Zbrodnia w służbie ludzkości nigdy nie wyglądała tak pięknie, jak w filmie "Pachnidło"
Jeśli w siódmym kręgu piekła Dantego znajduje się wydzielona jaskinia dla seryjnych morderców, to za sprawą współczesnej literatury i kina panować w niej musi coraz większy tłok. Jan Baptysta Grenouille, bohater powieści Patricka Suskinda "Pachnidło", jest jednak przypadkiem szczególnym. To jeden z tych łajdaków, których do czynów występnych pchnęła chęć osiągnięcia wyższego dobra, a którzy tym samym postawili się poza nawiasem tradycyjnej ludzkiej moralności. W kontrowersyjnym filmie Toma Tykwera dzieje ogarniętego obsesją zapachów geniusza zbrodniarza nabierają nowego blasku i znaczenia. Markiz de Sade spotyka tu bohatera "American Psycho".
Zapach pieniędzy
Powieść Suskinda doczekała się w Polsce sześciu wydań, a na świecie przekładów na 46 języków i ponad 16 milionów sprzedanych egzemplarzy. Był to zasłużony sukces - książka napisana jest wyśmienicie, a w jej promocji bardzo pomogła aura skandalu. "Pachnidło", okrzyknięte "amoralnym" czy "prowokacyjnym", rzeczywiście wybijało się ponad przeciętność, nawet w nawykłym do kreowania skandali literackim światku. Z perspektywy lat widać doskonale największe zalety powieści: barwny język, fantastyczną kreację świata XVIII--wiecznej Francji i Włoch oraz humor, który czasem przypomina prozę Henry'ego Fieldinga, a czasem Karola Dickensa. Postać zbrodniarza Grenouille'a wydaje się dziś ciut mniej wyjątkowa, bo ostatnie dekady przyniosły w kulturze gigantyczną nadprodukcję seryjnych morderców.
Bohater Suskinda pozostaje kreacją nietuzinkową, bo w odróżnieniu od złoczyńców zaludniających współczesne thrillery nie jest ofiarą własnej chuci, lecz artystą zbrodni, mordującym naukowo. To człowiek oświecenia, szukający racjonalnego rozwiązania każdej zagadki. Suskind pozostawił mniej utalentowanym pisarzom seksualnych maniaków, morderców lubieżników czy krwawych fetyszystów. Sam opisał człowieka, który jako jedyny na świecie urodził się z niezwykłym darem - węchem absolutnym. Jego ścieżka ku zbrodni wiedzie od wielkiego rozczarowania ludzkim rodzajem (przede wszystkim jego odorem!), ku pragnieniu ulepszenia świata przez wynalezienie zapachu doskonałego, który zmieni nasz cuchnący padół w wonny raj. A że dla uzyskania niezbędnych ingrediencji trzeba będzie uśmiercić pewną liczbę dziewic? Cóż, cel uświęca środki. Grenouille jest więc bardziej duchowym krewniakiem inżynierów dusz, marzących o budowie nowego społeczeństwa, niż krwiożerczych onanistów, doznających satysfakcji nad stygnącymi zwłokami.
Piekło w głowie
Wysmakowany wizualnie, nakręcony z maestrią film Tykwera to flagowa europejska produkcja ostatniego roku - rzecz wystawna, o wielkim budżecie i jeszcze większych ambicjach. W walce o widzów i chwałę niemieccy producenci nie wahali zawrzeć aliansu z Hollywood (znakomity epizod Dustina Hoffmana jako perfumiarza Baldiniego) i kinem brytyjskim (świetny Alan Rickman w roli ojca Laury). "Pachnidło" to rzeczywiście kawał znakomitej roboty. W kinie europejskim zajmie jednak miejsce bardzo osobne, tak jak w dziejach Hollywood film "American Psycho", według powieści Breta Eastona Ellisa. Obydwa filmy, delikatnie przesuwając akcenty literackich oryginałów, zmieniły mocno ich wymowę. Zmiany te wymusiła sama istota kina jako medium - naprawdę okrutnego filmu o naprawdę złym bohaterze nikt nie chciałby oglądać. "American Psycho" zmienił się w wersji ekranowej ze smoliście czarnego anty-moralitetu w satyrę na hołdujących konsumpcji yuppies. "Pachnidło" pod ręką Tykwera stało się przypowieścią o utalentowanym młodzieńcu, którego nikt nie rozumie.
