Na skraj przepaści prowadzi Ukrainę wielotygodniowy maraton kłótni koalicjantów
Agnieszka Korniejenko
Od wyborów parlamentarnych na Ukrainie upłynęły ponad dwa miesiące i nic nie wskazuje na to, aby została utworzona zgodna pomarańczowa koalicja sił Naszej Ukrainy Wiktora Juszczenki, Bloku Julii Tymoszenko i Socjalistycznej Partii Ukrainy Ołeksandra Moroza. Każdy z partnerów tej politycznej układanki ma do ubicia interes sprzeczny z racjami pozostałych: Tymoszenko liczy na fotel premiera, Moroz chciałby zostać szefem Rady Najwyższej, a Nasza Ukraina nie może się pogodzić z utratą pozycji lidera, choć nie sprawdza się w roli negocjatora. Jej liderzy: Roman Bezsmertnyj, Jurij Jechanurow, Anatolij Kinach, Petro Poroszenko i Roman Zarycz, najwyraźniej chcieliby zatrzeć podziały w partii i zapewnić sobie udział w podziale rządowych stanowisk i wpływów.
Nasza Ukraina, a przede wszystkim prezydent Juszczenko nie chcą dopuścić do powtórki scenariusza z Tymoszenko w roli głównej, choć to "pomarańczowa księżniczka" zdobyła w wyborach największe poparcie. Koalicyjna tragifarsa trwa dwunasty tydzień, a Ukraina boryka się z coraz poważniejszymi kryzysami, głównie za sprawą Rosji pilnującej swojej strefy wpływów.
Po drugiej stronie powyborczej barykady pozostają: Partia Regionów Wiktora Janukowycza i komuniści Petra Symonenki, prorosyjskie i antyrynkowe. Zdobyły 207 głosów w 450-osobowym parlamencie, co zepchnęło je do roli sfrustrowanej opozycji bez możliwości samodzielnego rządzenia. Wyborczy wynik odzwierciedlił pomarańczowo-błękitną dwoistość Ukrainy. Obywatele opowiadający się za uznaniem rosyjskiego za drugi język urzędowy, nastawieni na wzmocnienie aliansu z Moskwą oraz tęskniący za opieką państwa i rządami silnej ręki uzyskali w parlamencie reprezentację.
Pechowy rok
Rok 2006 był dla Ukrainy pechowy. Zaczął się podpisaniem 4 stycznia umów z Rosją (pisaliśmy o nich we "Wprost" nr 10/2006), które ostatnio zaowocowały gigantyczną podwyżką cen gazu. Nietrudno przewidzieć, że dwukrotny w ciągu pół roku wzrost cen spowolni gospodarkę i wpłynie na poziom inflacji. Do tego ciągle słychać pogróżki ze strony Gazpromu; prezes Miller już wróży zimowy kryzys, spowodowany zbyt wolnym zapełnianiem ukraińskich zbiorników z gazem. Ukraina próbuje dla przeciwwagi budować sojusze w Gruzją, Mołdawią i Azerbejdżanem w ramach GUAM, ale dywersyfikacji dostaw surowców przy tak energochłonnej gospodarce jak ukraińska szybko przeprowadzić się nie da, więc Kijów jeszcze długo będzie dostawać po łapach za pomarańczowe aspiracje.
Gospodarcze kłopoty pogłębiło rosyjskie embargo na eksport wyrobów mięsnych - ukraińscy producenci 60 proc. swojego mięsa wysyłali za północną granicę. Konsekwencje tej decyzji odczuła pośrednio Polska, bo Ukraińcy postanowili ochronić swój rynek przed naszymi towarami i zamknęli zachodnią granicę. Jeśli minister Ołeksandr Baraniwśkyj wyglądał na zaskoczonego wprowadzeniem rosyjskich restrykcji, to polski minister rolnictwa zareagował osłupieniem. Tyle że o problemach z polskim eksportem usłyszała Komisja Europejska. Konflikt szkodzi wizerunkowi Ukrainy na arenie międzynarodowej. Podobny mechanizm zadziałał w wypadku konfliktu gazowego. Wtedy także problem - znacznie istotniejszy dla Polski i UE - zyskał rozgłos międzynarodowy, na czym chyba najbardziej ucierpiała opinia Ukrainy. Że to Rosja zakręciła kurek i oskarżyła Ukrainę o kradzież gazu? Kogo to w Brukseli obchodzi?
