Płk Lesiak zawsze rozpracowywał opozycję - zarówno w PRL, jak i w III RP
Demiurg, który wpłynął na kształt sceny politycznej wolnej Polski, a teraz decyduje o sposobie budowy IV RP? Osoba, która gładko przystosowywała się do każdego ustroju i rządu? Inspirator czy posłuszny wykonawca pomysłów innych? Płk Jan Lesiak jako funkcjonariusz SB od 1977 r. przez 12 lat rozpracowywał
i nękał bohatera i legendę demokratycznej opozycji Jacka Kuronia. Jan Lesiak w SB dosłużył się stopnia podpułkownika i stanowiska zastępcy naczelnika. Kuroń - choć od połowy lat 60. stale prześladowany, zatrzymywany, więziony i przesłuchiwany przez SB - pomógł Lesiakowi w 1990 r. przejść weryfikację i podjąć pracę w Urzędzie Ochrony Państwa. Z UOP Lesiak odszedł w stopniu pułkownika w 1998 r. Odszedł z piętnem największego wroga prawicy.
W sierpniu 1997 r. Zbigniew Siemiątkowski (SLD), ówczesny koordynator służb specjalnych, ujawnił, że kierowany przez Lesiaka zespół zajmował się inwigilowaniem ugrupowań prawicowych, opozycyjnych wobec Lecha Wałęsy. Od tego czasu jego nazwisko jak demon z przeszłości powraca za każdym razem, gdy mowa o rozbijaniu AWS, do czego przyczyniła się afera inwigilacji prawicy. To Lesiakowi przypisuje się sfałszowanie lojalki (deklaracji lojalności z okresu stanu wojennego) obecnego premiera Jarosława Kaczyńskiego. To on pojawiał się przy okazji afer FOZZ
i Art-B, wojny na górze, przetasowań polityczno-personalnych lat 90., lustracji czy wreszcie ujawnienia rozmów prowadzonych przez oficerów SB z Jackiem Kuroniem. Kuroń wywarł zresztą największy wpływ na życiorys Lesiaka. Jeszcze dziś pułkownik z komputerową dokładnością sypie datami i historiami związanymi z liderem opozycji. Słuchając Lesiaka, ma się wrażenie, że darzy on Kuronia szacunkiem. Tyle że specyficznym: nie za życiorys, za to, o co walczył, lecz za to, że był wyjątkowo groźnym dla władzy i trudnym dla bezpieki przeciwnikiem.
Lesiak próbuje teraz przekonywać, że nikomu specjalnie nie szkodził, a przecież był sprawnym ogniwem systemu bezprawia. Bez sprzeciwu wykonując polecenia, robił karierę w bezpiece, a praca w UOP tego wizerunku nie poprawia, bo okazuje się, że Lesiak i tam był równie dyspozycyjny.
Od technika samochodowego do esbeka
W 1969 r., po ukończeniu studiów przyrodniczo-technicznych na SGGW (wcześniej technikum samochodowego), Jan Lesiak wstąpił do SB. Kuroń w tym czasie siedział w więzieniu - po wydarzeniach marcowych 1968 r. Na początku Lesiak zajmował się rozpracowywaniem spraw gospodarczych. Po ośmiu latach przeniesiono go do wydziału do walki z opozycją. Trafił do trzyosobowego zespołu rozpracowującego Jacka Kuronia. Po dwóch latach zespół się rozpadł i Lesiak samodzielnie rozpracowywał Kuronia. Spotkał go w 1977 r. - Brałem wtedy udział w zatrzymaniu Kuronia. Gdy szliśmy ulicą, zapytał, czy zatrzymujemy go na dłużej, bo nie wziął papierosów. Zatrzymaliśmy się przy kiosku, gdzie kupiliśmy karton - wspomina w rozmowie
z "Wprost" Jan Lesiak.
