Rybnik. Spokojne osiedle. Wszyscy się znają. Nikomu nie mieściło się w głowie, że na cichym śląskim podwórku mogą rozegrać się sceny rodem z wojny na Bałkanach czy w Czeczenii. W pewien upalny, letni dzień 39-letni mieszkaniec miasta zabarykadował się w domu i zaatakował członków swojej rodziny: żonę, dzieci i teściów. Potem zaczął strzelać do ludzi znajdujących się na dziedzińcu. Wezwano karetkę pogotowia i policję. Pierwsza przyjechała karetka. Lekarze i ratownicy jak zwykle błyskawicznie wyskoczyli z wozu, by udzielić rannym pierwszej pomocy.
Gdy biegli do poszkodowanych, padły kolejne strzały. Zdezorientowani schowali się z powrotem do samochodu. Szaleniec zaczął strzelać w ich kierunku. Pociski przebiły cienką blachę karetki. Nie było wyjścia, wóz pogotowia ratunkowego musiał się wycofać. Przystanął w bezpiecznym miejscu schowany za sąsiednimi budynkami. Potem do akcji wkroczyła policja. Wtedy szaleniec otworzył ogień również do funkcjonariuszy. Na miejsce akcji wysłano brygadę antyterrorystyczną i negocjatora. Udało się opanować sytuację, jednak siedem osób z ranami postrzałowymi trafiło do szpitala. Wśród nich było dziecko, żona strzelca, jego teściowie i sąsiadka. Kule dosięgły też policjantów. Okazało się, że mężczyzna nadużywał alkoholu, miał depresję i problemy finansowe. Nie miał pozwolenia na broń, a jednak w jego domu policja znalazła karabin maszynowy i pistolet.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.