Charles Saatchi nie wydobywa artystycznych talentów z cienia - on je stwarza
Skandal wybuchł we wrześniu 1997 r., gdy do sal wystawowych londyńskiej Royal Academy zaczęto wnosić pociętą w plastry krowę czy naturalistyczne figury nagich dziewczynek z penisami zamiast nosów i odbytami w miejscu ust. Protesty przeciw wystawie "Sensation" rozpoczęły się już na kilka miesięcy przed jej otwarciem. Tymczasem chodziło o przygotowany z rozmysłem skandal: pokaz prac młodych brytyjskich artystów, którzy już byli znani z dzieł koszmarnych i krwawych. Organizatorem wystawy nie był nikt z członków Akademii, lecz specjalista w dziedzinie reklamy, nazywany magnatem marketingu - Charles Saatchi. To on stał się marszandem nowego typu - na miarę XXI wieku.
Rekin w składzie sztuki
Saatchi wciąż jest uważany za osobę nie przebierającą w środkach w dochodzeniu do celu. Niektórzy podejrzewają go nawet o udział w podpaleniu ogromnych magazynów z dziełami sztuki (w roku 2004), aby podnieść ceny na rynku. Bo Saatchi, posiadacz ogromnych zbiorów współczesnych dzieł, z niespotykaną wprawą gra na ich cenach, niczym na giełdzie.
Rozgłos i fortunę przyniosły mu kampanie reklamowe i wyborcze. To on obmyślił kampanię, w której wyniku do władzy doszła w 1979 r. Margaret Thatcher. Zręczną grą sloganów i montażem fotografii ośmieszył wówczas współzawodniczącą Partię Pracy. Gdy próbował powtórzyć ten manewr w kampanii wyborczej roku 1997, przesadził - jak później uznano - w agresji. Pamięta mu się zwłaszcza plakat przedstawiający przywódcę laburzystów Tony`ego Blaira jako upiora z krwawymi oczami. Torysi ponieśli wówczas klęskę, o co po części obwiniali Saatchiego. On jednak zmienił już wtedy swoje główne pole działania: stał się kolekcjonerem sztuki.
Początkowo Saatchi kupował dzieła znanych awangardowych artystów amerykańskich i niemieckich, jak Donald Judd czy Anselm Kiefer. Mistrzów tej klasy nie ma jednak zbyt wielu i ceny ich dzieł są raczej stabilne, natomiast Saatchi przywykł do transakcji na ogromną skalę, dających wielkie zyski. Jako współwłaściciel (wraz z bratem Maurice`em) agencji reklamowej Saatchi & Saatchi stale poszerzał front działania, za miliardy dolarów skupował konkurencyjne agencje - w połowie lat 80. jego firma była w tej branży największa na świecie. Zaabsorbowany ryzykownymi przedsięwzięciami finansowymi stracił nad agencją kontrolę i bracia musieli pozostawić holding Saatchi & Saatchi innym udziałowcom. Założyli mniejszą agencję "M&C Saatchi".
Jako kolekcjoner sztuki Saatchi nigdy nie miał wspólników, nie wynajmował też ekspertów. Zawsze kierował się intuicją - choć cele, jakie chce osiągać, nie są całkiem jasne. Zaprzecza, by kupował dzieła sztuki dla wzmocnienia swej pozycji towarzyskiej. I rzeczywiście, bo w życiu towarzyskim udziału niemal nie bierze. Nie stara się błyszczeć luksusowymi jachtami czy limuzynami. Kiedy w swej (otwartej wiosną 2003 r.) ogromnej galerii w County Hall, dawnej siedzibie Rady Wielkiego Londynu, wydaje przyjęcia - bywa, że na 1600 osób - sam nigdy nie bierze w nich udziału. Słynie z tego, że nie pojawia się na otwarciu organizowanych przez siebie wystaw. Nie można go zobaczyć w telewizji. W ciągu trzydziestu lat udzielił prasie nie więcej niż pięciu wywiadów. Niestrudzenie chodzi natomiast po pracowniach artystów, odwiedza galerie, ogląda pokazy prac studentów. Każde jego pojawienie się na wystawie bądź w pracowni budzi w artystach nadzieje na sławę. I niejednemu potrafił ją zapewnić.
