Przez całe lata 80. Jacek Kuroń liczył, że kierownictwo PZPR rozpocznie negocjacje z Lechem Wałęsą i jego doradcami
Opozycjoniści wchodzą do pałaców władzy albo na czele zbrojnego ludu - i wtedy przychodzą zabrać władzę - albo na zaproszenie władzy - i wtedy nie ma się co łudzić: nie po to przychodzą, by władzę wziąć, tylko dlatego, że władza widocznie uważa, że sojusz z opozycją jakoś ją wzmocni. I to jest motto tego, co się tutaj dzieje". Tak komentował Jacek Kuroń "okrągły stół". Ta wypowiedź przypomniała mi się, gdy obserwowałem burzę, jaka rozpętała się po ujawnieniu notatek funkcjonariuszy SB z przesłuchań Kuronia w latach 1985-1988. Tymczasem te dokumenty nie są ani kamieniem milowym dla zrozumienia złowrogich początków "okrągłego stołu", jak chcieliby niektórzy krytycy Kuronia, ani też esbeckim paszkwilem, którego publikacja ma zniszczyć autorytet byłego opozycjonisty.
Słowa Kuronia dobrze korespondują z jego poglądami głoszonymi po wprowadzeniu stanu wojennego. W lutym 1982 r. w artykule "Tezy o wyjściu z sytuacji bez wyjścia", przemyconym z internowania w Białołęce, Kuroń postulował stworzenie scentralizowanego ośrodka kierującego przygotowaniami do strajku generalnego, a być może nawet powstania. "Kierownictwo ruchu oporu - pisał - musi przygotowywać społeczeństwo polskie do zlikwidowania okupacji w zbiorowym, zorganizowanym wystąpieniu, a jednocześnie do nawet najdalej idących ustępstw w kompromisie z władzą". Dotychczas zwracano uwagę na pierwszą część przytoczonego zdania, wyraźnie ignorując drugą, z której wynika, że Kuroń myślał o strajku generalnym jako o straszaku mającym skłonić komunistyczne władze do dialogu, nie zaś jako o środku mającym definitywnie rozbić system. Kuroń wyraźnie podkreślał, że walka podziemna przede wszystkim winna służyć wywieraniu nacisku "na ewentualnych zwolenników kompromisu w obozie rządowym", a dopiero "ostatecznym środkiem takiego nacisku i absolutnie ostatnią szansą kompromisu byłby strajk generalny".
Po latach Jacek Kuroń nazwał swój artykuł "najgłupszym, jaki w życiu napisałem". Tymczasem już w lipcu 1982 r., w kolejnym tekście opracowanym w Białołęce, pisał o "moralnym obowiązku (...) obrony narodu przed przelewaniem krwi", co stanowiło kolejne wcielenie jego słynnej formuły - zamiast palić komitety, lepiej założyć własne. Przez całe lata 80. Kuroń należał do tej części działaczy "Solidarności", którzy liczyli, że kierownictwo PZPR zdecyduje się w końcu na rozpoczęcie negocjacji z Lechem Wałęsą i jego doradcami, do których się zaliczał. Jednak zawarte w opublikowanych obecnie notatkach SB oferty polityczne były konsekwentnie ignorowane przez ekipę Jaruzelskiego. Do jesieni 1986 r. działo się tak dlatego, że władze PRL nie widziały potrzeby poszerzania bazy politycznej, na jakiej się opierały. Później zaś pod wpływem pieriestrojki oraz pogarszających się nastrojów próbowały się porozumieć z episkopatem i środowiskiem katolików świeckich. Biskupi nie palili się jednak do proponowanego im tworzenia chrześcijańskich związków zawodowych, dostrzegając w tym pułapkę gen. Jaruzelskiego.
