażu. Czyli to, co Rosja wysłała zajmuje pół kabiny bagażowej transportowego samolotu albo stanowi bagaż dla półtora tira. Porównajmy to teraz z tym, co zrobiła jedna wielka amerykańska korporacja - Wal-Mart. Otóż zorganizowała ona sieć tirów, których kilkadziesiąt każdego dnia docierało z niezbędnym sprzętem do ludności Nowego Orleanu. Udzielała także przez kilka tygodni pomocy w zakresie podstawowych leków, a nawet pomocy finansowej dziesiątkom tysięcy powodzian.
Nic dziwnego, że 87 proc. Amerykanów wystawiło prywatnym firmom i fundacjom ocenę bardzo dobrą lub dobrą, podczas gdy działalność instytucji publicznych oceniło tak wysoko tylko 32 proc. Jednak aż 63 proc. ankietowanych przez Gallupa Amerykanów nie widziało potrzeby zdjęcia kogokolwiek ze stanowiska za popełnione błędy i zaniedbania.
Socjalistyczny burak z Wenezueli nadał wielki rozgłos swojej szczodrobliwości, przekazując milion dolarów powodzianom. Gdyby prezydent Bush nie był tak dobrodusznym człowiekiem, powiedziałby mu zapewne to, co niegdyś Lech Kaczyński, czyli "spieprzaj, dziadu". Tyle samo co Chavez, czyli milion dolarów, zaoferował jeden tylko koszykarz rodem z Luizjany Stephen Marbury. A Kongres z inicjatywy prezydenta wyasygnuje w najbliższych latach ok. 120 mld dolarów.
Muszę rozczarować nienawistników i zawistników. Ameryka, ta liberalno-konserwatywna, ma się dobrze i nie zaszkodzi jej huragan Katrina. Amerykanów bardziej niż huragan interesują ceny ropy naftowej i są zwolennikami zwiększania podaży, wbrew opiniom lewicujących ekologów. I nawet jeśli przejściowo badania opinii wykazują spadek poparcia dla prezydenta Busha i republikanów, to nie znaczy bynajmniej, że demokraci mają się lepiej.
Demokraci domagali się powołania komisji do zbadania, kto ponosi winę za rzekome niepowodzenia w operacji pomocy powodzianom. Tyle że 71 proc. ankietowanych uważało, że komisja zostanie upolityczniona, a 60 proc., że demokratom nie idzie o prawdę, lecz o zdobycie punktów w rozgrywkach politycznych...
Jak było naprawdę
W warunkach fali aberracyjnego antyamerykanizmu, także ze strony tracących powoli grunt pod nogami politycznie poprawnych amerykańskich "postępowców", trudno odsiać ziarno od plew (zwłaszcza gdy plew jest w mediach 80 proc.!). Ale spróbuję uzmysłowić Czytelnikom różnicę między rzeczywistością a wyobrażeniami.
Po pierwsze, z wyjątkiem władz lokalnych (czarni w większości policjanci pierwsi uciekli z Nowego Orleanu, zostawiając miasto na pastwę - też czarnych - rabusiów!) operacja pomocy była z punktu widzenia logistyki imponująca.
W ciągu kilku godzin zmobilizowano kilkaset wojskowych i prywatnych helikopterów, którymi udało się ewakuować kilkanaście tysięcy chorych ze szpitali i staruszków z domów opieki. Kolejnych 5 tys. ludzi zostało ściągniętych z dachów ich domów. Byli tacy, którzy zostali. Nowy Orlean to miasto o najwyższym udziale ludzi żyjących z "socjalu": około 60 proc.! Najczęściej czarnych. Tę krzywdę wyrządzili im "postępowcy", tworząc demoralizujące programy pomocy społecznej, które spowodowały, że samotne matki wychowujące dzieci pozamałżeńskie "brały ślub z pomocą społeczną", potem czyniły to ich córki, a potem córki tych córek. Nie ma tu niestety miejsca na wskazanie przyczyn, które sprawiły, że czarni okazali się bardziej podatni na socjalną demoralizację.
Tak doczekano się trzech pokoleń kobiet, które nie czuły żadnej potrzeby nawiązania kontaktu z rynkiem pracy! Ojcowie tych dzieci, zwolnieni z obowiązków rodzicielskich, po (wczesnym) zakończeniu edukacji stawali się członkami rozmaitych gangów, trudnili się handlem narkotykami itp. To oni pozostali w Nowym Orleanie, licząc na możliwość szabru. Dopuszczali się grabieży i gwałtów na pozostałej części czarnej ludności, która zlekceważyła ostrzeżenia, właśnie w obawie przed rozszabrowaniem swojego skromnego dobytku.
