Edynburg figuruje w "Księdze rekordów Guinnessa" jako największy festiwal na świecie
Tego festiwalu mogło nie być. Mniej więcej w tym czasie, gdy okazało się, że głównym jego tematem będzie terroryzm, prawdziwi terroryści zaczęli planować zamachy mające przyćmić horror z 11 września. Kilka dni przed rozpoczęciem imprezy brytyjska policja udaremniła spisek. Dzięki temu 200 tys. uczestników inauguracyjnej fiesty w Edynburgu odetchnęło, choć poproszono ich o szczególną ostrożność. Przywiezione przedstawienia - bez względu na ich jakość - nabrały jeszcze większej mocy. Poczucia zagrożenia, choć na ulicach go nie widać, nie była w stanie stłumić nawet premiera musicalu o terrorystach.
Edynburg to wielkie festiwalowe szaleństwo. Składają się na nie: Międzynarodowy Festiwal Teatralny (trzy tygodnie spektakli dramatycznych, operowych i koncertów), Międzynarodowy Festiwal Jazzowy, Międzynarodowy Festiwal Książki (650 imprez, dyskusje, warsztaty i spotkania z ponad 500 autorami), Military Tatoo (niemal miesiąc parad orkiestr wojskowych), Festiwal Filmowy, Festiwal Telewizyjny i oczywiście szalony Fringe - największa prezentacja niekonwencjonalnych teatrów w Europie. "Jesteśmy podnieceni jak chłopiec, który właśnie szczoteczką do zębów swej siostry wyczyścił ubikację" - napisali organizatorzy i nic w tym dziwnego, bo przedsięwzięcie objęło około 15 tys. imprez, na których wystąpiło 700 zespołów teatralnych. Sprzedano ponad 1,3 mln biletów! Miasto, uznawane za najpiękniejsze na Wyspach Brytyjskich, zarabia na tym ponad 1,2 mln funtów.
Płać i pokaż!
Poznańska Malta do sześcianu - chciałoby się rzec na widok sierpniowego Edynburga, pełnego różnej maści artystów (od klaunów po operowych śpiewaków), żyjącego dniem i nocą niemal bez przerwy. Nie brak wśród nich i Polaków. Gdyby polski teatr oceniać po sukcesach w Edynburgu, okazałby się światową potęgą. Sławny impresario Richard Demarco od dziesięcioleci ma oko na sztukę z naszej części Europy. To dzięki niemu pojawiły się w Szkocji legendarne przedstawienia Grotowskiego, Kantora (żeby go ściągnąć w 1972 r., Demarco zastawił swój dom), Szajny, Wajdy, Lupy i Wiśniewskiego. To on zaprosił do Edynburga zaskakująco wielu naszych laureatów głównej nagrody Fringe First, m.in. offowe Biuro Podróży, Teatr Ósmego Dnia, Provisorium, Pieśń Kozła i Wierszalin. Przyjeżdżające na Fringe zespoły muszą wprawdzie same zapłacić za swój pobyt, i to wcale niemało (300 funtów), lecz gra jest warta świeczki, bo nawiązane kontakty owocują wymianą kulturalną i dalszymi zaproszeniami.
W tym roku naszych barw bronił znowu Teatr Wierszalin i, po części, Krystian Lupa, bo spektakl "Trzech sióstr" Czechowa przygotował z amerykańskimi i holenderskimi aktorami w Bostonie. To zdumiewające przedstawienie, w którym zamiast samowara pojawia się... utopiona w akwarium głowa, jest ilustrowane m.in. piosenką Toma Waitsa. Jest ono niepokojące plastycznie i pełne charakterystycznych dla Lupy nieruchomych scen - odkrywa znany dramat na nowo i przykuło uwagę cierpliwych na niemal cztery godziny. Niestety, krytykowi z "The Guardian" cierpliwości zabrakło: nazajutrz po premierze napisał o "eklektycznym miksie Witkacego z Woodym Allenem", przyznając tylko dwie gwiazdki na pięć możliwych. Bardziej niż w teatrze nasi rodacy byli widoczni tego lata jako obsługa w hotelach i sklepach - jesteśmy naprawdę wszędzie!