Praca Lesiaka polegała na codziennym czytaniu donosów, komunikatów, raportów z obserwacji i sporządzaniu meldunków o aktywności Kuronia oraz braniu udziału w zatrzymaniach i przeszukaniach. Wiele z nich było naprawdę brutalnych, co najlepiej pamięta syn Jacka Kuronia Maciej.
- Od 1977 r. do 1981 r. było od ośmiu do dziesięciu przeszukań - mówi Lesiak. Brał w nich udział, choć organizował je pion śledczy SB, a Lesiak był oficerem operacyjnym. Potem Jacek Kuroń trafił ponownie do więzienia - pod zarzutem próby obalenia ustroju PRL. Wyszedł w 1984 r. i znów rozpoczął się maraton zatrzymań, wezwań i przesłuchań. - Podczas rozmów on zawsze dominował, starał się mnie indoktrynować, w zasadzie to były jego monologi. Na żadną współpracę nigdy by nie poszedł. Nigdy zresztą nie było nawet pomysłu, by w kręgach opozycji rozpuszczać fałszywe plotki o współpracy Kuronia, by go w ten sposób zdyskredytować, bo nikt by w to nie uwierzył - mówi Jan Lesiak.
Biorąc udział w rozpędzaniu zebrań z udziałem Kuronia, Lesiak zetknął się m.in. z Antonim Macierewiczem, Janem Lityńskim czy Piotrem Naimskim. Gdy ten ostatni po latach został szefem UOP, wypomniał Lesiakowi jego wcześniejsze "osiągnięcia".
Szafa Lesiaka
Kiedy w 1990 r. SB została zlikwidowana, a na jej miejsce powołano UOP, większość pracowników III departamentu SB musiało się pożegnać ze służbą. Zdarzały się jednak wyjątki, na przykład pracę w UOP dostał jeden z dwóch oficerów stale zajmujących się Adamem Michnikiem. Jan Lesiak został negatywnie zweryfikowany, ale złożył odwołanie. W towarzystwie innego oficera udał się na rozmowę do Andrzeja Milczanowskiego, który w latach 1990-1992 był szefem UOP. Po tej rozmowie został przyjęty do służby. Kiedy potem obejrzał swoje dokumenty weryfikacyjne, na jednym z formularzy z informacją o przebiegu służby dostrzegł odręczną adnotację: "pozytywna opinia Jacka Kuronia". Nie wiadomo, kto sporządził ten dopisek. Bez wsparcia Kuronia Lesiak pewnie nie znalazłby się w UOP i nie stałby się później bohaterem jednego z największych skandali politycznych III RP.
W UOP Lesiak został naczelnikiem wydziału ogólnego w gabinecie szefa. Nadzorował pracę kucharek, kierowców, sekretarek. Szybko przekonał jednak szefów, że ma większy potencjał. Jak duży, okazało się kilka lat później. W 1997 r. kilka tygodni przed wyborami parlamentarnymi, których faworytem była AWS, Zbigniew Siemiątkowski ujawnił, że od 1991 r. przez sześć lat działał w UOP specjalny zespół inspekcyjno-operacyjny, kierowany przez płk. Lesiaka. Zespół, według Siemiątkowskiego, zajmował się inwigilowaniem prawicowych partii. W rzeczywistości oficerowie z zespołu zajmowali się też na przykład poszukiwaniem Moniki Kern, córki ówczesnego wicemarszałka Sejmu, poszukiwali również złota skradzionego przez nazistów, zajmowali się aferami Art-B i FOZZ oraz pieniędzmi PZPR. Efekty pracy zespołu znalazły się w tajnej szafie płk. Lesiaka. Po jej rozpruciu i upublicznieniu afery Lesiak odszedł w 1998 r. z UOP. Znalazł zajęcie w jednej z agencji ochrony. W 2001 r. prokuratura za nielegalne zbieranie informacji o politykach postawiła Lesiakowi zarzut przekroczenia uprawnień. Dziś jako emeryt spędza czas na podwarszawskiej działce albo na czytaniu akt własnej sprawy i przygotowywaniu się do procesu. W jego przekonaniu, padł ofiarą splotu politycznych intryg i interesów. Robi z siebie mało ważny element systemu. Ale gdyby był tak mało ważny, czy w PRL powierzono by mu rozpracowywanie najważniejszego opozycjonisty, a w III RP największe afery?