Martwe państwo
Od stycznia na Ukrainie rządzi słaby premier bez zaplecza politycznego, urzęduje prezydent, którego pełnomocnictwa są niejasne na skutek kalekiej reformy konstytucyjnej, i istnieje równie niesprawny Sąd Konstytucyjny, którego składu nie zdołał uzupełnić ani stary, ani nowy parlament. Do tego obrazu należy dodać brak postępu w negocjacjach ze Światową Organizacją Handlu, do której Ukraina aspiruje, nie dokończony proces demarkacji granicy z Rosją, zawieszone reformy administracyjne, gigantyczną korupcję i narastające tendencje separatystyczne, których ostatnim aktem są podejmowane przez władze regionalne na wschodzie próby usankcjonowania języka rosyjskiego jako regionalnego, choć jest to sprzeczne z konstytucją.
Bezsilność i bierność polityków powodują, że głosy do tej pory niegroźnie wybrzmiewające na marginesie życia politycznego - jak hasła populistki Natalii Witrenko czy "postępowych komunistów" - doprowadziły w ostatnich dniach do międzynarodowego skandalu z blokowaniem amerykańskiego statku "Advantage" z bronią i sprzętem na ukraińsko-amerykańskie ćwiczenia wojskowe Sea Breeze 2006. Uczestnicy demonstracji ogłosili Krym "strefą wolną od NATO" i zdewastowali autobusy przewożące żołnierzy. Część obrońców "słowiańskiej ojczyzny" to właściciele rosyjskich paszportów, którzy czują się na Ukrainie bezkarni. Rosyjska Duma poczuła się w obowiązku ogłosić sprzeciw wobec akcesji Ukrainy do NATO, co ukraiński minister obrony Anatolij Hrycenko eufemistycznie określił w Brukseli jako "wyjście poza granice jej kompetencji". Prezydent przez tydzień nie mógł się zdecydować na interwencję, a kiedy w końcu wezwał władze regionalne do zaprowadzenia porządku, opozycja zapowiedziała zgłoszenie wniosku o impeachment głowy państwa. Ostatnia sesja parlamentu trwała dwie minuty, aby zakończyć się przesunięciem sesji na 14 czerwca, czemu towarzyszyły próby zablokowania mównicy przez Partię Regionów i komunistów. W tej próbie sił opozycja powołuje się na sondaże - ponad 64 proc. Ukraińców jest przeciwnych sojuszowi z NATO, a ta liczba stale rośnie, m.in. dzięki prorosyjskim hasłom o regionalnym bezpieczeństwie i historycznym braterstwie z Rosją. Mniej istotne są racjonalne argumenty: międzynarodowe manewry odbywają się na Morzu Czarnym co roku od dziewięciu lat i nie zagroziły integralności ukraińskiego państwa, w dodatku Rosja jest uczestnikiem operacji NATO na Morzu Śródziemnym, podczas gdy oprotestowane ćwiczenia nie są operacją wojskową sojuszu.
Jak na ironię, najbardziej odpowiedzialnie brzmią wezwania niebieskiej opozycji, choć trudno podejrzewać stronników Janukowycza o głęboki patriotyzm: "Pomarańczowa koalicja, którą nam od dawna obiecywano, kolejny raz nie powstała. Nieodpowiedzialna postawa sił pomarańczowych uczyniła z narodu zakładnika swoich przerośniętych ambicji. Dlatego mówimy: dość! Wystarczy kpin z narodu i eksperymentów z państwem. Nie dopuścimy, by wasza nieodpowiedzialność doprowadziła do utraty państwowości". Maraton skłóconych koalicjantów, który prowadzi Ukrainę na skraj kryzysu - nie tak wyobrażali sobie Ukraińcy i sympatyzujący z nimi Polacy epilog "pomarańczowej rewolucji". Drugą stroną tego procesu jest postępujące polityczne i gospodarcze uzależnienie Ukrainy od Rosji, dla którego Polska już dawno przestała być przeciwwagą.