Wreszcie - w odróżnieniu od Europejczyków - Amerykanie nie zidiocieli na punkcie globalnego ocieplenia jako następstwa cywilizacji przemysłowej. Mimo huraganu dezinformacji rozmaitych "postępowców", tylko 25 proc. ankietowanych wiązało huragan Katrina z globalnym ociepleniem. 66 proc. odpowiedziało, że ekstremalne sytuacje meteorologiczne zdarzają się od czasu do czasu. W czym okazali się mądrzejsi od lewicujących elit. Najnowszy numer kwartalnika "Environment and Climate News" zawiera artykuł, w którym wyliczono, że w ostatnim stuleciu liczba huraganów była największa w latach 40. i od tego czasu się zmniejszyła. Wystarczy!
Elity tracą wiarygodność
W Ameryce - w odróżnieniu od Europy - 95 proc. ludzi wierzy w Boga, 80 proc. chodzi regularnie do kościoła, jest tam kilkadziesiąt milionów tzw. born again Christians, ludzi, którzy wrócili na łono chrześcijaństwa, choć niekoniecznie do porzuconego niegdyś wyznania. Takim właśnie chrześcijaninem jest George W. Bush, niegdysiejszy bon vivant. 55 proc. Amerykanów głosuje na republikanów. A jak wygląda to wśród dziennikarzy lewicujących mediów? Jak mnie informuje jeden z moich amerykańskich przyjaciół, 10 proc. wierzy w Boga, 5 proc. uczęszcza do kościoła i 98 proc. głosuje na demokratów. I pyta: w jakim stopniu ich poglądy zabarwiają to, co piszą o Ameryce, Bushu i republikanach?
Źródła cytowane w Polsce i gdzie indziej to marginalna część tego, co czytają lub oglądają Amerykanie. Przedstawiany przez nie opis Ameryki jest równie egzotyczny jak wypowiedzi Leppera, Rydzyka, bezludnej "Trybuny" i "Naszego Dziennika" na temat Polski. Dla 55 proc. Amerykanów głównym źródłem informacji jest liberalno-konserwatywny kanał telewizyjny Fox News, a dla 40 proc. - lokalne sieci radiowe, także w większości liberalno-konserwatywne. Aż 40 proc. czyta blogi internetowe osób uważanych przez nich za wiarygodne. Mniej niż 30 proc. szuka informacji w prasie, zazwyczaj lokalnej. Oznacza to, że wzmiankowane gazety i inne lewicujące media (CNN, CBS, ABC, NBC) mają coraz mniejszy wpływ na poglądy amerykańskiego społeczeństwa.
Tu pojawia się kwestia wiarygodności elit, z którą mamy do czynienia także w Polsce. W Polsce w przyspieszonym tempie następuje erozja wpływów elit ukształtowanych po upadku komunizmu. Mało kogo interesują dziś poglądy spadkobierców tych elit, czyli Demokratów.pl. Tak samo mało kogo przekonał niegdysiejszy autorytet moralny zapewniający nas, że kandydat Cimoszewicz jest kryształowo uczciwym człowiekiem. Wpływ "Gazety Wyborczej" na to, co myślą ludzie, jest też coraz mniejszy...
Podobny proces, choć powolny - jak przystało na dojrzałą demokrację - zachodzi w Stanach Zjednoczonych, gdzie spada znaczenie lewicujących, socjaldemokratycznych elit. To, co pisze się na przykład w często cytowanym poza USA "New York Timesie" nie interesuje 95 proc. Amerykanów.
Lekcja matematyki
Jakaś dziennikarska cielęcina z radia Tok FM, którego czasem słucham, jadąc samochodem, podała wiadomość, że Rosja wysłała do Stanów Zjednoczonych 45 ton koców i innego wyposażenia, i opatrzyła tę "ważną" informację lekceważącym komentarzem: "Widać, że Ameryka sobie nie radzi...". Żyję dość długo i dlatego nie oczekuję od ludzi zbyt wiele. Ale może warto zaproponować tutaj małą lekcję matematyki. Duży samolot transportowy wojsk amerykańskich C5 zabiera do 90 ton bagażu. Czyli to, co Rosja wysłała zajmuje pół kabiny bagażowej transportowego samolotu albo stanowi bagaż dla półtora tira. Porównajmy to teraz z tym, co zrobiła jedna wielka amerykańska korporacja - Wal-Mart. Otóż zorganizowała ona sieć tirów, których kilkadziesiąt każdego dnia docierało z niezbędnym sprzętem do ludności Nowego Orleanu. Udzielała także przez kilka tygodni pomocy w zakresie podstawowych leków, a nawet pomocy finansowej dziesiątkom tysięcy powodzian.
