Tak przywykliśmy do przełomów, że bez choć jednego historycznego przełomu tygodniowo żyć nie możemy
Podobno nie ma nic bardziej przerażającego niż biblijny głos wołającego na puszczy. Nikt, nawet Bóg, go nie słyszy. Donald Tusk zawołał
1 września wielkim głosem w Gdańsku o obecnej izolacji Polski, jak w 1939 r. I nic. Cisza. Nikt tego nie usłyszał. Spełniło się to, co w "Sonetach krymskich" pisał Adam Mickiewicz - w końcu co wieszcz to wieszcz: "Stójmy! - jak cicho! - słyszę ciągnące żurawie,/ Których by nie dościgły źrenice sokoła;/ Słyszę, kędy się motyl kołysa na trawie,/ Kędy wąż śliską piersią dotyka się zioła./ W takiej ciszy! - tak ucho natężam ciekawie,/ Że słyszałbym głos z Litwy. - Jedźmy, nikt nie woła".
Przejrzałem w sobotę rano wszystkie gazety (poza "Trybuną" w mojej gminie nie trzymają), a tam ani słowa o wołaniu Donalda Tuska. Nie słychać głosu z Gdańska. To już jest ostracyzm. To jest prześladowanie. Przewodniczący drugiej co do wielkości partii parlamentarnej ostrzega przed katastrofą, przed powtórką z września 1939 r., woła wielkim głosem o ratunek i jedność moralno-polityczną i nic. Cisza. Wołanie na puszczy. Ojczyzna w potrzebie, larum grają, a gazety tylko w kółko o Kuroniu. Nawet Michalkiewicz z Ogórkiem w radiu publicznym są dla nich ważniejsi niż międzynarodowe bezpieczeństwo Polski.
A tymczasem, wynika tak z pierwszowrześniowych ostrzeżeń Tuska, lada dzień Michalkiewicz z Ogórkiem zamiast felietonów będą wykrzykiwać komunikaty: "Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy. Uwaga, nadchodzi. Przeszedł". Przewodniczący Platformy Obywatelskiej musi mieć jakieś poufne, a nawet tajne informacje, może od G?ntera Grassa, skoro głosi, że Polska nie ma dziś zagwarantowanego bezpiecznego i stabilnego bytu. Kto wie, może weterani SS z panią Steinbach na czele już wykreślają nocami na mapach Unii Europejskiej korytarz do Gdańska. Może jest już jakiś tajny protokół do umowy o budowie rury bałtyckiej, wyznaczający nową granicę niemiecko-rosyjską na Wiśle, a w Brukseli zmęczeni krnąbrnością Polaków eurokraci zaakceptowali likwidację bękarta układów jałtańskich i poczdamskich.
Donald Tusk przenikliwie dostrzegł, że mamy dzisiaj nie najlepsze relacje z Berlinem i bardzo złe relacje z Moskwą, za które winę ponosi oczywiście Warszawa, skoro to jej politykę zagraniczną należy poprawiać. Jest to bardzo mądra i przenikliwa deklaracja, bo przecież doszukiwanie się przewin Moskwy i Berlina jeszcze bardziej popsułoby te stosunki. Oczywiście, głupio byłoby się odwoływać do historii, czyli prowadzić absurdalną politykę historyczną, przypominając, że najlepsze stosunki z Niemcami Polska miała w drugiej połowie lat 30., bo to i pakt o nieagresji, i Wielki Łowczy, feldmarszałek Göring przyjeżdżał na polowania do Białowieży. Albo wypominać Rosji traktat ryski. Nic z tych rzeczy. W stosunkach z Niemcami trzeba uznać bilans ofiar i strat za zrównoważony, także moralnie, wypłacić odszkodowania wypędzonym i przeprosić za prowokację gliwicką.
Z Rosją byłoby nawet łatwiej - wystarczy wystąpić z NATO, uznać starszeństwo Rosjan w rodzinie narodów słowiańskich, przyjąć prawosławie i ogłosić, że Ukraińcy są jednym z plemion rosyjskich. Sądzę, że po takich symbolicznych gestach nie musielibyśmy się dokładać do rury ani nawet płacić taksy klimatycznej za Polaków, którzy przebywali w ciągu ostatnich 200 lat na Syberii. Bez tego skazani jesteśmy na tragiczną izolację jak we wrześniu 1939 r., jak słusznie przestrzegł Donald Tusk, powołując się na całą opinię publiczną, która podobno też woła wielkim głosem o wewnętrzną zgodę dla zapewnienia bezpieczeństwa kraju.
I też jej nikt nie słucha.
Przełomu więc raczej nie będzie. A szkoda. Polska niczego bardziej nie potrzebuje niż przełomów. Polacy od 1989 r. tak się przyzwyczaili do przełomów, że bez przynajmniej jednego historycznego przełomu tygodniowo żyć nie mogą i czują się nieswojo. Polska jest jak Dunajec - stoi przełomem. W polityce międzynarodowej, mimo nawoływań Tuska, przełomu nie widać, za to w polityce wewnętrznej mamy przełom jak Wielki Kanion Kolorado. Dwie resztówki po "okrągłym stole" - postpezetpeerowska lewica i pedecja - połączyły się w jeden folwark zwierzęcy. Dzięki temu Demokraci.pl uniknęli po fali panicznych ucieczek konieczności zamieszczenia ogłoszenia: poważna partia polityczna zamieni kanapę na dwa fotele. Nowe ugrupowanie szuka nowej nazwy. Proponuję temu sojuszowi, opartemu na wspólnych wartościach, nazwę wdzięczną i zrozumiałą dla elektoratu: Demokraci i Czasopisma.