Reżyser jest dla bohatera przychylniejszy niż pisarz - ukazuje go jako atrakcyjnego młodzieńca, którego zbrodniczy feler tłumaczy ciężkim dzieciństwem. U Sźskinda Grenouille jest istotą całkowicie amoralną, szpetną fizycznie i ułomną duchowo ("niezdarny gnom" to jedno z łagodniejszych określeń). Niezdolny do uczuć wyższych i całkowicie ogarnięty swoją zapachową obsesją, nienawidzi ludzkości i chce nad nią zapanować, zostać "zapachowym władcą świata".
Jak markiz de Sade w "Zatrutym piórze" mówił ustami Geoffreya Rusha: "Mam w głowie piekło, muszę przelać je na papier", tak myśli Jana Baptysty wypełnia inferno smrodu ludzkości. Bohater "Pachnidła" niczym zabójca z "American Psycho" czuje się wyjątkowy i ma za złe światu, że ten go nie docenia. Podobnie jak de Sade z filmu Kaufmana żywi najwyższe obrzydzenie do kloaki, jaką jest umysł człowieka. I tak jak libertyn John Wilmot, bohater wyświetlanego niedawno "Rozpustnika" (doskonały Johnny Depp), szukając drogi ku prawdziwej miłości, stacza się w otchłań występku. Każdy z nich mógłby powtórzyć za Diderotem (jak Victor Perez w filmie "Libertyn"): "Kłębią się we mnie siły, które mnie tworzą i niszczą zarazem". O ile w słabej komedyjce Gabriela Aghiona był to satyryczny obraz konfliktu moralności i seksualności, o tyle w "Pachnidle" to starcie prowadzi ku przerażającym zbrodniom.
Grenouille jest też postacią przywodzącą na myśl pułkownika Kurtza z "Czasu Apokalipsy" - obaj są tak zapamiętali w swej amoralności, że wydają się przybyszami nie z tego świata. Jednak wykreowany przez Marlona Brando bohater odrzuca tradycyjną moralność, bo odkrywa, że ze złem absolutnym skutecznie można walczyć tylko jego metodami. Tymczasem Grenouille nie jest nawet świadom istnienia ludzkich reguł moralnych - są mu całkowicie obce.
Goło i niewesoło
Od prawdziwej grozy często blisko jest do prawdziwej śmieszności - wiedzą o tym doskonale widzowie horrorów, którzy na nagromadzenie okropności reagują zwykle oczyszczającym śmiechem. Ten efekt zna też każdy uważny czytelnik dzieł markiza de Sade - w kinie kapitalnie ukazał to Kaufman w "Zatrutym piórze", kiedy markizowskie "gry w plugastwo" tak eskalują bezeceństwa i okropieństwa, że zaczynają bawić. W powieści Sźskinda czarny humor i ironia pozwalały czytelnikowi na lekki dystans do opowieści - ani przez chwilę nie wątpiącemu, że ma do czynienia z wyrafinowaną literacką prowokacją. Film Tykwera zatracił gdzieś ten ton, stając się dziełem zbyt poważnym. Morderca jest w nim ukazany wręcz jako figura chrystusopodobna. Niemal jak niedoceniony dobroczyńca ludzkości, który chce dać jej receptę na miłość - kosztem życia nieistotnych, choć urodziwych panien. Podniosłość, z jaką nakręcono kulminacyjną scenę "Pachnidła", nie współgra z ukazanym na ekranie widokiem orgii, przypominającej raczej prywatkę po LSD z epoki dzieci kwiatów. Paradoksalnie, wizualna wierność barwnemu światu powieści zabiła ulotną materię jej intelektualnej prowokacji.