Trzeci czynnik
Doradcy gen. Jaruzelskiego z tzw. zespołu trzech (Jerzy Urban, Stanisław Ciosek i Władysław Pożoga) w ściśle tajnym memoriale ze stycznia 1988 r. podkreślali, że "nasz flirt z opozycją nie powinien się ograniczać do ludzi kościoła, gdyż potrzebny jest dla równowagi trzeci, choćby słaby czynnik. Dualistyczny sojusz z kościołem byłby bowiem aliansem ze zbyt wielką i monopolistyczną potęgą". Tym trzecim czynnikiem miało się stać postkorowskie środowisko tzw. lewicy laickiej, którego głównymi przedstawicielami byli Jacek Kuroń i Adam Michnik. Jednak Jaruzelski, Kiszczak i inni członkowie kierownictwa PZPR nie chcieli się zgodzić na włączenie ich do rozmów aż do końca 1988 r. Powody tego stanowiska dobrze ilustruje notatka z przesłuchania Kuronia w MSW 22 sierpnia 1988 r. Kuroń przedstawił wówczas oficerom SB trzyetapowy plan mający rozwiązać narastający kryzys, którego przejawem były trwające w tym czasie strajki w kilku regionach Polski. W pierwszej fazie miały zostać podjęte "bezpośrednie rozmowy z L. Wałęsą bez żadnych warunków wstępnych ze strony rządu". W drugiej miało dojść do "bezpośrednich rozmów z reprezentacją rządową w celu przedyskutowania i określenia warunków autentycznej reformy gospodarczej i przebudowy systemu zarządzania państwem". W ostatnim, trzecim etapie Kuroń przewidywał "powstanie rządu fachowców", realizującego uzgodniony poprzednio program.
W istocie rzeczy Kuroń nakreślił scenariusz wydarzeń, którego realizacja zaczęła się już dziewięć dni później, podczas pierwszego od 1982 r. spotkania Lecha Wałęsy i Czesława Kiszczaka w warszawskiej willi MSW przy ulicy Zawrat, a zakończyła powierzeniem misji tworzenia rządu Tadeuszowi Mazowieckiemu. Przedstawiając swój scenariusz, będący zarazem ofertą pod adresem ekipy Jaruzelskiego, Kuroń nie ukrywał jednak przed funkcjonariuszami Departamentu III MSW, że "jego celem zasadniczym jest dokonanie w Polsce zasadniczych zmian ustrojowych, co jest możliwe jedynie w warunkach posiadanej władzy politycznej". Podobne sformułowania nie padały z ust Andrzeja Stelmachowskiego, a później Tadeusza Mazowieckiego, pośredniczących w kontaktach między Lechem Wałęsą a sekretarzami KC PZPR Józefem Czyrkiem i Stanisławem Cioskiem.
I dlatego Kuronia uznawano za ekstremistę, a pod koniec października 1988 r. Jaruzelski zapewniał zaniepokojonych członków KC PZPR: "Z Michnikiem i Kuroniem do stołu nie siądziemy".
Kilka tygodni później Jaruzelski jednak ustąpił, i to nie tylko dlatego, że - jak zanotował funkcjonariusz SB podczas kolejnej "rozmowy ostrzegawczej", przeprowadzonej 15 listopada 1988 r. - Kuroń "prezentował bardziej umiarkowany sposób argumentacji". Decydująca była ocena kierownictwa PZPR, że Polska znalazła się w przededniu kolejnego wybuchu społecznego, a tymczasem - jak stwierdzano w jednej z analiz opracowanych w MSW w grudniu 1988 r. - "niektóre kręgi młodzieży () stały się bardziej radykalnie nastawione do partii niż ich duchowi ojcowie z lat 1980-1981". Do owych ojców należeli bez wątpienia Kuroń z Michnikiem, toteż z chwilą gdy ścisłe kierownictwo PZPR pogodziło się w grudniu 1988 r. z postulatem legalizacji "Solidarności", bez czego Wałęsa nie chciał usiąść przy "okrągłym stole", blokowanie ich udziału w rozmowach straciło sens. Stwarzało zaś możliwość - skwapliwie wykorzystywaną przez słabnącą ekipę Jaruzelskiego aż do jesieni 1989 r. - wygrywania konfliktu tego środowiska z działaczami "Solidarności" związanymi z Kościołem.