Operacja inwigilacja
W 1997 r. ujawnienie sprawy Lesiaka rozpętało piekło na prawicy. Sprawa nie tylko odświeżyła dawne podziały, ale i wywołała nowe konflikty. Po wyborach w klubie parlamentarnym partii władzy, jaką stała się AWS, znaleźli się bowiem zarówno politycy inwigilowani - jak Romuald Szeremietiew, jak i ci, którzy mieli ponosić odpowiedzialność za działania UOP - jak Konstanty Miodowicz, były szef Zarządu Kontrwywiadu
i bliski współpracownik Andrzeja Milczanowskiego. Prawicy umknęło wtedy, że zespół Lesiaka zajmował się także politykami lewicy, których popularność mogła zaszkodzić SdRP, na przykład Polską Partią Socjalistyczną i jej liderem Piotrem Ikonowiczem.
Spektakularne ujawnienie zawartości "szafy Lesiaka" mogło być także działaniem prewencyjnym. Ktoś mógł się obawiać, że zespół Lesiaka zacznie zbierać "kwity" na SLD. Być może politykom SLD strach zajrzał w oczy. Podstawy do obaw mieli, bowiem to właśnie oficer zespołu Lesiaka próbował wcześniej bezskutecznie zwerbować podejrzewanego o "przekręty" maklera z biura Kredyt Banku. Makler jednak nie dał się zwerbować, co w efekcie skończyło się aferą. Potem okazało się, że z usług tego biura maklerskiego korzysta kilku ważnych polityków SLD i rodziny wysokich oficerów UOP. Mogli oni pomyśleć, że Lesiak chce się im dobrać do skóry.
Dla liderów PiS Lesiak jest jednoznacznie czarnym charakterem. Oskarżanym o sfabrykowanie lojalki Jarosława Kaczyńskiego - dokumentu mówiącego o podporządkowaniu się prawu stanu wojennego. Lesiak zaprzecza. Twierdzi, że chciał się jedynie dowiedzieć, jak lojalka znalazła się w posiadaniu tygodnika "Nie". Stąd kopia tego dokumentu w jego szafie. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro mówił, że prokuratura dysponuje jednak dowodami wskazującymi, że za spreparowaniem lojalki stał właśnie Lesiak. Politycy PiS zapowiedzieli po zwycięskich wyborach ujawnienie materiałów z inwigilacji prawicowych partii przez UOP.
Bohater mediów
20 września 2006 r. rusza proces, w którym płk Lesiak jest oskarżony o przekroczenie uprawnień w sprawie inwigilacji prawicy. Choć proces zapewne będzie tajny, bo - jak ustalił "Wprost" - z 33 tomów akt tylko jeden jest jawny, to spektakl medialny jest pewny. Dziś dziesiątki dziennikarzy dzwonią do płk. Jana Lesiaka. - Wszystko stanęło na głowie, jeżeli to ja, reżimowy podpułkownik bezpieki [Lesiak awans na pułkownika dostał już w UOP], muszę dziś, bombardowany telefonami przez media, wystawiać certyfikat moralności Kuroniowi. A jeżeli coś stoi na głowie, to musi się przewrócić - mówi Jan Lesiak.
W III RP Lesiak tylko raz widział się z Jackiem Kuroniem. Było to w 1990 r. Od tamtego czasu myślał, że ten rozdział w jego życiu jest już zamknięty. Jesienią 1990 r. poprzez otoczenie generała Czesława Kiszczaka do Lesiaka dotarł sygnał, że Jacek Kuroń chce się z nim skontaktować. Lesiak zadzwonił. To był ich pierwszy kontakt w III RP. "Teraz to chyba możemy wypić wódkę" - usłyszał w słuchawce głos Jacka Kuronia. Więc wypili. Potem nigdy już nie rozmawiali.