Człowiek z Bagdadu
Charles Saatchi jest słabo związany z brytyjską tradycją artystyczną. Urodził się w 1943 r. w Bagdadzie. Kształcił się już w Anglii, dokąd emigrowała jego rodzina. Jego młodszy brat Maurice studiował w London School of Economics (obecnie nosi tytuł barona). Charles zakończył natomiast swą edukację w wieku lat 17. Bardziej niż szkoła interesowała go amerykańska popkultura. Gdy stał się kolekcjonerem sztuki, po kilku latach gromadzenia kosztownych dzieł uznanych artystów, zainteresował się twórczością młodych - tych, którzy dopiero szukali dla siebie miejsca w galeriach i muzeach. Mógł ich prace kupować tanio. Mógł też - jak nikt inny - pomóc młodym artystom w zdobywaniu rynku sztuki. Zorganizował w swej galerii sześć kolejnych wystaw twórców młodego pokolenia. Nadał im wspólną nazwę, swego rodzaju znak firmowy - YBAs ("Young British Artists") - i utrwalił w ten sposób w zbiorowej opinii wrażenie, że oto powstało nowe zjawisko w kulturze.
Przełomem w działaniach Saatchiego na rynku sztuki była wystawa "Sensation" w Royal Academy. Wśród wielu skandalizujących dzieł szczególne oburzenie budził portret Myry Hindley - słynnej na Wyspach Brytyjskich sadystycznej morderczyni dzieci. Autor Marcus Harvey powtórzył w wielkim formacie fotografię Myry Hindley - użył do tego stempla w kształcie malutkiej dłoni. Wyglądało, jakby setki dziecięcych rączek układały się w wizerunek zbrodniarki. Parokrotnie ktoś próbował ten obraz zniszczyć. Potem stała przy nim straż. Wystawa - choć bilety były drogie - przyciągała tłumy. Saatchi za pośrednictwem domu aukcyjnego Christie zaczął sprzedawać dzieła z kolekcji YBAs za setki tysięcy funtów, a niektóre za miliony funtów.
Bluźnierstwo w Nowym Jorku
Po dwóch latach wystawę "Sensation" pokazano w USA, w Brooklyn Museum of Art. Sponsorem przedsięwzięcia był dom aukcyjny Christie. W Nowym Jorku głównym powodem skandalu stał się obraz "Święta Dziewica Maria". Madonna jest tu czarną kobietą, a jej naga pierś składa się po części z autentycznych odchodów słonia. W płaszczyznę wkomponowano również wycięte z pism pornograficznych kobiece pośladki i waginy. Dyrekcja muzeum tłumaczyła, że autor Chris Ofili, Brytyjczyk afrykańskiego pochodzenia, oparł się na afrykańskim, pełnym szacunku pojmowaniu odchodów słonia, lecz spotęgowało to tylko protesty. Oburzała się cała konserwatywna, przywiązana do tradycyjnych wartości Ameryka. Ówczesny burmistrz Nowego Jorku Rudolph Giuliani usiłował wstrzymać dotacje miejskie dla brooklyńskiego muzeum, nie pozwolił jednak na to sąd, powołując się na konstytucję, gwarantującą wolność wypowiedzi. Awantura ciągnęła się miesiącami. Przed muzeum protestujący ścierali się z tymi, którzy stali w długich kolejkach, by wystawę zobaczyć.
Z nicości do gwiazd
Saatchi znakomicie opłaca swych artystów: za prowokacyjne, drażniące zmysły i "odrzucające tabu" dzieła młodzi ludzie otrzymują od niego setki tysięcy funtów. W jednym z nielicznych wywiadów powiedział: "Dzieło nieznanego artysty, składające się ze szklanej gabloty z gnijącym łbem krowy w środku, obsiadłej rojem much, jest trudne do sprzedania. Do czasu, gdy ten artysta staje się gwiazdą". Saa-tchi miał na myśli całkiem konkretne dzieło konkretnego artysty - Damiena Hirsta. I dziś Hirst jest gwiazdą. Niektóre jego prace, na przykład autentyczny rekin zanurzony w formalinie, są wyceniane na milion funtów. Gwiazdą uczynił go właśnie Saatchi - siłą swych pieniędzy i marketingowych umiejętności. On nie promuje artystów, nie wydobywa - jak dawni marszandzi - talentów z cienia. Saatchi artystów stwarza. Ale może ich także niszczyć - choćby wyzbywając się nagle pewnej liczby ich dzieł ze swej kolekcji. Tak - z niewiadomych przyczyn - postąpił na przykład z włoskim malarzem Sandro Chia.
Od stu lat teoretycy awangardy powtarzają, że "malarstwo umarło". W tym roku Saatchi wprawił świat w osłupienie, organizując wielką wystawę powstałych w ostatnich latach obrazów, zatytułowaną "Triumf malarstwa". Ściślej: jest to cykl wystaw - obecnie w County Hall otwarta jest druga prezentacja z tego cyklu. Ostatnia, szósta wystawa, będzie trwała do kwietnia 2007 r. Wielu uważa, że Saatchi ogłosił triumf malarstwa, by na handlu obrazami powiększać swój majątek. Można jednak sądzić, że on działa nie tylko dla pieniędzy. Lubi stwarzać - wbrew wszystkim - nieoczekiwane sytuacje. Chce być demiurgiem. Irlandzki malarz Sean Scully powiedział: "Saaatchi utrzymuje, że kocha sztukę. To taka miłość, jak uczucie wilka do jagnięcia".