Nic dziwnego, że 87 proc. Amerykanów wystawiło prywatnym firmom i fundacjom ocenę bardzo dobrą lub dobrą, podczas gdy działalność instytucji publicznych oceniło tak wysoko tylko 32 proc. Jednak aż 63 proc. ankietowanych przez Gallupa Amerykanów nie widziało potrzeby zdjęcia kogokolwiek ze stanowiska za popełnione błędy i zaniedbania.
Socjalistyczny burak z Wenezueli nadał wielki rozgłos swojej szczodrobliwości, przekazując milion dolarów powodzianom. Gdyby prezydent Bush nie był tak dobrodusznym człowiekiem, powiedziałby mu zapewne to, co niegdyś Lech Kaczyński, czyli "spieprzaj, dziadu". Tyle samo co Chavez, czyli milion dolarów, zaoferował jeden tylko koszykarz rodem z Luizjany Stephen Marbury. A Kongres z inicjatywy prezydenta wyasygnuje w najbliższych latach ok. 120 mld dolarów.
Muszę rozczarować nienawistników i zawistników. Ameryka, ta liberalno-konserwatywna, ma się dobrze i nie zaszkodzi jej huragan Katrina. Amerykanów bardziej niż huragan interesują ceny ropy naftowej i są zwolennikami zwiększania podaży, wbrew opiniom lewicujących ekologów. I nawet jeśli przejściowo badania opinii wykazują spadek poparcia dla prezydenta Busha i republikanów, to nie znaczy bynajmniej, że demokraci mają się lepiej.
Demokraci domagali się powołania komisji do zbadania, kto ponosi winę za rzekome niepowodzenia w operacji pomocy powodzianom. Tyle że 71 proc. ankietowanych uważało, że komisja zostanie upolityczniona, a 60 proc., że demokratom nie idzie o prawdę, lecz o zdobycie punktów w rozgrywkach politycznych...
Jak było naprawdę
W warunkach fali aberracyjnego antyamerykanizmu, także ze strony tracących powoli grunt pod nogami politycznie poprawnych amerykańskich "postępowców", trudno odsiać ziarno od plew (zwłaszcza gdy plew jest w mediach 80 proc.!). Ale spróbuję uzmysłowić Czytelnikom różnicę między rzeczywistością a wyobrażeniami.
Po pierwsze, z wyjątkiem władz lokalnych (czarni w większości policjanci pierwsi uciekli z Nowego Orleanu, zostawiając miasto na pastwę - też czarnych - rabusiów!) operacja pomocy była z punktu widzenia logistyki imponująca.
W ciągu kilku godzin zmobilizowano kilkaset wojskowych i prywatnych helikopterów, którymi udało się ewakuować kilkanaście tysięcy chorych ze szpitali i staruszków z domów opieki. Kolejnych 5 tys. ludzi zostało ściągniętych z dachów ich domów. Byli tacy, którzy zostali. Nowy Orlean to miasto o najwyższym udziale ludzi żyjących z "socjalu": około 60 proc.! Najczęściej czarnych. Tę krzywdę wyrządzili im "postępowcy", tworząc demoralizujące programy pomocy społecznej, które spowodowały, że samotne matki wychowujące dzieci pozamałżeńskie "brały ślub z pomocą społeczną", potem czyniły to ich córki, a potem córki tych córek. Nie ma tu niestety miejsca na wskazanie przyczyn, które sprawiły, że czarni okazali się bardziej podatni na socjalną demoralizację.
Tak doczekano się trzech pokoleń kobiet, które nie czuły żadnej potrzeby nawiązania kontaktu z rynkiem pracy! Ojcowie tych dzieci, zwolnieni z obowiązków rodzicielskich, po (wczesnym) zakończeniu edukacji stawali się członkami rozmaitych gangów, trudnili się handlem narkotykami itp. To oni pozostali w Nowym Orleanie, licząc na możliwość szabru. Dopuszczali się grabieży i gwałtów na pozostałej części czarnej ludności, która zlekceważyła ostrzeżenia, właśnie w obawie przed rozszabrowaniem swojego skromnego dobytku.
Wreszcie - w odróżnieniu od Europejczyków - Amerykanie nie zidiocieli na punkcie globalnego ocieplenia jako następstwa cywilizacji przemysłowej. Mimo huraganu dezinformacji rozmaitych "postępowców", tylko 25 proc. ankietowanych wiązało huragan Katrina z globalnym ociepleniem. 66 proc. odpowiedziało, że ekstremalne sytuacje meteorologiczne zdarzają się od czasu do czasu. W czym okazali się mądrzejsi od lewicujących elit. Najnowszy numer kwartalnika "Environment and Climate News" zawiera artykuł, w którym wyliczono, że w ostatnim stuleciu liczba huraganów była największa w latach 40. i od tego czasu się zmniejszyła. Wystarczy!
Więcej możesz przeczytać w 40/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.