Lekarze zamiast przetaczać krew, będą zamrażać chorych!
Lekarz z Wiednia ożywia umarłych. Prądem elektrycznym zatrzymuje pracę serca świni, a po upływie pół godziny, gdy zwierzę nie powinno już żyć, wraca im życie, tak jakby budził je ze snu. Takie doświadczenia prowadzi prof. Wilhelm Behringer, anestezjolog ze szpitala miejskiego w Wiedniu. Prof. Hasam Alam, chirurg z Massachusetts General Hospital w Bostonie, jeszcze cięższym próbom poddaje świnie i psy. Zadaje im śmiertelne rany jamy brzusznej, po których następuje masywny upływ krwi. Ale niemal wszystkie zwierzęta udaje mu się uratować dzięki nowej metodzie tzw. terapeutycznej hipotermii
Uczony nie podaje krwi, gdy u zwierzęcia dochodzi do wstrząsu krwotocznego i zatrzymania akcji serca. Zamiast niej wprost do aorty wstrzykuje pod wysokim ciśnieniem płyn fizjologiczny, oziębiony do 2ŃC. Gdy narządy wewnętrzne są schłodzone do 10ŃC, a skóra blada jak prześcieradło, chirurdzy zszywają rany. Dopiero po upływie trzech godzin (to dostatecznie dużo na wykonanie operacji) z powrotem przetaczają wcześniej zmagazynowaną krew. Po zakończeniu zabiegu ożywiają zwierzęta, które nie wykazują żadnych objawów uszkodzenia mózgu.
Za kilka miesięcy podobne akcje ratunkowe "z zimną krwią" mają być przeprowadzane na ludziach. W Bostonie, Pittsburghu, Baltimore, Los Angeles i Houston poprzez zawieszenie czynności życiowych chorego w niskiej temperaturze będą ratowane ofiary ciężkich wypadków, z urazami głowy i udarami mózgu. W ten sam sposób będzie można ratować rannych żołnierzy. To może być kolejny przełom w medycynie. Podobnie w latach 50. zrewolucjonizowano kardiochirurgię, gdy do zabiegów na otwartym sercu zastosowano krążenie pozaustrojowe. Chirurdzy podczas tych operacji zatrzymują bicie serca, a krążenie krwi przez wiele godzin podtrzymuje sztuczne płucoserce. Można wtedy wykonać przeszczep serca, naprawić wady wrodzone tego narządu lub wymienić zastawki, a nawet przemodelować całe serce, na przykład wyciąć fragment powiększonej lewej komory.
Powrót z zaświatów
Chirurdzy od lat 50. wykorzystują umiarkowaną hipotermię do operacji usuwania tętniaków mózgu i dochodzącej do serca aorty wstępującej. Po usunięciu z organizmu krwi i unieruchomieniu płuc ciało pacjenta jest schładzane do 20ŃC. - W wypadku operacji aorty mamy 40-60 minut na wykonanie zasadniczego etapu zabiegu, jakim jest usunięcie rozwarstwionego odcinka aorty i wstawienie w to miejsce sztucznego naczynia - mówi prof. Jerzy Sadowski, szef krakowskiej Kliniki Chirurgii Serca, Naczyń i Transplantologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Proponowana przez prof. Alama głęboka hipotermia, opisywana dotychczas jedynie w powieściach i filmach science fiction, ma pozwolić lekarzom ratować ludzi z rozległymi obrażeniami powodującymi obfite krwawienie. Wiele ofiar wypadków lub ran postrzałowych wykrwawia się i umiera, zanim chirurdzy zdążą ich pozszywać i poskładać, mimo prób przetaczania krwi. Tak było w 1993 r., gdy lekarzom szpitala w Lądku Zdroju nie udało się uratować Mariana Bublewicza, kierowcy rajdowego. Podczas zawodów w Karkonoszach wpadł w poślizg i bokiem forda sierry owinął się dookoła drzewa. Miał zgniecioną miednicę, pęknięty pęcherz i rozerwane ciało od pasa w dół. Więcej szczęścia miał aktor Radosław Pazura, który cudem przeżył ciężki wypadek samochodowy pod Olsztynem. Podczas dwóch operacji, którym został podany, trzeba było mu przetoczyć dwa razy po pięć litrów krwi.