Agnieszka Korniejenko
Od wyborów parlamentarnych na Ukrainie upłynęły ponad dwa miesiące i nic nie wskazuje na to, aby została utworzona zgodna pomarańczowa koalicja sił Naszej Ukrainy Wiktora Juszczenki, Bloku Julii Tymoszenko i Socjalistycznej Partii Ukrainy Ołeksandra Moroza. Każdy z partnerów tej politycznej układanki ma do ubicia interes sprzeczny z racjami pozostałych: Tymoszenko liczy na fotel premiera, Moroz chciałby zostać szefem Rady Najwyższej, a Nasza Ukraina nie może się pogodzić z utratą pozycji lidera, choć nie sprawdza się w roli negocjatora. Jej liderzy: Roman Bezsmertnyj, Jurij Jechanurow, Anatolij Kinach, Petro Poroszenko i Roman Zarycz, najwyraźniej chcieliby zatrzeć podziały w partii i zapewnić sobie udział w podziale rządowych stanowisk i wpływów.
Nasza Ukraina, a przede wszystkim prezydent Juszczenko nie chcą dopuścić do powtórki scenariusza z Tymoszenko w roli głównej, choć to "pomarańczowa księżniczka" zdobyła w wyborach największe poparcie. Koalicyjna tragifarsa trwa dwunasty tydzień, a Ukraina boryka się z coraz poważniejszymi kryzysami, głównie za sprawą Rosji pilnującej swojej strefy wpływów.
Po drugiej stronie powyborczej barykady pozostają: Partia Regionów Wiktora Janukowycza i komuniści Petra Symonenki, prorosyjskie i antyrynkowe. Zdobyły 207 głosów w 450-osobowym parlamencie, co zepchnęło je do roli sfrustrowanej opozycji bez możliwości samodzielnego rządzenia. Wyborczy wynik odzwierciedlił pomarańczowo-błękitną dwoistość Ukrainy. Obywatele opowiadający się za uznaniem rosyjskiego za drugi język urzędowy, nastawieni na wzmocnienie aliansu z Moskwą oraz tęskniący za opieką państwa i rządami silnej ręki uzyskali w parlamencie reprezentację.
Pechowy rok
Rok 2006 był dla Ukrainy pechowy. Zaczął się podpisaniem 4 stycznia umów z Rosją (pisaliśmy o nich we "Wprost" nr 10/2006), które ostatnio zaowocowały gigantyczną podwyżką cen gazu. Nietrudno przewidzieć, że dwukrotny w ciągu pół roku wzrost cen spowolni gospodarkę i wpłynie na poziom inflacji. Do tego ciągle słychać pogróżki ze strony Gazpromu; prezes Miller już wróży zimowy kryzys, spowodowany zbyt wolnym zapełnianiem ukraińskich zbiorników z gazem. Ukraina próbuje dla przeciwwagi budować sojusze w Gruzją, Mołdawią i Azerbejdżanem w ramach GUAM, ale dywersyfikacji dostaw surowców przy tak energochłonnej gospodarce jak ukraińska szybko przeprowadzić się nie da, więc Kijów jeszcze długo będzie dostawać po łapach za pomarańczowe aspiracje.
Gospodarcze kłopoty pogłębiło rosyjskie embargo na eksport wyrobów mięsnych - ukraińscy producenci 60 proc. swojego mięsa wysyłali za północną granicę. Konsekwencje tej decyzji odczuła pośrednio Polska, bo Ukraińcy postanowili ochronić swój rynek przed naszymi towarami i zamknęli zachodnią granicę. Jeśli minister Ołeksandr Baraniwśkyj wyglądał na zaskoczonego wprowadzeniem rosyjskich restrykcji, to polski minister rolnictwa zareagował osłupieniem. Tyle że o problemach z polskim eksportem usłyszała Komisja Europejska. Konflikt szkodzi wizerunkowi Ukrainy na arenie międzynarodowej. Podobny mechanizm zadziałał w wypadku konfliktu gazowego. Wtedy także problem - znacznie istotniejszy dla Polski i UE - zyskał rozgłos międzynarodowy, na czym chyba najbardziej ucierpiała opinia Ukrainy. Że to Rosja zakręciła kurek i oskarżyła Ukrainę o kradzież gazu? Kogo to w Brukseli obchodzi?