Rekin w składzie sztuki
Saatchi wciąż jest uważany za osobę nie przebierającą w środkach w dochodzeniu do celu. Niektórzy podejrzewają go nawet o udział w podpaleniu ogromnych magazynów z dziełami sztuki (w roku 2004), aby podnieść ceny na rynku. Bo Saatchi, posiadacz ogromnych zbiorów współczesnych dzieł, z niespotykaną wprawą gra na ich cenach, niczym na giełdzie.
Rozgłos i fortunę przyniosły mu kampanie reklamowe i wyborcze. To on obmyślił kampanię, w której wyniku do władzy doszła w 1979 r. Margaret Thatcher. Zręczną grą sloganów i montażem fotografii ośmieszył wówczas współzawodniczącą Partię Pracy. Gdy próbował powtórzyć ten manewr w kampanii wyborczej roku 1997, przesadził - jak później uznano - w agresji. Pamięta mu się zwłaszcza plakat przedstawiający przywódcę laburzystów Tony`ego Blaira jako upiora z krwawymi oczami. Torysi ponieśli wówczas klęskę, o co po części obwiniali Saatchiego. On jednak zmienił już wtedy swoje główne pole działania: stał się kolekcjonerem sztuki.
Początkowo Saatchi kupował dzieła znanych awangardowych artystów amerykańskich i niemieckich, jak Donald Judd czy Anselm Kiefer. Mistrzów tej klasy nie ma jednak zbyt wielu i ceny ich dzieł są raczej stabilne, natomiast Saatchi przywykł do transakcji na ogromną skalę, dających wielkie zyski. Jako współwłaściciel (wraz z bratem Maurice`em) agencji reklamowej Saatchi & Saatchi stale poszerzał front działania, za miliardy dolarów skupował konkurencyjne agencje - w połowie lat 80. jego firma była w tej branży największa na świecie. Zaabsorbowany ryzykownymi przedsięwzięciami finansowymi stracił nad agencją kontrolę i bracia musieli pozostawić holding Saatchi & Saatchi innym udziałowcom. Założyli mniejszą agencję "M&C Saatchi".
Jako kolekcjoner sztuki Saatchi nigdy nie miał wspólników, nie wynajmował też ekspertów. Zawsze kierował się intuicją - choć cele, jakie chce osiągać, nie są całkiem jasne. Zaprzecza, by kupował dzieła sztuki dla wzmocnienia swej pozycji towarzyskiej. I rzeczywiście, bo w życiu towarzyskim udziału niemal nie bierze. Nie stara się błyszczeć luksusowymi jachtami czy limuzynami. Kiedy w swej (otwartej wiosną 2003 r.) ogromnej galerii w County Hall, dawnej siedzibie Rady Wielkiego Londynu, wydaje przyjęcia - bywa, że na 1600 osób - sam nigdy nie bierze w nich udziału. Słynie z tego, że nie pojawia się na otwarciu organizowanych przez siebie wystaw. Nie można go zobaczyć w telewizji. W ciągu trzydziestu lat udzielił prasie nie więcej niż pięciu wywiadów. Niestrudzenie chodzi natomiast po pracowniach artystów, odwiedza galerie, ogląda pokazy prac studentów. Każde jego pojawienie się na wystawie bądź w pracowni budzi w artystach nadzieje na sławę. I niejednemu potrafił ją zapewnić.
Człowiek z Bagdadu
Charles Saatchi jest słabo związany z brytyjską tradycją artystyczną. Urodził się w 1943 r. w Bagdadzie. Kształcił się już w Anglii, dokąd emigrowała jego rodzina. Jego młodszy brat Maurice studiował w London School of Economics (obecnie nosi tytuł barona). Charles zakończył natomiast swą edukację w wieku lat 17. Bardziej niż szkoła interesowała go amerykańska popkultura. Gdy stał się kolekcjonerem sztuki, po kilku latach gromadzenia kosztownych dzieł uznanych artystów, zainteresował się twórczością młodych - tych, którzy dopiero szukali dla siebie miejsca w galeriach i muzeach. Mógł ich prace kupować tanio. Mógł też - jak nikt inny - pomóc młodym artystom w zdobywaniu rynku sztuki. Zorganizował w swej galerii sześć kolejnych wystaw twórców młodego pokolenia. Nadał im wspólną nazwę, swego rodzaju znak firmowy - YBAs ("Young British Artists") - i utrwalił w ten sposób w zbiorowej opinii wrażenie, że oto powstało nowe zjawisko w kulturze.