Ożywianie zwłok
Europejska Rada Resuscytacji od roku zaleca stosowanie łagodnej hipotermii w ratowaniu chorych z nagłym zatrzymaniem krążenia (w wyniku zawału serca spowodowanego migotaniem komór). Gdy tylko wróci krążenie krwi, ciało chorego może być schłodzone o kilka stopni - do 32-34ŃC. Badania w Australii i Europie, które objęły też Polskę, wykazały, że dzięki temu więcej pacjentów wraca do zdrowia. Większe są też szanse na wybudzenie chorego w razie tzw. śpiączki poresuscytacyjnej.
Do schłodzenia ciała chorego można wykorzystać woreczki z lodem, ochładzające materace i koce oraz hełmy chłodzące. Najlepsze efekty daje urządzenie do tzw. śródnaczyniowej wymiany ciepła, pozwalające kontrolować temperaturę ciała z dokładnością do 0,1ŃC. Wystarczy wprowadzić do żyły głównej cewnik zapewniający krążenie oziębianego lub podgrzewanego płynu fizjologicznego (nie ma on styczności z krwią chorego). Taki aparat od początku 2007 r. będzie stosowany w hipotermii terapeutycznej w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu oraz w Górnośląskim Centrum Medycznym w Katowicach-Ochojcu.
Mózg człowieka na skutek niedotlenienia umiera najpóźniej 5-6 minut po zatrzymaniu akcji serca, ale obniżenie ciepłoty ciała choćby o kilka stopni zmniejsza zapotrzebowanie organizmu na tlen. Spadek temperatury o 1ŃC (powyżej 28ŃC) powoduje obniżenie zapotrzebowania na tlen o 6 proc. Gdy temperatura organizmu człowieka zmniejszy się o 10ŃC, tempo przemiany materii spada o połowę. Niska temperatura stabilizuje też błony komórkowe i spowalnia reakcje enzymatyczne niszczące komórki mózgu (uwalniające m.in. szkodliwe wolne rodniki tlenowe i uruchamiające syntezę glutaminianu). Tym samym wydłuża się proces umierania, a także czas, w którym chorego można uratować. Przy ciepłocie ciała nie przekraczającej 30ŃC mózg może przetrwać 20 minut. Gdy zostanie ona obniżona do 10ŃC, może wytrzymać nawet dwie godziny.
Schłodzenie ciała niektórym osobom uratowało życie. Niedawno Japończyk Mitsutaki Uchikoshi, którego uznano za zaginionego, przeżył ponad trzy tygodnie w górach bez jedzenia i picia dzięki temu, że zapadł w stan hibernacji. Kiedy znaleziono go na górze Rokko 24 dni po zaginięciu, jego puls był prawie niewyczuwalny. "Kiedy Uchikoshi leżał w chłodzie, temperatura jego ciała musiała spaść do 10ŃC. To spowodowało, że jego narządy spowolniły pracę" - powiedział dr Shinichi Sato. To pierwszy przypadek, kiedy pacjent w tak niskiej temperaturze przeżył tak długo. 42-letni szwajcarski alpinista jedynie pięć godzin leżał pod siedmiometrową warstwą śniegu. Gdy jednak lekarze z Berna postanowili otworzyć klatkę piersiową, by go reanimować, serce było "twarde jak kawałek stali". Powoli ogrzewali je, wpompowując świeżą krew, a po 20 minutach zaczęło bić. Zimą 2001 r. trzynastomiesięczna Erika Nordby z Kanady wymknęła się z domu ubrana tylko w pieluszkę i koszulkę. Na zewnątrz panował dwudziestostopniowy mróz. Gdy ją odnaleziono, była niemal "zamrożona", w stanie śmierci klinicznej - temperatura jej ciała spadła do 14ŃC. Lekarze nie wyczuwali pulsu ani oddechu, palce u stóp dziecka przymarzły do siebie. Na szczęście układ krążenia słabł w takim samym tempie, w jakim spadała ciepłota ciała, co zmniejszało zapotrzebowanie organizmu na tlen. Lekarze ogrzali ciało dziewczynki kocem na ciepłe powietrze. Po dwóch godzinach reanimacji, gdy zamierzali podłączyć krążenie pozaustrojowe, serce samodzielnie podjęło pracę. Erika wróciła do pełnego zdrowia.