Fot: M. Stelmach, Z. Furman
i nękał bohatera i legendę demokratycznej opozycji Jacka Kuronia. Jan Lesiak w SB dosłużył się stopnia podpułkownika i stanowiska zastępcy naczelnika. Kuroń - choć od połowy lat 60. stale prześladowany, zatrzymywany, więziony i przesłuchiwany przez SB - pomógł Lesiakowi w 1990 r. przejść weryfikację i podjąć pracę w Urzędzie Ochrony Państwa. Z UOP Lesiak odszedł w stopniu pułkownika w 1998 r. Odszedł z piętnem największego wroga prawicy.
W sierpniu 1997 r. Zbigniew Siemiątkowski (SLD), ówczesny koordynator służb specjalnych, ujawnił, że kierowany przez Lesiaka zespół zajmował się inwigilowaniem ugrupowań prawicowych, opozycyjnych wobec Lecha Wałęsy. Od tego czasu jego nazwisko jak demon z przeszłości powraca za każdym razem, gdy mowa o rozbijaniu AWS, do czego przyczyniła się afera inwigilacji prawicy. To Lesiakowi przypisuje się sfałszowanie lojalki (deklaracji lojalności z okresu stanu wojennego) obecnego premiera Jarosława Kaczyńskiego. To on pojawiał się przy okazji afer FOZZ
i Art-B, wojny na górze, przetasowań polityczno-personalnych lat 90., lustracji czy wreszcie ujawnienia rozmów prowadzonych przez oficerów SB z Jackiem Kuroniem. Kuroń wywarł zresztą największy wpływ na życiorys Lesiaka. Jeszcze dziś pułkownik z komputerową dokładnością sypie datami i historiami związanymi z liderem opozycji. Słuchając Lesiaka, ma się wrażenie, że darzy on Kuronia szacunkiem. Tyle że specyficznym: nie za życiorys, za to, o co walczył, lecz za to, że był wyjątkowo groźnym dla władzy i trudnym dla bezpieki przeciwnikiem.
Lesiak próbuje teraz przekonywać, że nikomu specjalnie nie szkodził, a przecież był sprawnym ogniwem systemu bezprawia. Bez sprzeciwu wykonując polecenia, robił karierę w bezpiece, a praca w UOP tego wizerunku nie poprawia, bo okazuje się, że Lesiak i tam był równie dyspozycyjny.
Od technika samochodowego do esbeka
W 1969 r., po ukończeniu studiów przyrodniczo-technicznych na SGGW (wcześniej technikum samochodowego), Jan Lesiak wstąpił do SB. Kuroń w tym czasie siedział w więzieniu - po wydarzeniach marcowych 1968 r. Na początku Lesiak zajmował się rozpracowywaniem spraw gospodarczych. Po ośmiu latach przeniesiono go do wydziału do walki z opozycją. Trafił do trzyosobowego zespołu rozpracowującego Jacka Kuronia. Po dwóch latach zespół się rozpadł i Lesiak samodzielnie rozpracowywał Kuronia. Spotkał go w 1977 r. - Brałem wtedy udział w zatrzymaniu Kuronia. Gdy szliśmy ulicą, zapytał, czy zatrzymujemy go na dłużej, bo nie wziął papierosów. Zatrzymaliśmy się przy kiosku, gdzie kupiliśmy karton - wspomina w rozmowie
z "Wprost" Jan Lesiak.
Praca Lesiaka polegała na codziennym czytaniu donosów, komunikatów, raportów z obserwacji i sporządzaniu meldunków o aktywności Kuronia oraz braniu udziału w zatrzymaniach i przeszukaniach. Wiele z nich było naprawdę brutalnych, co najlepiej pamięta syn Jacka Kuronia Maciej.