Cena transformacji
Kuroń dotarł do pałacu przy Krakowskim Przedmieściu, gdzie odbywały się rozmowy "okrągłego stołu", nie na czele zrewoltowanego tłumu, ale na zaproszenie jego gospodarzy. O co zaś chodziło Kuroniowi? Tuż po zakończeniu negocjacji mówił, że "o całościowy pakiet spraw zapewniający społeczeństwu minimalne warunki samoorganizowania się. () Jeśli się zaktywizuje, a warunki zewnętrzne nie ulegną zmianie, ten program - 4 lata do wolnych wyborów - jest całkiem realny". Społeczeństwo zaktywizowało się jednak tak bardzo, że kiedy 4 czerwca 1989 r. doprowadziło do wyborczego nokautu PZPR, Kuroń rozsyłał po kraju - w imieniu Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie - instrukcje następującej treści: "NSZZ "Solidarność? ma nie organizować żadnych demonstracji z okazji "zwycięstwa nad koalicją?. W gazetkach i ulotkach sygnowanych przez "Solidarność? nie wolno używać określeń typu "śmierć komunie?". Już jako minister pracy w rządzie Mazowieckiego starał się nakłonić MSW do czynnej akcji przeciwko radykalnej młodzieży zajmującej komitety PZPR i siedziby PRON. "Kiedy naciskałem, że należy ich stamtąd siłą wyrzucić - pisał Kuroń we wspomnieniach - to się okazało, że minister Kiszczak jest chory, boli go gardło i nie może przyjść na posiedzenie rządu, aby to omówić. A generał Dankowski, jego wiceminister, doradzał cierpliwość".
Wciąż aktualne pozostaje pytanie o bilans polityki środowiska Kuronia w 1989 r. oraz następnych latach. Polityki opartej na tzw. duchu "okrągłego stołu", która przyczyniła się do marginalizacji wielu ugrupowań mających swoje korzenie w zwalczanym przez Kuronia radykalnym nurcie opozycji, a równocześnie ułatwiła postkomunistom wielkie zwycięstwo wyborcze w 1993 r. Polityki, której owocem było uwłaszczenie nomenklatury i rozkwit kapitalizmu politycznego, usprawiedliwiane - także przez Kuronia - najpierw koniecznością pacyfikacji nastrojów w armii i bezpiece, później zaś hasłem nietworzenia w Polsce obywateli drugiej kategorii, jakimi rzekomo staliby się funkcjonariusze aparatu władzy PRL po przyjęciu na początku lat 90. ustawy dekomunizacyjnej, takiej chociażby jak w sąsiednich Czechach. Szkoda, że trzeciorzędne spory o to, czy Kuroń nie powiedział esbekom o jedno zdanie za dużo, przesłaniają bardziej fundamentalny problem, zawierający się w pytaniu: czy cena, jaką Polacy zapłacili włodarzom PRL za umożliwienie ustrojowej transformacji, nie była jednak zbyt wysoka?
Słowa Kuronia dobrze korespondują z jego poglądami głoszonymi po wprowadzeniu stanu wojennego. W lutym 1982 r. w artykule "Tezy o wyjściu z sytuacji bez wyjścia", przemyconym z internowania w Białołęce, Kuroń postulował stworzenie scentralizowanego ośrodka kierującego przygotowaniami do strajku generalnego, a być może nawet powstania. "Kierownictwo ruchu oporu - pisał - musi przygotowywać społeczeństwo polskie do zlikwidowania okupacji w zbiorowym, zorganizowanym wystąpieniu, a jednocześnie do nawet najdalej idących ustępstw w kompromisie z władzą". Dotychczas zwracano uwagę na pierwszą część przytoczonego zdania, wyraźnie ignorując drugą, z której wynika, że Kuroń myślał o strajku generalnym jako o straszaku mającym skłonić komunistyczne władze do dialogu, nie zaś jako o środku mającym definitywnie rozbić system. Kuroń wyraźnie podkreślał, że walka podziemna przede wszystkim winna służyć wywieraniu nacisku "na ewentualnych zwolenników kompromisu w obozie rządowym", a dopiero "ostatecznym środkiem takiego nacisku i absolutnie ostatnią szansą kompromisu byłby strajk generalny".