Mumie w ciekłym azocie
Nie ma nadziei na to, by było możliwe przywrócenie do życia ludzi zamrożonych po śmierci. W USA i Europie takie zabiegi "zawieszenia życia" stosowane są od czterdziestu lat, ale można je porównać raczej do mumifikowania zwłok w starożytnym Egipcie niż do hibernacji na miarę XXI wieku. Agencje zajmujące się zamrażaniem ludzi poddają ciała zmarłych specjalnym zabiegom, ale do zmartwychwstania to nie wystarczy. Krew po wypompowaniu jest zastępowana mieszaniną soli fizjologicznej i środków chemicznych. Dopiero wtedy ciało jest okładane lodem aż do osiągnięcia temperatury minus 43ŃC, następnie jest owijane w folię i głową w dół zanurzane w silosie z ciekłym azotem. W takich warunkach zatrzymuje się procesy życiowe, ale mało prawdopodobne jest przywrócenie funkcjonowania mózgu, nawet jeśli uda się uchronić ciało przed zniszczeniem, które powodują powstające podczas zamrażania kryształki lodu.
Nadzieje na zmartwychwstanie z płynnego azotu można przyrównać do wiary w uzyskanie żywej krowy z zamrożonego hamburgera. Mózg zamrażanego człowieka jest dwukrotnie narażony na zniszczenie - w czasie zaawansowanej choroby i między zgonem a zamrożeniem. Chętnych do życia wiecznego w sarkofagach z ciekłym azotem należałoby zamrozić przed śmiercią mózgową. Tylko kto zdecyduje się na zamrożenie za życia, tak jak bohaterowie "Seksmisji" Juliusza Machulskiego?
W drodze na Marsa
Bardziej prawdopodobne jest, że w przyszłości będzie można poddawać "zawieszeniu" chorych oczekujących na przeszczepy, tak jak Woody Allen przedstawił to w filmie "Śpioch". Grany przez niego bohater zostaje poddany drobnemu zabiegowi chirurgicznemu, ale ponieważ operacja się nie udała, lekarze postanawiają poddać go hibernacji, by mógł doczekać momentu, w którym medycyna będzie mogła go uratować. Do takiego zabiegu nie jest konieczne schłodzenie ciała - zamiast oziębionego roztworu soli do hibernacji na żądanie można wykorzystać zwykły gaz. Prof. Mark Roth z Fred Hutchinson Cancer Research Center wykazał to na przykładzie myszy, które wprowadził w stan zbliżony do hibernacji, choć te zwierzęta zwykle nie zapadają w sen zimowy. Użył do tego siarkowodoru, jednego z trzech gazów produkowanych przez nasz organizm i wywierających wpływ na jego funkcjonowanie. Siarkowodór, o charakterystycznym zapachu zgniłych jaj, w dużych stężeniach jest trujący, ale w niewielkiej dawce (80 części na milion) spowalnia tempo metabolizmu. Myszy, które oddychały powietrzem z domieszką tego gazu, już po kilku minutach zapadały w sen zimowy. Temperatura ich ciała spadała z 39ŃC do 15ŃC, tempo bicia serca obniżało się ze 120 do 10 razy na minutę. Gdy gryzonie ponownie zaczęły oddychać świeżym powietrzem, po sześciu godzinach wybudziły się z hibernacji. Podobne wyniki eksperymentów na gryzoniach uzyskali naukowcy z Massachusetts General Hospital w Bostonie - poinformowano podczas kongresu American Physiological Society. Jeśli w 2007 r. te doświadczenia uda się powtórzyć na większych zwierzętach, planowane są też próby na ludziach. Gdyby się powiodły, krótkotrwałej hibernacji można by poddawać pacjentów, których życie jest zagrożone podczas przewożenia z odległego miejsca do szpitala. W przyszłości z tej możliwości mogliby nawet skorzystać astronauci w drodze na Marsa, jeśli tylko będą możliwe długie podróże w kosmosie.