Martwe państwo
Od stycznia na Ukrainie rządzi słaby premier bez zaplecza politycznego, urzęduje prezydent, którego pełnomocnictwa są niejasne na skutek kalekiej reformy konstytucyjnej, i istnieje równie niesprawny Sąd Konstytucyjny, którego składu nie zdołał uzupełnić ani stary, ani nowy parlament. Do tego obrazu należy dodać brak postępu w negocjacjach ze Światową Organizacją Handlu, do której Ukraina aspiruje, nie dokończony proces demarkacji granicy z Rosją, zawieszone reformy administracyjne, gigantyczną korupcję i narastające tendencje separatystyczne, których ostatnim aktem są podejmowane przez władze regionalne na wschodzie próby usankcjonowania języka rosyjskiego jako regionalnego, choć jest to sprzeczne z konstytucją.
Bezsilność i bierność polityków powodują, że głosy do tej pory niegroźnie wybrzmiewające na marginesie życia politycznego - jak hasła populistki Natalii Witrenko czy "postępowych komunistów" - doprowadziły w ostatnich dniach do międzynarodowego skandalu z blokowaniem amerykańskiego statku "Advantage" z bronią i sprzętem na ukraińsko-amerykańskie ćwiczenia wojskowe Sea Breeze 2006. Uczestnicy demonstracji ogłosili Krym "strefą wolną od NATO" i zdewastowali autobusy przewożące żołnierzy. Część obrońców "słowiańskiej ojczyzny" to właściciele rosyjskich paszportów, którzy czują się na Ukrainie bezkarni. Rosyjska Duma poczuła się w obowiązku ogłosić sprzeciw wobec akcesji Ukrainy do NATO, co ukraiński minister obrony Anatolij Hrycenko eufemistycznie określił w Brukseli jako "wyjście poza granice jej kompetencji". Prezydent przez tydzień nie mógł się zdecydować na interwencję, a kiedy w końcu wezwał władze regionalne do zaprowadzenia porządku, opozycja zapowiedziała zgłoszenie wniosku o impeachment głowy państwa. Ostatnia sesja parlamentu trwała dwie minuty, aby zakończyć się przesunięciem sesji na 14 czerwca, czemu towarzyszyły próby zablokowania mównicy przez Partię Regionów i komunistów. W tej próbie sił opozycja powołuje się na sondaże - ponad 64 proc. Ukraińców jest przeciwnych sojuszowi z NATO, a ta liczba stale rośnie, m.in. dzięki prorosyjskim hasłom o regionalnym bezpieczeństwie i historycznym braterstwie z Rosją. Mniej istotne są racjonalne argumenty: międzynarodowe manewry odbywają się na Morzu Czarnym co roku od dziewięciu lat i nie zagroziły integralności ukraińskiego państwa, w dodatku Rosja jest uczestnikiem operacji NATO na Morzu Śródziemnym, podczas gdy oprotestowane ćwiczenia nie są operacją wojskową sojuszu.
Jak na ironię, najbardziej odpowiedzialnie brzmią wezwania niebieskiej opozycji, choć trudno podejrzewać stronników Janukowycza o głęboki patriotyzm: "Pomarańczowa koalicja, którą nam od dawna obiecywano, kolejny raz nie powstała. Nieodpowiedzialna postawa sił pomarańczowych uczyniła z narodu zakładnika swoich przerośniętych ambicji. Dlatego mówimy: dość! Wystarczy kpin z narodu i eksperymentów z państwem. Nie dopuścimy, by wasza nieodpowiedzialność doprowadziła do utraty państwowości". Maraton skłóconych koalicjantów, który prowadzi Ukrainę na skraj kryzysu - nie tak wyobrażali sobie Ukraińcy i sympatyzujący z nimi Polacy epilog "pomarańczowej rewolucji". Drugą stroną tego procesu jest postępujące polityczne i gospodarcze uzależnienie Ukrainy od Rosji, dla którego Polska już dawno przestała być przeciwwagą.
Więcej możesz przeczytać w 24/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.