Po latach Jacek Kuroń nazwał swój artykuł "najgłupszym, jaki w życiu napisałem". Tymczasem już w lipcu 1982 r., w kolejnym tekście opracowanym w Białołęce, pisał o "moralnym obowiązku (...) obrony narodu przed przelewaniem krwi", co stanowiło kolejne wcielenie jego słynnej formuły - zamiast palić komitety, lepiej założyć własne. Przez całe lata 80. Kuroń należał do tej części działaczy "Solidarności", którzy liczyli, że kierownictwo PZPR zdecyduje się w końcu na rozpoczęcie negocjacji z Lechem Wałęsą i jego doradcami, do których się zaliczał. Jednak zawarte w opublikowanych obecnie notatkach SB oferty polityczne były konsekwentnie ignorowane przez ekipę Jaruzelskiego. Do jesieni 1986 r. działo się tak dlatego, że władze PRL nie widziały potrzeby poszerzania bazy politycznej, na jakiej się opierały. Później zaś pod wpływem pieriestrojki oraz pogarszających się nastrojów próbowały się porozumieć z episkopatem i środowiskiem katolików świeckich. Biskupi nie palili się jednak do proponowanego im tworzenia chrześcijańskich związków zawodowych, dostrzegając w tym pułapkę gen. Jaruzelskiego.
Trzeci czynnik
Doradcy gen. Jaruzelskiego z tzw. zespołu trzech (Jerzy Urban, Stanisław Ciosek i Władysław Pożoga) w ściśle tajnym memoriale ze stycznia 1988 r. podkreślali, że "nasz flirt z opozycją nie powinien się ograniczać do ludzi kościoła, gdyż potrzebny jest dla równowagi trzeci, choćby słaby czynnik. Dualistyczny sojusz z kościołem byłby bowiem aliansem ze zbyt wielką i monopolistyczną potęgą". Tym trzecim czynnikiem miało się stać postkorowskie środowisko tzw. lewicy laickiej, którego głównymi przedstawicielami byli Jacek Kuroń i Adam Michnik. Jednak Jaruzelski, Kiszczak i inni członkowie kierownictwa PZPR nie chcieli się zgodzić na włączenie ich do rozmów aż do końca 1988 r. Powody tego stanowiska dobrze ilustruje notatka z przesłuchania Kuronia w MSW 22 sierpnia 1988 r. Kuroń przedstawił wówczas oficerom SB trzyetapowy plan mający rozwiązać narastający kryzys, którego przejawem były trwające w tym czasie strajki w kilku regionach Polski. W pierwszej fazie miały zostać podjęte "bezpośrednie rozmowy z L. Wałęsą bez żadnych warunków wstępnych ze strony rządu". W drugiej miało dojść do "bezpośrednich rozmów z reprezentacją rządową w celu przedyskutowania i określenia warunków autentycznej reformy gospodarczej i przebudowy systemu zarządzania państwem". W ostatnim, trzecim etapie Kuroń przewidywał "powstanie rządu fachowców", realizującego uzgodniony poprzednio program.
W istocie rzeczy Kuroń nakreślił scenariusz wydarzeń, którego realizacja zaczęła się już dziewięć dni później, podczas pierwszego od 1982 r. spotkania Lecha Wałęsy i Czesława Kiszczaka w warszawskiej willi MSW przy ulicy Zawrat, a zakończyła powierzeniem misji tworzenia rządu Tadeuszowi Mazowieckiemu. Przedstawiając swój scenariusz, będący zarazem ofertą pod adresem ekipy Jaruzelskiego, Kuroń nie ukrywał jednak przed funkcjonariuszami Departamentu III MSW, że "jego celem zasadniczym jest dokonanie w Polsce zasadniczych zmian ustrojowych, co jest możliwe jedynie w warunkach posiadanej władzy politycznej". Podobne sformułowania nie padały z ust Andrzeja Stelmachowskiego, a później Tadeusza Mazowieckiego, pośredniczących w kontaktach między Lechem Wałęsą a sekretarzami KC PZPR Józefem Czyrkiem i Stanisławem Cioskiem.