Uczony nie podaje krwi, gdy u zwierzęcia dochodzi do wstrząsu krwotocznego i zatrzymania akcji serca. Zamiast niej wprost do aorty wstrzykuje pod wysokim ciśnieniem płyn fizjologiczny, oziębiony do 2ŃC. Gdy narządy wewnętrzne są schłodzone do 10ŃC, a skóra blada jak prześcieradło, chirurdzy zszywają rany. Dopiero po upływie trzech godzin (to dostatecznie dużo na wykonanie operacji) z powrotem przetaczają wcześniej zmagazynowaną krew. Po zakończeniu zabiegu ożywiają zwierzęta, które nie wykazują żadnych objawów uszkodzenia mózgu.
Za kilka miesięcy podobne akcje ratunkowe "z zimną krwią" mają być przeprowadzane na ludziach. W Bostonie, Pittsburghu, Baltimore, Los Angeles i Houston poprzez zawieszenie czynności życiowych chorego w niskiej temperaturze będą ratowane ofiary ciężkich wypadków, z urazami głowy i udarami mózgu. W ten sam sposób będzie można ratować rannych żołnierzy. To może być kolejny przełom w medycynie. Podobnie w latach 50. zrewolucjonizowano kardiochirurgię, gdy do zabiegów na otwartym sercu zastosowano krążenie pozaustrojowe. Chirurdzy podczas tych operacji zatrzymują bicie serca, a krążenie krwi przez wiele godzin podtrzymuje sztuczne płucoserce. Można wtedy wykonać przeszczep serca, naprawić wady wrodzone tego narządu lub wymienić zastawki, a nawet przemodelować całe serce, na przykład wyciąć fragment powiększonej lewej komory.
Powrót z zaświatów
Chirurdzy od lat 50. wykorzystują umiarkowaną hipotermię do operacji usuwania tętniaków mózgu i dochodzącej do serca aorty wstępującej. Po usunięciu z organizmu krwi i unieruchomieniu płuc ciało pacjenta jest schładzane do 20ŃC. - W wypadku operacji aorty mamy 40-60 minut na wykonanie zasadniczego etapu zabiegu, jakim jest usunięcie rozwarstwionego odcinka aorty i wstawienie w to miejsce sztucznego naczynia - mówi prof. Jerzy Sadowski, szef krakowskiej Kliniki Chirurgii Serca, Naczyń i Transplantologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Proponowana przez prof. Alama głęboka hipotermia, opisywana dotychczas jedynie w powieściach i filmach science fiction, ma pozwolić lekarzom ratować ludzi z rozległymi obrażeniami powodującymi obfite krwawienie. Wiele ofiar wypadków lub ran postrzałowych wykrwawia się i umiera, zanim chirurdzy zdążą ich pozszywać i poskładać, mimo prób przetaczania krwi. Tak było w 1993 r., gdy lekarzom szpitala w Lądku Zdroju nie udało się uratować Mariana Bublewicza, kierowcy rajdowego. Podczas zawodów w Karkonoszach wpadł w poślizg i bokiem forda sierry owinął się dookoła drzewa. Miał zgniecioną miednicę, pęknięty pęcherz i rozerwane ciało od pasa w dół. Więcej szczęścia miał aktor Radosław Pazura, który cudem przeżył ciężki wypadek samochodowy pod Olsztynem. Podczas dwóch operacji, którym został podany, trzeba było mu przetoczyć dwa razy po pięć litrów krwi.
Ożywianie zwłok
Europejska Rada Resuscytacji od roku zaleca stosowanie łagodnej hipotermii w ratowaniu chorych z nagłym zatrzymaniem krążenia (w wyniku zawału serca spowodowanego migotaniem komór). Gdy tylko wróci krążenie krwi, ciało chorego może być schłodzone o kilka stopni - do 32-34ŃC. Badania w Australii i Europie, które objęły też Polskę, wykazały, że dzięki temu więcej pacjentów wraca do zdrowia. Większe są też szanse na wybudzenie chorego w razie tzw. śpiączki poresuscytacyjnej.
Do schłodzenia ciała chorego można wykorzystać woreczki z lodem, ochładzające materace i koce oraz hełmy chłodzące. Najlepsze efekty daje urządzenie do tzw. śródnaczyniowej wymiany ciepła, pozwalające kontrolować temperaturę ciała z dokładnością do 0,1ŃC. Wystarczy wprowadzić do żyły głównej cewnik zapewniający krążenie oziębianego lub podgrzewanego płynu fizjologicznego (nie ma on styczności z krwią chorego). Taki aparat od początku 2007 r. będzie stosowany w hipotermii terapeutycznej w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu oraz w Górnośląskim Centrum Medycznym w Katowicach-Ochojcu.