O tym, że seksu nie należy mylić z miłością, przypominali ostatnio też bohaterowie innej prestiżowej produkcji europejskiego kina A.D. 2006 - "Cząstek elementarnych". Gdyby afrodyzjaki pobudzające ludzkość do zbiorowych kopulacji były rozsadnikami uczuć wyższych, to najbardziej przepełnionymi szczęściem miejscami na świecie byłyby plany filmów pornograficznych. Tu zapada się efektowna teza "Pachnidła" (czyli "straszne czyny, ale w słusznej sprawie"). Film Tykwera zapisze się zapewne w historii jako jedno z największych warsztatowych osiągnięć europejskiego kina początku XXI stulecia. Na najmądrzejsze trzeba jeszcze poczekać.
Zapach pieniędzy
Powieść Suskinda doczekała się w Polsce sześciu wydań, a na świecie przekładów na 46 języków i ponad 16 milionów sprzedanych egzemplarzy. Był to zasłużony sukces - książka napisana jest wyśmienicie, a w jej promocji bardzo pomogła aura skandalu. "Pachnidło", okrzyknięte "amoralnym" czy "prowokacyjnym", rzeczywiście wybijało się ponad przeciętność, nawet w nawykłym do kreowania skandali literackim światku. Z perspektywy lat widać doskonale największe zalety powieści: barwny język, fantastyczną kreację świata XVIII--wiecznej Francji i Włoch oraz humor, który czasem przypomina prozę Henry'ego Fieldinga, a czasem Karola Dickensa. Postać zbrodniarza Grenouille'a wydaje się dziś ciut mniej wyjątkowa, bo ostatnie dekady przyniosły w kulturze gigantyczną nadprodukcję seryjnych morderców.
Bohater Suskinda pozostaje kreacją nietuzinkową, bo w odróżnieniu od złoczyńców zaludniających współczesne thrillery nie jest ofiarą własnej chuci, lecz artystą zbrodni, mordującym naukowo. To człowiek oświecenia, szukający racjonalnego rozwiązania każdej zagadki. Suskind pozostawił mniej utalentowanym pisarzom seksualnych maniaków, morderców lubieżników czy krwawych fetyszystów. Sam opisał człowieka, który jako jedyny na świecie urodził się z niezwykłym darem - węchem absolutnym. Jego ścieżka ku zbrodni wiedzie od wielkiego rozczarowania ludzkim rodzajem (przede wszystkim jego odorem!), ku pragnieniu ulepszenia świata przez wynalezienie zapachu doskonałego, który zmieni nasz cuchnący padół w wonny raj. A że dla uzyskania niezbędnych ingrediencji trzeba będzie uśmiercić pewną liczbę dziewic? Cóż, cel uświęca środki. Grenouille jest więc bardziej duchowym krewniakiem inżynierów dusz, marzących o budowie nowego społeczeństwa, niż krwiożerczych onanistów, doznających satysfakcji nad stygnącymi zwłokami.
Piekło w głowie
Wysmakowany wizualnie, nakręcony z maestrią film Tykwera to flagowa europejska produkcja ostatniego roku - rzecz wystawna, o wielkim budżecie i jeszcze większych ambicjach. W walce o widzów i chwałę niemieccy producenci nie wahali zawrzeć aliansu z Hollywood (znakomity epizod Dustina Hoffmana jako perfumiarza Baldiniego) i kinem brytyjskim (świetny Alan Rickman w roli ojca Laury). "Pachnidło" to rzeczywiście kawał znakomitej roboty. W kinie europejskim zajmie jednak miejsce bardzo osobne, tak jak w dziejach Hollywood film "American Psycho", według powieści Breta Eastona Ellisa. Obydwa filmy, delikatnie przesuwając akcenty literackich oryginałów, zmieniły mocno ich wymowę. Zmiany te wymusiła sama istota kina jako medium - naprawdę okrutnego filmu o naprawdę złym bohaterze nikt nie chciałby oglądać. "American Psycho" zmienił się w wersji ekranowej ze smoliście czarnego anty-moralitetu w satyrę na hołdujących konsumpcji yuppies. "Pachnidło" pod ręką Tykwera stało się przypowieścią o utalentowanym młodzieńcu, którego nikt nie rozumie.