I dlatego Kuronia uznawano za ekstremistę, a pod koniec października 1988 r. Jaruzelski zapewniał zaniepokojonych członków KC PZPR: "Z Michnikiem i Kuroniem do stołu nie siądziemy".
Kilka tygodni później Jaruzelski jednak ustąpił, i to nie tylko dlatego, że - jak zanotował funkcjonariusz SB podczas kolejnej "rozmowy ostrzegawczej", przeprowadzonej 15 listopada 1988 r. - Kuroń "prezentował bardziej umiarkowany sposób argumentacji". Decydująca była ocena kierownictwa PZPR, że Polska znalazła się w przededniu kolejnego wybuchu społecznego, a tymczasem - jak stwierdzano w jednej z analiz opracowanych w MSW w grudniu 1988 r. - "niektóre kręgi młodzieży () stały się bardziej radykalnie nastawione do partii niż ich duchowi ojcowie z lat 1980-1981". Do owych ojców należeli bez wątpienia Kuroń z Michnikiem, toteż z chwilą gdy ścisłe kierownictwo PZPR pogodziło się w grudniu 1988 r. z postulatem legalizacji "Solidarności", bez czego Wałęsa nie chciał usiąść przy "okrągłym stole", blokowanie ich udziału w rozmowach straciło sens. Stwarzało zaś możliwość - skwapliwie wykorzystywaną przez słabnącą ekipę Jaruzelskiego aż do jesieni 1989 r. - wygrywania konfliktu tego środowiska z działaczami "Solidarności" związanymi z Kościołem.
Cena transformacji
Kuroń dotarł do pałacu przy Krakowskim Przedmieściu, gdzie odbywały się rozmowy "okrągłego stołu", nie na czele zrewoltowanego tłumu, ale na zaproszenie jego gospodarzy. O co zaś chodziło Kuroniowi? Tuż po zakończeniu negocjacji mówił, że "o całościowy pakiet spraw zapewniający społeczeństwu minimalne warunki samoorganizowania się. () Jeśli się zaktywizuje, a warunki zewnętrzne nie ulegną zmianie, ten program - 4 lata do wolnych wyborów - jest całkiem realny". Społeczeństwo zaktywizowało się jednak tak bardzo, że kiedy 4 czerwca 1989 r. doprowadziło do wyborczego nokautu PZPR, Kuroń rozsyłał po kraju - w imieniu Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie - instrukcje następującej treści: "NSZZ "Solidarność? ma nie organizować żadnych demonstracji z okazji "zwycięstwa nad koalicją?. W gazetkach i ulotkach sygnowanych przez "Solidarność? nie wolno używać określeń typu "śmierć komunie?". Już jako minister pracy w rządzie Mazowieckiego starał się nakłonić MSW do czynnej akcji przeciwko radykalnej młodzieży zajmującej komitety PZPR i siedziby PRON. "Kiedy naciskałem, że należy ich stamtąd siłą wyrzucić - pisał Kuroń we wspomnieniach - to się okazało, że minister Kiszczak jest chory, boli go gardło i nie może przyjść na posiedzenie rządu, aby to omówić. A generał Dankowski, jego wiceminister, doradzał cierpliwość".
Wciąż aktualne pozostaje pytanie o bilans polityki środowiska Kuronia w 1989 r. oraz następnych latach. Polityki opartej na tzw. duchu "okrągłego stołu", która przyczyniła się do marginalizacji wielu ugrupowań mających swoje korzenie w zwalczanym przez Kuronia radykalnym nurcie opozycji, a równocześnie ułatwiła postkomunistom wielkie zwycięstwo wyborcze w 1993 r. Polityki, której owocem było uwłaszczenie nomenklatury i rozkwit kapitalizmu politycznego, usprawiedliwiane - także przez Kuronia - najpierw koniecznością pacyfikacji nastrojów w armii i bezpiece, później zaś hasłem nietworzenia w Polsce obywateli drugiej kategorii, jakimi rzekomo staliby się funkcjonariusze aparatu władzy PRL po przyjęciu na początku lat 90. ustawy dekomunizacyjnej, takiej chociażby jak w sąsiednich Czechach. Szkoda, że trzeciorzędne spory o to, czy Kuroń nie powiedział esbekom o jedno zdanie za dużo, przesłaniają bardziej fundamentalny problem, zawierający się w pytaniu: czy cena, jaką Polacy zapłacili włodarzom PRL za umożliwienie ustrojowej transformacji, nie była jednak zbyt wysoka?