Fałszywa Liza Minnelli
W przeciwieństwie do Salzburga, lśniącego od biżuterii i futrzanych kołnierzy pań mimo letnich upałów, czy Bayreuth, do którego bez smokingu lepiej się nie wybierać, Edynburg jest zdumiewająco bezpretensjonalny. Sale teatralne i koncertowe wypełniają widzowie ubrani tak, jakby przed chwilą robili zakupy w supermarkecie. Liczy się tylko sztuka, której jedyną oprawą jest szalejąca wokoło reklama: plakaty, afisze i tysiące rozdawanych i rozsypywanych na głównych ulicach ulotek w formie kolorowych pocztówek, wręczanych z wdziękiem przez uśmiechnięte dziewczyny, odziane skąpo nawet w deszcz. Przy tej liczbie imprez trudno na pierwszy rzut oka oddzielić ziarno od plew. Spektakle według znanych autorów sąsiadują z kompletnymi nieporozumieniami, profesjonalizm z amatorszczyzną. I tak Szekspirowi towarzyszy występ parodysty udającego Lizę Minnelli. Obok przedstawienia inspirowanego fenomenem gejowskiego portalu internetowego Gaydar mamy spektakl koreańskiego teatru lalek. A show rodem z diabelskich koncertów `a la Marilyn Manson walczy o widzów z psychologiczną komedią charakterów.
Wszystkiego, rzecz jasna, obejrzeć się nie da - tym bardziej pomocna jest doskonała organizacja informacji: przy sławnym moście Waverley został ustawiony gigantyczny namiot z dziesiątkami komputerów, z których można się dowiedzieć co, kto, gdzie, kiedy, po co i dlaczego. Jak zawsze, w sierpniowym Edynburgu każdy znalazł coś dla siebie, ale słychać też coraz więcej głosów niezadowolenia. Bo choć każdego stać na bilet wstępu (najtańsze bilety można nabyć już za 3-5 funtów), z roku na rok koszty pobytu w szkockiej stolicy są wyższe. Mieszkańcy narzekają, że wyśrubowane do londyńskich ceny utrzymania nie wracają po imprezie do poprzednich, a tutejsza oszczędność nie jest bynajmniej przysłowiowa. Przyszłoroczny, jubileuszowy sześćdziesiąty festiwal zapowiada się rekordowo pod każdym względem: zarówno jeśli chodzi o liczbę propozycji artystycznych, jak i ich koszty. Impreza wydaje się więc być na wirażu, bo ilość w jakość automatycznie nie przechodzi, zaś idea Rudolfa Binga, który wymarzył sobie demokratyczne święto sztuki, wydaje się mocno zagrożona. I choć jest pewne, że Edynburg z festiwalu nie zrezygnuje, jego formuła stanowczo wymaga przemyślenia.
Edynburg to wielkie festiwalowe szaleństwo. Składają się na nie: Międzynarodowy Festiwal Teatralny (trzy tygodnie spektakli dramatycznych, operowych i koncertów), Międzynarodowy Festiwal Jazzowy, Międzynarodowy Festiwal Książki (650 imprez, dyskusje, warsztaty i spotkania z ponad 500 autorami), Military Tatoo (niemal miesiąc parad orkiestr wojskowych), Festiwal Filmowy, Festiwal Telewizyjny i oczywiście szalony Fringe - największa prezentacja niekonwencjonalnych teatrów w Europie. "Jesteśmy podnieceni jak chłopiec, który właśnie szczoteczką do zębów swej siostry wyczyścił ubikację" - napisali organizatorzy i nic w tym dziwnego, bo przedsięwzięcie objęło około 15 tys. imprez, na których wystąpiło 700 zespołów teatralnych. Sprzedano ponad 1,3 mln biletów! Miasto, uznawane za najpiękniejsze na Wyspach Brytyjskich, zarabia na tym ponad 1,2 mln funtów.
Płać i pokaż!
Poznańska Malta do sześcianu - chciałoby się rzec na widok sierpniowego Edynburga, pełnego różnej maści artystów (od klaunów po operowych śpiewaków), żyjącego dniem i nocą niemal bez przerwy. Nie brak wśród nich i Polaków. Gdyby polski teatr oceniać po sukcesach w Edynburgu, okazałby się światową potęgą. Sławny impresario Richard Demarco od dziesięcioleci ma oko na sztukę z naszej części Europy. To dzięki niemu pojawiły się w Szkocji legendarne przedstawienia Grotowskiego, Kantora (żeby go ściągnąć w 1972 r., Demarco zastawił swój dom), Szajny, Wajdy, Lupy i Wiśniewskiego. To on zaprosił do Edynburga zaskakująco wielu naszych laureatów głównej nagrody Fringe First, m.in. offowe Biuro Podróży, Teatr Ósmego Dnia, Provisorium, Pieśń Kozła i Wierszalin. Przyjeżdżające na Fringe zespoły muszą wprawdzie same zapłacić za swój pobyt, i to wcale niemało (300 funtów), lecz gra jest warta świeczki, bo nawiązane kontakty owocują wymianą kulturalną i dalszymi zaproszeniami.