Autor jest publicystą "Dziennika" i "Faktu"
Fot: T. Strzyżewski
1 września wielkim głosem w Gdańsku o obecnej izolacji Polski, jak w 1939 r. I nic. Cisza. Nikt tego nie usłyszał. Spełniło się to, co w "Sonetach krymskich" pisał Adam Mickiewicz - w końcu co wieszcz to wieszcz: "Stójmy! - jak cicho! - słyszę ciągnące żurawie,/ Których by nie dościgły źrenice sokoła;/ Słyszę, kędy się motyl kołysa na trawie,/ Kędy wąż śliską piersią dotyka się zioła./ W takiej ciszy! - tak ucho natężam ciekawie,/ Że słyszałbym głos z Litwy. - Jedźmy, nikt nie woła".
Przejrzałem w sobotę rano wszystkie gazety (poza "Trybuną" w mojej gminie nie trzymają), a tam ani słowa o wołaniu Donalda Tuska. Nie słychać głosu z Gdańska. To już jest ostracyzm. To jest prześladowanie. Przewodniczący drugiej co do wielkości partii parlamentarnej ostrzega przed katastrofą, przed powtórką z września 1939 r., woła wielkim głosem o ratunek i jedność moralno-polityczną i nic. Cisza. Wołanie na puszczy. Ojczyzna w potrzebie, larum grają, a gazety tylko w kółko o Kuroniu. Nawet Michalkiewicz z Ogórkiem w radiu publicznym są dla nich ważniejsi niż międzynarodowe bezpieczeństwo Polski.
A tymczasem, wynika tak z pierwszowrześniowych ostrzeżeń Tuska, lada dzień Michalkiewicz z Ogórkiem zamiast felietonów będą wykrzykiwać komunikaty: "Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy. Uwaga, nadchodzi. Przeszedł". Przewodniczący Platformy Obywatelskiej musi mieć jakieś poufne, a nawet tajne informacje, może od G?ntera Grassa, skoro głosi, że Polska nie ma dziś zagwarantowanego bezpiecznego i stabilnego bytu. Kto wie, może weterani SS z panią Steinbach na czele już wykreślają nocami na mapach Unii Europejskiej korytarz do Gdańska. Może jest już jakiś tajny protokół do umowy o budowie rury bałtyckiej, wyznaczający nową granicę niemiecko-rosyjską na Wiśle, a w Brukseli zmęczeni krnąbrnością Polaków eurokraci zaakceptowali likwidację bękarta układów jałtańskich i poczdamskich.
Donald Tusk przenikliwie dostrzegł, że mamy dzisiaj nie najlepsze relacje z Berlinem i bardzo złe relacje z Moskwą, za które winę ponosi oczywiście Warszawa, skoro to jej politykę zagraniczną należy poprawiać. Jest to bardzo mądra i przenikliwa deklaracja, bo przecież doszukiwanie się przewin Moskwy i Berlina jeszcze bardziej popsułoby te stosunki. Oczywiście, głupio byłoby się odwoływać do historii, czyli prowadzić absurdalną politykę historyczną, przypominając, że najlepsze stosunki z Niemcami Polska miała w drugiej połowie lat 30., bo to i pakt o nieagresji, i Wielki Łowczy, feldmarszałek Göring przyjeżdżał na polowania do Białowieży. Albo wypominać Rosji traktat ryski. Nic z tych rzeczy. W stosunkach z Niemcami trzeba uznać bilans ofiar i strat za zrównoważony, także moralnie, wypłacić odszkodowania wypędzonym i przeprosić za prowokację gliwicką.
Z Rosją byłoby nawet łatwiej - wystarczy wystąpić z NATO, uznać starszeństwo Rosjan w rodzinie narodów słowiańskich, przyjąć prawosławie i ogłosić, że Ukraińcy są jednym z plemion rosyjskich. Sądzę, że po takich symbolicznych gestach nie musielibyśmy się dokładać do rury ani nawet płacić taksy klimatycznej za Polaków, którzy przebywali w ciągu ostatnich 200 lat na Syberii. Bez tego skazani jesteśmy na tragiczną izolację jak we wrześniu 1939 r., jak słusznie przestrzegł Donald Tusk, powołując się na całą opinię publiczną, która podobno też woła wielkim głosem o wewnętrzną zgodę dla zapewnienia bezpieczeństwa kraju.
I też jej nikt nie słucha.
Przełomu więc raczej nie będzie. A szkoda. Polska niczego bardziej nie potrzebuje niż przełomów. Polacy od 1989 r. tak się przyzwyczaili do przełomów, że bez przynajmniej jednego historycznego przełomu tygodniowo żyć nie mogą i czują się nieswojo. Polska jest jak Dunajec - stoi przełomem. W polityce międzynarodowej, mimo nawoływań Tuska, przełomu nie widać, za to w polityce wewnętrznej mamy przełom jak Wielki Kanion Kolorado. Dwie resztówki po "okrągłym stole" - postpezetpeerowska lewica i pedecja - połączyły się w jeden folwark zwierzęcy. Dzięki temu Demokraci.pl uniknęli po fali panicznych ucieczek konieczności zamieszczenia ogłoszenia: poważna partia polityczna zamieni kanapę na dwa fotele. Nowe ugrupowanie szuka nowej nazwy. Proponuję temu sojuszowi, opartemu na wspólnych wartościach, nazwę wdzięczną i zrozumiałą dla elektoratu: Demokraci i Czasopisma.
Autor jest publicystą "Dziennika" i "Faktu"
Fot: T. Strzyżewski
Więcej możesz przeczytać w 36/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.