ŚWIATY KURONIA |
---|
Zamiast palić komitety, zakładajcie własne. Kupowałem po sto róż dziewczynom, przepijałem, a później nie miałem na jedzenie. W kierownictwie każdego ministerstwa jest miejsce tylko dla jednego niekompetentnego. W moim ministerstwie to miejsce zajmuję ja. Na sali sejmowej zwykle śpię, co zresztą widać w relacjach telewizyjnych. Niech więc nie dziwią się młodzi, złaknieni sprawiedliwości antykomuniści, którzy dziś chcą potępić cały PRL, że zbuntuje się przeciw nim ogromna rzesza ludzi, którzy przepracowali w PRL kilkadziesiąt lat, a nie dane jest im faryzejskie poczucie czystości czy choćby amnezja. Trzy miliony wymordowanych polskich Żydów to przecież trzy miliony mieszkań, które w większości zajęli Polacy, a do tego dodać trzeba inne mienie: złoto, meble, warsztaty, futra czy choćby stare palta, buty, ubrania itp. Niemcy brali tylko to, co lepsze, a i tak nie do wszystkiego umieli dotrzeć. Nie ulega wątpliwości, że eksterminacja Żydów połączona była z awansem społecznym polskiej biedoty Nasz "skok w kapitalizm", tak jak go przeprowadzono, był pierwszym wielkim oszustwem. Zamknięcie się Balcerowicza w resortowej wieży z kości słoniowej spowodowało, że Balcerowicz nie był w stanie reagować na zwrotne sygnały, które gospodarka wysyłała swoim reformatorom. Z czasem miało się na przykład okazać, że doktrynalna obrona powszechnie znienawidzonego popiwku trwała dużo dłużej niż było to konieczne. Balcerowicz to prywatyzacja, a prywatyzacja to rozkradanie wspólnego majątku, wyprzedawanie Polski, wywłaszczanie pracowników z ich własnych miejsc pracy, które przez lata tworzyli. |
REGLAMENTOWANA REWOLUCJA? |
---|
dr hab. Andrzej Friszke Przełom 1989 r. to był autentyczny, bardzo głęboki proces transformacji, którego skutki były rewolucyjne. prof. Andrzej Paczkowski Nigdy nie ma takiej rewolucji, żeby wszystko się zmieniło. Wydarzenia 1989 r. były nawiązaniem do zmian, jakie nastąpiły w Hiszpanii po śmierci gen. Franco. Spadkobiercy polityki generała i jego przeciwnicy porozumieli się i zaczęły się przekształcenia kraju. W Polsce po 1985 r. wielu doszło do wniosku, że należy przenieść punkt ciężkości walki z komuną z ulic i fabryk do instytucji. Jacek Kuroń był gorącym zwolennikiem takiej polityki. Z taką taktyką zgadzała się bardziej wpływowa część "Solidarności" i dlatego ta opcja zwyciężyła. dr Maciej Korkuć Rok 1989 był rewolucją. Dlatego że brało w niej udział całe społeczeństwo. To ono je wymusiło. Niewątpliwie elity PZPR dużo wcześniej wiedziały, że na pomoc Moskwy tym razem nie mają co liczyć, dlatego próbowały zachować jak najwięcej władzy dla siebie. W pewnych dziedzinach im się to nie udało, więc po 1989 r. można było w Polsce przeprowadzić wiele koniecznych zmian. W innych dziedzinach mniej lub bardziej to się powiodło, dlatego proces odzyskiwania państwa przez społeczeństwo trwał długo, a właściwie wciąż trwa. |
Więcej możesz przeczytać w 36/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.