Mózg człowieka na skutek niedotlenienia umiera najpóźniej 5-6 minut po zatrzymaniu akcji serca, ale obniżenie ciepłoty ciała choćby o kilka stopni zmniejsza zapotrzebowanie organizmu na tlen. Spadek temperatury o 1ŃC (powyżej 28ŃC) powoduje obniżenie zapotrzebowania na tlen o 6 proc. Gdy temperatura organizmu człowieka zmniejszy się o 10ŃC, tempo przemiany materii spada o połowę. Niska temperatura stabilizuje też błony komórkowe i spowalnia reakcje enzymatyczne niszczące komórki mózgu (uwalniające m.in. szkodliwe wolne rodniki tlenowe i uruchamiające syntezę glutaminianu). Tym samym wydłuża się proces umierania, a także czas, w którym chorego można uratować. Przy ciepłocie ciała nie przekraczającej 30ŃC mózg może przetrwać 20 minut. Gdy zostanie ona obniżona do 10ŃC, może wytrzymać nawet dwie godziny.
Schłodzenie ciała niektórym osobom uratowało życie. Niedawno Japończyk Mitsutaki Uchikoshi, którego uznano za zaginionego, przeżył ponad trzy tygodnie w górach bez jedzenia i picia dzięki temu, że zapadł w stan hibernacji. Kiedy znaleziono go na górze Rokko 24 dni po zaginięciu, jego puls był prawie niewyczuwalny. "Kiedy Uchikoshi leżał w chłodzie, temperatura jego ciała musiała spaść do 10ŃC. To spowodowało, że jego narządy spowolniły pracę" - powiedział dr Shinichi Sato. To pierwszy przypadek, kiedy pacjent w tak niskiej temperaturze przeżył tak długo. 42-letni szwajcarski alpinista jedynie pięć godzin leżał pod siedmiometrową warstwą śniegu. Gdy jednak lekarze z Berna postanowili otworzyć klatkę piersiową, by go reanimować, serce było "twarde jak kawałek stali". Powoli ogrzewali je, wpompowując świeżą krew, a po 20 minutach zaczęło bić. Zimą 2001 r. trzynastomiesięczna Erika Nordby z Kanady wymknęła się z domu ubrana tylko w pieluszkę i koszulkę. Na zewnątrz panował dwudziestostopniowy mróz. Gdy ją odnaleziono, była niemal "zamrożona", w stanie śmierci klinicznej - temperatura jej ciała spadła do 14ŃC. Lekarze nie wyczuwali pulsu ani oddechu, palce u stóp dziecka przymarzły do siebie. Na szczęście układ krążenia słabł w takim samym tempie, w jakim spadała ciepłota ciała, co zmniejszało zapotrzebowanie organizmu na tlen. Lekarze ogrzali ciało dziewczynki kocem na ciepłe powietrze. Po dwóch godzinach reanimacji, gdy zamierzali podłączyć krążenie pozaustrojowe, serce samodzielnie podjęło pracę. Erika wróciła do pełnego zdrowia.
Mumie w ciekłym azocie
Nie ma nadziei na to, by było możliwe przywrócenie do życia ludzi zamrożonych po śmierci. W USA i Europie takie zabiegi "zawieszenia życia" stosowane są od czterdziestu lat, ale można je porównać raczej do mumifikowania zwłok w starożytnym Egipcie niż do hibernacji na miarę XXI wieku. Agencje zajmujące się zamrażaniem ludzi poddają ciała zmarłych specjalnym zabiegom, ale do zmartwychwstania to nie wystarczy. Krew po wypompowaniu jest zastępowana mieszaniną soli fizjologicznej i środków chemicznych. Dopiero wtedy ciało jest okładane lodem aż do osiągnięcia temperatury minus 43ŃC, następnie jest owijane w folię i głową w dół zanurzane w silosie z ciekłym azotem. W takich warunkach zatrzymuje się procesy życiowe, ale mało prawdopodobne jest przywrócenie funkcjonowania mózgu, nawet jeśli uda się uchronić ciało przed zniszczeniem, które powodują powstające podczas zamrażania kryształki lodu.
