Wtorek, 12 września, okazał się gorącym dniem dla polskiej energetyki. – Działania, z jakimi się zetknęliśmy i jakie obecnie regulujemy i naprawiamy, noszą znamiona afery bądź przekrętu – powiedział na naprędce zwołanej konferencji Daniel Obajtek, prezes Energi, największego na Pomorzu producenta energii. I potwierdził informacje „Pulsu Biznesu”, że jego firma złożyła do sądu wnioski o uznanie nieważności długoterminowych umów, jakie spółka przed laty zawarła z farmami wiatrowymi. To była mała bomba atomowa w świecie odnawialnej energetyki. – Tylko przez trzy lata spółka straciła na tym 600 mln zł, a do końca trwania tych umów straciłaby ponad 2 mld zł. To były hazardowe umowy na 15-20 lat, niemożliwe do wypowiedzenia. Musiałem coś z tym zrobić – tłumaczył Obajtek. Chodzi głównie o 22 umowy (w sumie jest ich 150), które na początku poprzedniej dekady spółka córka Energa Obrót zawarła z zagranicznymi właścicielami farm wiatrowych. Na ich mocy spółka musiała kupować zielone certyfikaty po stałej cenie, niezależnie od tego, ile kosztują one na rynku. Tuż po zawarciu umów rynek certyfikatów się załamał, cena z ok. 300 zł spadła do 30 (dziś certyfikat kosztuje 55 zł). A Energa musiała płacić.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.