Reżyser jest dla bohatera przychylniejszy niż pisarz - ukazuje go jako atrakcyjnego młodzieńca, którego zbrodniczy feler tłumaczy ciężkim dzieciństwem. U Sźskinda Grenouille jest istotą całkowicie amoralną, szpetną fizycznie i ułomną duchowo ("niezdarny gnom" to jedno z łagodniejszych określeń). Niezdolny do uczuć wyższych i całkowicie ogarnięty swoją zapachową obsesją, nienawidzi ludzkości i chce nad nią zapanować, zostać "zapachowym władcą świata".
Jak markiz de Sade w "Zatrutym piórze" mówił ustami Geoffreya Rusha: "Mam w głowie piekło, muszę przelać je na papier", tak myśli Jana Baptysty wypełnia inferno smrodu ludzkości. Bohater "Pachnidła" niczym zabójca z "American Psycho" czuje się wyjątkowy i ma za złe światu, że ten go nie docenia. Podobnie jak de Sade z filmu Kaufmana żywi najwyższe obrzydzenie do kloaki, jaką jest umysł człowieka. I tak jak libertyn John Wilmot, bohater wyświetlanego niedawno "Rozpustnika" (doskonały Johnny Depp), szukając drogi ku prawdziwej miłości, stacza się w otchłań występku. Każdy z nich mógłby powtórzyć za Diderotem (jak Victor Perez w filmie "Libertyn"): "Kłębią się we mnie siły, które mnie tworzą i niszczą zarazem". O ile w słabej komedyjce Gabriela Aghiona był to satyryczny obraz konfliktu moralności i seksualności, o tyle w "Pachnidle" to starcie prowadzi ku przerażającym zbrodniom.
Grenouille jest też postacią przywodzącą na myśl pułkownika Kurtza z "Czasu Apokalipsy" - obaj są tak zapamiętali w swej amoralności, że wydają się przybyszami nie z tego świata. Jednak wykreowany przez Marlona Brando bohater odrzuca tradycyjną moralność, bo odkrywa, że ze złem absolutnym skutecznie można walczyć tylko jego metodami. Tymczasem Grenouille nie jest nawet świadom istnienia ludzkich reguł moralnych - są mu całkowicie obce.
Goło i niewesoło
Od prawdziwej grozy często blisko jest do prawdziwej śmieszności - wiedzą o tym doskonale widzowie horrorów, którzy na nagromadzenie okropności reagują zwykle oczyszczającym śmiechem. Ten efekt zna też każdy uważny czytelnik dzieł markiza de Sade - w kinie kapitalnie ukazał to Kaufman w "Zatrutym piórze", kiedy markizowskie "gry w plugastwo" tak eskalują bezeceństwa i okropieństwa, że zaczynają bawić. W powieści Sźskinda czarny humor i ironia pozwalały czytelnikowi na lekki dystans do opowieści - ani przez chwilę nie wątpiącemu, że ma do czynienia z wyrafinowaną literacką prowokacją. Film Tykwera zatracił gdzieś ten ton, stając się dziełem zbyt poważnym. Morderca jest w nim ukazany wręcz jako figura chrystusopodobna. Niemal jak niedoceniony dobroczyńca ludzkości, który chce dać jej receptę na miłość - kosztem życia nieistotnych, choć urodziwych panien. Podniosłość, z jaką nakręcono kulminacyjną scenę "Pachnidła", nie współgra z ukazanym na ekranie widokiem orgii, przypominającej raczej prywatkę po LSD z epoki dzieci kwiatów. Paradoksalnie, wizualna wierność barwnemu światu powieści zabiła ulotną materię jej intelektualnej prowokacji.
O tym, że seksu nie należy mylić z miłością, przypominali ostatnio też bohaterowie innej prestiżowej produkcji europejskiego kina A.D. 2006 - "Cząstek elementarnych". Gdyby afrodyzjaki pobudzające ludzkość do zbiorowych kopulacji były rozsadnikami uczuć wyższych, to najbardziej przepełnionymi szczęściem miejscami na świecie byłyby plany filmów pornograficznych. Tu zapada się efektowna teza "Pachnidła" (czyli "straszne czyny, ale w słusznej sprawie"). Film Tykwera zapisze się zapewne w historii jako jedno z największych warsztatowych osiągnięć europejskiego kina początku XXI stulecia. Na najmądrzejsze trzeba jeszcze poczekać.
Więcej możesz przeczytać w 1/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.