- Od 1977 r. do 1981 r. było od ośmiu do dziesięciu przeszukań - mówi Lesiak. Brał w nich udział, choć organizował je pion śledczy SB, a Lesiak był oficerem operacyjnym. Potem Jacek Kuroń trafił ponownie do więzienia - pod zarzutem próby obalenia ustroju PRL. Wyszedł w 1984 r. i znów rozpoczął się maraton zatrzymań, wezwań i przesłuchań. - Podczas rozmów on zawsze dominował, starał się mnie indoktrynować, w zasadzie to były jego monologi. Na żadną współpracę nigdy by nie poszedł. Nigdy zresztą nie było nawet pomysłu, by w kręgach opozycji rozpuszczać fałszywe plotki o współpracy Kuronia, by go w ten sposób zdyskredytować, bo nikt by w to nie uwierzył - mówi Jan Lesiak.
Biorąc udział w rozpędzaniu zebrań z udziałem Kuronia, Lesiak zetknął się m.in. z Antonim Macierewiczem, Janem Lityńskim czy Piotrem Naimskim. Gdy ten ostatni po latach został szefem UOP, wypomniał Lesiakowi jego wcześniejsze "osiągnięcia".
Szafa Lesiaka
Kiedy w 1990 r. SB została zlikwidowana, a na jej miejsce powołano UOP, większość pracowników III departamentu SB musiało się pożegnać ze służbą. Zdarzały się jednak wyjątki, na przykład pracę w UOP dostał jeden z dwóch oficerów stale zajmujących się Adamem Michnikiem. Jan Lesiak został negatywnie zweryfikowany, ale złożył odwołanie. W towarzystwie innego oficera udał się na rozmowę do Andrzeja Milczanowskiego, który w latach 1990-1992 był szefem UOP. Po tej rozmowie został przyjęty do służby. Kiedy potem obejrzał swoje dokumenty weryfikacyjne, na jednym z formularzy z informacją o przebiegu służby dostrzegł odręczną adnotację: "pozytywna opinia Jacka Kuronia". Nie wiadomo, kto sporządził ten dopisek. Bez wsparcia Kuronia Lesiak pewnie nie znalazłby się w UOP i nie stałby się później bohaterem jednego z największych skandali politycznych III RP.
W UOP Lesiak został naczelnikiem wydziału ogólnego w gabinecie szefa. Nadzorował pracę kucharek, kierowców, sekretarek. Szybko przekonał jednak szefów, że ma większy potencjał. Jak duży, okazało się kilka lat później. W 1997 r. kilka tygodni przed wyborami parlamentarnymi, których faworytem była AWS, Zbigniew Siemiątkowski ujawnił, że od 1991 r. przez sześć lat działał w UOP specjalny zespół inspekcyjno-operacyjny, kierowany przez płk. Lesiaka. Zespół, według Siemiątkowskiego, zajmował się inwigilowaniem prawicowych partii. W rzeczywistości oficerowie z zespołu zajmowali się też na przykład poszukiwaniem Moniki Kern, córki ówczesnego wicemarszałka Sejmu, poszukiwali również złota skradzionego przez nazistów, zajmowali się aferami Art-B i FOZZ oraz pieniędzmi PZPR. Efekty pracy zespołu znalazły się w tajnej szafie płk. Lesiaka. Po jej rozpruciu i upublicznieniu afery Lesiak odszedł w 1998 r. z UOP. Znalazł zajęcie w jednej z agencji ochrony. W 2001 r. prokuratura za nielegalne zbieranie informacji o politykach postawiła Lesiakowi zarzut przekroczenia uprawnień. Dziś jako emeryt spędza czas na podwarszawskiej działce albo na czytaniu akt własnej sprawy i przygotowywaniu się do procesu. W jego przekonaniu, padł ofiarą splotu politycznych intryg i interesów. Robi z siebie mało ważny element systemu. Ale gdyby był tak mało ważny, czy w PRL powierzono by mu rozpracowywanie najważniejszego opozycjonisty, a w III RP największe afery?