W tym roku naszych barw bronił znowu Teatr Wierszalin i, po części, Krystian Lupa, bo spektakl "Trzech sióstr" Czechowa przygotował z amerykańskimi i holenderskimi aktorami w Bostonie. To zdumiewające przedstawienie, w którym zamiast samowara pojawia się... utopiona w akwarium głowa, jest ilustrowane m.in. piosenką Toma Waitsa. Jest ono niepokojące plastycznie i pełne charakterystycznych dla Lupy nieruchomych scen - odkrywa znany dramat na nowo i przykuło uwagę cierpliwych na niemal cztery godziny. Niestety, krytykowi z "The Guardian" cierpliwości zabrakło: nazajutrz po premierze napisał o "eklektycznym miksie Witkacego z Woodym Allenem", przyznając tylko dwie gwiazdki na pięć możliwych. Bardziej niż w teatrze nasi rodacy byli widoczni tego lata jako obsługa w hotelach i sklepach - jesteśmy naprawdę wszędzie!
Fałszywa Liza Minnelli
W przeciwieństwie do Salzburga, lśniącego od biżuterii i futrzanych kołnierzy pań mimo letnich upałów, czy Bayreuth, do którego bez smokingu lepiej się nie wybierać, Edynburg jest zdumiewająco bezpretensjonalny. Sale teatralne i koncertowe wypełniają widzowie ubrani tak, jakby przed chwilą robili zakupy w supermarkecie. Liczy się tylko sztuka, której jedyną oprawą jest szalejąca wokoło reklama: plakaty, afisze i tysiące rozdawanych i rozsypywanych na głównych ulicach ulotek w formie kolorowych pocztówek, wręczanych z wdziękiem przez uśmiechnięte dziewczyny, odziane skąpo nawet w deszcz. Przy tej liczbie imprez trudno na pierwszy rzut oka oddzielić ziarno od plew. Spektakle według znanych autorów sąsiadują z kompletnymi nieporozumieniami, profesjonalizm z amatorszczyzną. I tak Szekspirowi towarzyszy występ parodysty udającego Lizę Minnelli. Obok przedstawienia inspirowanego fenomenem gejowskiego portalu internetowego Gaydar mamy spektakl koreańskiego teatru lalek. A show rodem z diabelskich koncertów `a la Marilyn Manson walczy o widzów z psychologiczną komedią charakterów.
Wszystkiego, rzecz jasna, obejrzeć się nie da - tym bardziej pomocna jest doskonała organizacja informacji: przy sławnym moście Waverley został ustawiony gigantyczny namiot z dziesiątkami komputerów, z których można się dowiedzieć co, kto, gdzie, kiedy, po co i dlaczego. Jak zawsze, w sierpniowym Edynburgu każdy znalazł coś dla siebie, ale słychać też coraz więcej głosów niezadowolenia. Bo choć każdego stać na bilet wstępu (najtańsze bilety można nabyć już za 3-5 funtów), z roku na rok koszty pobytu w szkockiej stolicy są wyższe. Mieszkańcy narzekają, że wyśrubowane do londyńskich ceny utrzymania nie wracają po imprezie do poprzednich, a tutejsza oszczędność nie jest bynajmniej przysłowiowa. Przyszłoroczny, jubileuszowy sześćdziesiąty festiwal zapowiada się rekordowo pod każdym względem: zarówno jeśli chodzi o liczbę propozycji artystycznych, jak i ich koszty. Impreza wydaje się więc być na wirażu, bo ilość w jakość automatycznie nie przechodzi, zaś idea Rudolfa Binga, który wymarzył sobie demokratyczne święto sztuki, wydaje się mocno zagrożona. I choć jest pewne, że Edynburg z festiwalu nie zrezygnuje, jego formuła stanowczo wymaga przemyślenia.
Więcej możesz przeczytać w 36/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.