Przełomem w działaniach Saatchiego na rynku sztuki była wystawa "Sensation" w Royal Academy. Wśród wielu skandalizujących dzieł szczególne oburzenie budził portret Myry Hindley - słynnej na Wyspach Brytyjskich sadystycznej morderczyni dzieci. Autor Marcus Harvey powtórzył w wielkim formacie fotografię Myry Hindley - użył do tego stempla w kształcie malutkiej dłoni. Wyglądało, jakby setki dziecięcych rączek układały się w wizerunek zbrodniarki. Parokrotnie ktoś próbował ten obraz zniszczyć. Potem stała przy nim straż. Wystawa - choć bilety były drogie - przyciągała tłumy. Saatchi za pośrednictwem domu aukcyjnego Christie zaczął sprzedawać dzieła z kolekcji YBAs za setki tysięcy funtów, a niektóre za miliony funtów.
Bluźnierstwo w Nowym Jorku
Po dwóch latach wystawę "Sensation" pokazano w USA, w Brooklyn Museum of Art. Sponsorem przedsięwzięcia był dom aukcyjny Christie. W Nowym Jorku głównym powodem skandalu stał się obraz "Święta Dziewica Maria". Madonna jest tu czarną kobietą, a jej naga pierś składa się po części z autentycznych odchodów słonia. W płaszczyznę wkomponowano również wycięte z pism pornograficznych kobiece pośladki i waginy. Dyrekcja muzeum tłumaczyła, że autor Chris Ofili, Brytyjczyk afrykańskiego pochodzenia, oparł się na afrykańskim, pełnym szacunku pojmowaniu odchodów słonia, lecz spotęgowało to tylko protesty. Oburzała się cała konserwatywna, przywiązana do tradycyjnych wartości Ameryka. Ówczesny burmistrz Nowego Jorku Rudolph Giuliani usiłował wstrzymać dotacje miejskie dla brooklyńskiego muzeum, nie pozwolił jednak na to sąd, powołując się na konstytucję, gwarantującą wolność wypowiedzi. Awantura ciągnęła się miesiącami. Przed muzeum protestujący ścierali się z tymi, którzy stali w długich kolejkach, by wystawę zobaczyć.
Z nicości do gwiazd
Saatchi znakomicie opłaca swych artystów: za prowokacyjne, drażniące zmysły i "odrzucające tabu" dzieła młodzi ludzie otrzymują od niego setki tysięcy funtów. W jednym z nielicznych wywiadów powiedział: "Dzieło nieznanego artysty, składające się ze szklanej gabloty z gnijącym łbem krowy w środku, obsiadłej rojem much, jest trudne do sprzedania. Do czasu, gdy ten artysta staje się gwiazdą". Saa-tchi miał na myśli całkiem konkretne dzieło konkretnego artysty - Damiena Hirsta. I dziś Hirst jest gwiazdą. Niektóre jego prace, na przykład autentyczny rekin zanurzony w formalinie, są wyceniane na milion funtów. Gwiazdą uczynił go właśnie Saatchi - siłą swych pieniędzy i marketingowych umiejętności. On nie promuje artystów, nie wydobywa - jak dawni marszandzi - talentów z cienia. Saatchi artystów stwarza. Ale może ich także niszczyć - choćby wyzbywając się nagle pewnej liczby ich dzieł ze swej kolekcji. Tak - z niewiadomych przyczyn - postąpił na przykład z włoskim malarzem Sandro Chia.
Od stu lat teoretycy awangardy powtarzają, że "malarstwo umarło". W tym roku Saatchi wprawił świat w osłupienie, organizując wielką wystawę powstałych w ostatnich latach obrazów, zatytułowaną "Triumf malarstwa". Ściślej: jest to cykl wystaw - obecnie w County Hall otwarta jest druga prezentacja z tego cyklu. Ostatnia, szósta wystawa, będzie trwała do kwietnia 2007 r. Wielu uważa, że Saatchi ogłosił triumf malarstwa, by na handlu obrazami powiększać swój majątek. Można jednak sądzić, że on działa nie tylko dla pieniędzy. Lubi stwarzać - wbrew wszystkim - nieoczekiwane sytuacje. Chce być demiurgiem. Irlandzki malarz Sean Scully powiedział: "Saaatchi utrzymuje, że kocha sztukę. To taka miłość, jak uczucie wilka do jagnięcia".
Więcej możesz przeczytać w 40/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.