Nadzieje na zmartwychwstanie z płynnego azotu można przyrównać do wiary w uzyskanie żywej krowy z zamrożonego hamburgera. Mózg zamrażanego człowieka jest dwukrotnie narażony na zniszczenie - w czasie zaawansowanej choroby i między zgonem a zamrożeniem. Chętnych do życia wiecznego w sarkofagach z ciekłym azotem należałoby zamrozić przed śmiercią mózgową. Tylko kto zdecyduje się na zamrożenie za życia, tak jak bohaterowie "Seksmisji" Juliusza Machulskiego?
W drodze na Marsa
Bardziej prawdopodobne jest, że w przyszłości będzie można poddawać "zawieszeniu" chorych oczekujących na przeszczepy, tak jak Woody Allen przedstawił to w filmie "Śpioch". Grany przez niego bohater zostaje poddany drobnemu zabiegowi chirurgicznemu, ale ponieważ operacja się nie udała, lekarze postanawiają poddać go hibernacji, by mógł doczekać momentu, w którym medycyna będzie mogła go uratować. Do takiego zabiegu nie jest konieczne schłodzenie ciała - zamiast oziębionego roztworu soli do hibernacji na żądanie można wykorzystać zwykły gaz. Prof. Mark Roth z Fred Hutchinson Cancer Research Center wykazał to na przykładzie myszy, które wprowadził w stan zbliżony do hibernacji, choć te zwierzęta zwykle nie zapadają w sen zimowy. Użył do tego siarkowodoru, jednego z trzech gazów produkowanych przez nasz organizm i wywierających wpływ na jego funkcjonowanie. Siarkowodór, o charakterystycznym zapachu zgniłych jaj, w dużych stężeniach jest trujący, ale w niewielkiej dawce (80 części na milion) spowalnia tempo metabolizmu. Myszy, które oddychały powietrzem z domieszką tego gazu, już po kilku minutach zapadały w sen zimowy. Temperatura ich ciała spadała z 39ŃC do 15ŃC, tempo bicia serca obniżało się ze 120 do 10 razy na minutę. Gdy gryzonie ponownie zaczęły oddychać świeżym powietrzem, po sześciu godzinach wybudziły się z hibernacji. Podobne wyniki eksperymentów na gryzoniach uzyskali naukowcy z Massachusetts General Hospital w Bostonie - poinformowano podczas kongresu American Physiological Society. Jeśli w 2007 r. te doświadczenia uda się powtórzyć na większych zwierzętach, planowane są też próby na ludziach. Gdyby się powiodły, krótkotrwałej hibernacji można by poddawać pacjentów, których życie jest zagrożone podczas przewożenia z odległego miejsca do szpitala. W przyszłości z tej możliwości mogliby nawet skorzystać astronauci w drodze na Marsa, jeśli tylko będą możliwe długie podróże w kosmosie.
SILOSY ZŁUDZEŃ |
---|
W styczniu 1967 r. zamrożono zwłoki Jamesa Bedforda, profesora psychologii z Uniwersytetu Kalifornijskiego. Od tego czasu w silosach z płynnym azotem pochowano ponad dwieście osób, a ponad 5 tys. chętnych czeka w kolejce na zamrożenie po śmierci. W krypcie zamku Preuil nad Loarą jego właściciel Remy Martinota zamroził przed trzema laty swego ojca Raymonda Martinota, pioniera kriogeniki w Europie. Jego ciało znajduje się w tej samej zamrażarce, w której dwadzieścia lat wcześniej lekarz pochował swą zmarłą na raka żonę Monique. Prof. Robert Ettinger zamroził własną matkę i pierwszą żonę, bo jak powiedział, "niewielka nawet nadzieja na ożywienie po śmierci pozbawia go lęku przed śmiercią". Szanse na ożywienie po takim zamrożeniu są jednak iluzoryczne. Uczeni potrafią jedynie ożywić psa, którego ciało schłodzono do temperatury 2-3?C. Po stopniowym ogrzaniu ciała serce psa ponownie zaczęło bić. |
Więcej możesz przeczytać w 1/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.