Operacja inwigilacja
W 1997 r. ujawnienie sprawy Lesiaka rozpętało piekło na prawicy. Sprawa nie tylko odświeżyła dawne podziały, ale i wywołała nowe konflikty. Po wyborach w klubie parlamentarnym partii władzy, jaką stała się AWS, znaleźli się bowiem zarówno politycy inwigilowani - jak Romuald Szeremietiew, jak i ci, którzy mieli ponosić odpowiedzialność za działania UOP - jak Konstanty Miodowicz, były szef Zarządu Kontrwywiadu
i bliski współpracownik Andrzeja Milczanowskiego. Prawicy umknęło wtedy, że zespół Lesiaka zajmował się także politykami lewicy, których popularność mogła zaszkodzić SdRP, na przykład Polską Partią Socjalistyczną i jej liderem Piotrem Ikonowiczem.
Spektakularne ujawnienie zawartości "szafy Lesiaka" mogło być także działaniem prewencyjnym. Ktoś mógł się obawiać, że zespół Lesiaka zacznie zbierać "kwity" na SLD. Być może politykom SLD strach zajrzał w oczy. Podstawy do obaw mieli, bowiem to właśnie oficer zespołu Lesiaka próbował wcześniej bezskutecznie zwerbować podejrzewanego o "przekręty" maklera z biura Kredyt Banku. Makler jednak nie dał się zwerbować, co w efekcie skończyło się aferą. Potem okazało się, że z usług tego biura maklerskiego korzysta kilku ważnych polityków SLD i rodziny wysokich oficerów UOP. Mogli oni pomyśleć, że Lesiak chce się im dobrać do skóry.
Dla liderów PiS Lesiak jest jednoznacznie czarnym charakterem. Oskarżanym o sfabrykowanie lojalki Jarosława Kaczyńskiego - dokumentu mówiącego o podporządkowaniu się prawu stanu wojennego. Lesiak zaprzecza. Twierdzi, że chciał się jedynie dowiedzieć, jak lojalka znalazła się w posiadaniu tygodnika "Nie". Stąd kopia tego dokumentu w jego szafie. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro mówił, że prokuratura dysponuje jednak dowodami wskazującymi, że za spreparowaniem lojalki stał właśnie Lesiak. Politycy PiS zapowiedzieli po zwycięskich wyborach ujawnienie materiałów z inwigilacji prawicowych partii przez UOP.
Bohater mediów
20 września 2006 r. rusza proces, w którym płk Lesiak jest oskarżony o przekroczenie uprawnień w sprawie inwigilacji prawicy. Choć proces zapewne będzie tajny, bo - jak ustalił "Wprost" - z 33 tomów akt tylko jeden jest jawny, to spektakl medialny jest pewny. Dziś dziesiątki dziennikarzy dzwonią do płk. Jana Lesiaka. - Wszystko stanęło na głowie, jeżeli to ja, reżimowy podpułkownik bezpieki [Lesiak awans na pułkownika dostał już w UOP], muszę dziś, bombardowany telefonami przez media, wystawiać certyfikat moralności Kuroniowi. A jeżeli coś stoi na głowie, to musi się przewrócić - mówi Jan Lesiak.
W III RP Lesiak tylko raz widział się z Jackiem Kuroniem. Było to w 1990 r. Od tamtego czasu myślał, że ten rozdział w jego życiu jest już zamknięty. Jesienią 1990 r. poprzez otoczenie generała Czesława Kiszczaka do Lesiaka dotarł sygnał, że Jacek Kuroń chce się z nim skontaktować. Lesiak zadzwonił. To był ich pierwszy kontakt w III RP. "Teraz to chyba możemy wypić wódkę" - usłyszał w słuchawce głos Jacka Kuronia. Więc wypili. Potem nigdy już nie rozmawiali.
Fot: M. Stelmach, Z. Furman
Więcej możesz przeczytać w 36/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.