Inwigilacja ma się dobrze mimo wycieków, mimo tego, co ujawnili też inni, Julian Assange czy sierżant Manning. Wyścig po informację trwa, niewiele się w tej sprawie zmieniło, inne są być może narzędzia. I rację ma obecny szef FBI, mówiąc, że „coś takiego jak całkowita prywatność w USA nie istnieje”. Nie istnieje też w Polsce.
Ale przynajmniej możemy zajrzeć do kuchni wywiadowczej. W ubiegłym tygodniu WikiLeaks opublikowało 8761 dokumentów i plików pod zbiorczą nazwą „Vault 7”, które mają zawierać opis narzędzi, jakimi posługuje się CIA do przełamywania zabezpieczeń w różnych urządzeniach. Najsłynniejsza agencja wywiadowcza może włamywać się do smartfonów z Androidem i iPhone’ów. Może włączyć geolokację smartfonu, przekazać to, co do niego mówisz, co piszesz. Zdalnie uruchomić kamerę czy mikrofon. Na samego Androida CIA zebrała 24 różne wirusy pozwalające jej zajrzeć do telefonu. Umożliwiają one pominięcie zabezpieczeń takich komunikatorów jak WhatsApp, Signal, Telegram, Wiebo, Confide i Cloackman. CIA nie łamie ich szyfrów, ale przejmuje tekst, zanim zostanie zaszyfrowany.
Jeden z programów o kryptonimie „Weeping Angel” ma możliwość włączenia w telewizorze Samsunga mikrofonu, wprowadzając je w fałszywy tryb czuwania. Atak modyfikuje nawet diody telewizora tak, aby jego właściciel nie zorientował się, że telewizor wciąż jest włączony. Skąd to CIA wzięła? Część opracowała sama, część kupiła od cyberprzestępców. Tak, od tych samych, których ściga, agencja kupuje wirusy. I robią tak wszyscy. Dwa lata temu w sieci znalazła się faktura dla CBA za program szpiegujący od włoskiej firmy Hacking Team. Ale ważny jest jeden problem, który był dotąd niezauważany. Specjaliści od cyberbezpieczeństwa nazywają go problemem atrybucji. W ujawnionych dokumentach są zalecenia dla CIA, by hakując urządzenia, nie pozostawiała żadnych śladów albo udawała kogoś innego. Fałszowane są więc godziny powstawania plików (wskazują inne strefy czasowe), robione są błędy mające wskazać na inny język. Nigdy nie wiesz, kto cię zaatakował. Rosjanie? Amerykanie? Może Brytyjczycy? Być może. Ale pewności nigdy nie ma. Teraz pytanie, które słusznie stawia Mikko Hyppönen, dyrektor ds. badań w F-Secure, firmy zajmującej się cyberbezpi eczeństwem. Kto przekazał dane WikiLeaks? Rosjanie czy może pracownik Centralnej Agencji Wywiadowczej? Dlaczego wyciek miał miejsce teraz? Niestety, nie znamy jeszcze odpowiedzi. Obawiam się, że szybko jej nie poznamy.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.