Rozmowa ze Sławomirem Skrzypkiem, prezesem Narodowego Banku Polskiego
"Wprost": Czy Alan Greenspan, prezes amerykańskiego banku centralnego, będzie dla pana wzorem do naśladowania?
Sławomir Skrzypek: Jest to postać, którą cenię i choć nie wszystkie jego doświadczenia nadają się do przeniesienia na grunt Polski, to pozostanie dla mnie autorytetem i wzorem.
- Leszek Balcerowicz wypowiadał się o nim z rezerwą.
- Pewnie dlatego, że Greenspan nie tylko pilnował inflacji, ale analizował, jaki wpływ jego decyzje mają na wzrost gospodarczy USA. Dla Balcerowicza absolutnym priorytetem było utrzymanie inflacji w pobliżu dolnej granicy założonego przedziału.
- A co będzie absolutnym priorytetem prezesa Skrzypka?
- Przestrzeganie konstytucji i innych przepisów regulujących działanie banku centralnego. Pragnę zwrócić uwagę, że dbałość o rozwój gospodarczy jest również wpisana w działalność i zadania NBP. W Ameryce Greenspan poważnie traktował tę kwestię, o czym świadczy wyczucie, z jakim prowadził okręt amerykańskiej gospodarki przez rafy kryzysów i zawirowań na rynkach światowych, i to przez prawie 19 lat. Zdaję sobie sprawę z tego, że w praktyce działania europejskich banków centralnych inaczej rozkłada się priorytety. Zgodnie z naszym porządkiem prawnym powinniśmy dbać przede wszystkim o wartość złotego oraz - jeśli nie pociągnie to za sobą ryzyka nadmiernego wzrostu inflacji - o wzrost gospodarczy. Ale o wysokości stóp procentowych - głównym instrumencie polityki monetarnej - decyduje nie tylko prezes NBP, ale cała Rada Polityki Pieniężnej.
- Jak przyjęli pana członkowie RPP?
- Przed pierwszym posiedzeniem odbyłem rozmowy z członkami rady i atmosfera była sympatyczna. Przyjęto mnie dobrze i ciepło.
- Mamy niemal 6-procentowy wzrost gospodarczy, znaczący wzrost płac, Polacy coraz chętniej zadłużają się w bankach. Czy grozi nam przegrzanie gospodarki?
- Wzrost zadłużenia przedsiębiorstw i obywateli ma przede wszystkim charakter inwestycyjny. Sama kwestia przegrzania gospodarki jest bardzo dyskusyjna. Musimy oceniać sytuację, uwzględniając otoczenie międzynarodowe, warunki polskie oraz porównując się z podobnymi nam państwami Europy. Przykładanie ogólnych miar do naszej gospodarki nie zawsze się sprawdza. Na przykład niemal wszystkie dotychczasowe prognozy inflacyjne wskazywały na większy wzrost cen niż w rzeczywistości.
- Wedle powszechnego przekonania, wzmocnił pan w RPP frakcję "gołębi". Czy poprze pan bardziej restrykcyjną politykę pieniężną?
- Nie jestem zwolennikiem używania ornitologicznych etykietek. Do polityki pieniężnej nie podchodzę jednostronnie, wedle zasady "Kartagina musi być zburzona". Jeśli będę przekonany o konieczności podwyższenia stóp procentowych, wówczas będę tak głosował.
- Jak duży wzrost cen sprawi, że zapali się panu lampka ostrzegawcza?
- Istnieje pewna bezwładność rynków i decyzje RPP przekładają się na ich zachowanie z pewnym opóźnieniem. Powinniśmy dążyć do tego, by inflacja utrzymywała się w ramach wyznaczonych przez RPP, zgodnie z tzw. bezpośrednim celem inflacyjnym wyznaczonym na 2,5 proc. Na ten cel inflacyjny należy więc patrzeć symetrycznie od 1,5 proc. do 3,5 proc. Ostatnio inflacja wynosiła zwykle mniej niż 2,5 proc.
- Co pan rozumie przez "branie pod uwagę wzrostu gospodarczego, o ile inflacja na to pozwoli"?
- Poziom stóp procentowych, o którym decyduje RPP, jest najważniejszym i właściwie jedynym instrumentem polityki pieniężnej. Jestem przeciwnikiem, choć nie dogmatycznym, interwencji banku centralnego na rynku walutowym. Jeśli spojrzymy na kilkaset przykładów interwencji banków centralnych USA, Japonii lub Niemiec w latach 1985-2004, to ich skutki nie były zachęcające. Często pobudzały sytuacje kryzysowe, dając okazję do działania spekulantom.
- Kiedy powinniśmy przyjąć euro?
- Odwołam się do wypowiedzi Miltona Friedmana dla "Wprost": wtedy gdy będzie to dla nas korzystne. Są państwa, które bardzo skorzystały na przyjęciu euro, jak Irlandia i Hiszpania. I są państwa niezadowolone z tego powodu, jak Włochy, Grecja i Portugalia. Są też takie państwa, jak Niemcy czy Francja, gdzie ocena euro jest niejednoznaczna. Wyznaczanie daty przyjęcia przez Polskę euro może nastąpić po analizie kosztów i korzyści oraz po spełnieniu warunków przyjęcia wspólnej waluty. Lepiej określić datę, gdy będziemy naprawdę gotowi, niż ją później przekładać - jak niektóre państwa. Ministerstwo Finansów przewiduje, że kryteria konwergencji, stanowiące warunek przystąpienia do strefy euro, spełnimy w 2009 r. Jeśli do tego doliczymy czas na przeprowadzenie całej procedury, wychodzi, że przyjęlibyśmy euro w 2012 r. lub 2013 r. Ta decyzja należy do władz państwa.
- Leszek Balcerowicz regularnie wskazywał zagrożenia dla stabilności gospodarki i waluty powodowane przez politykę fiskalną państwa. Jak pan ocenia dokonania rządu w tym zakresie?
- Reprezentuję NBP, który jest niezależny od rządu, parlamentu i innych instytucji publicznych. Niezależność przejawia się również w tym, że poza ustawowym obowiązkiem opiniowania projektu ustawy budżetowej przez RPP nie powinienem się zajmować publicznym recenzowaniem bieżącej polityki rządu. Owszem, swoje poglądy zaprezentowałem już właściwym decydentom. Ale rolą NBP jest czytelne komunikowanie opinii publicznej i politykom decyzji RPP oraz precyzyjnych informacji o sytuacji gospodarczej, a nie prowadzenie polemiki z rządzącymi.
- Jakie były pańskie pierwsze decyzje personalne?
- W ciągu dwóch pierwszych tygodni jedyne moje decyzje personalne dotyczyły najbliższych współpracowników - asystentki, doradcy, kierowcy. Nie chcę formułować żadnych daleko idących wniosków kadrowych, dopóki nie zapoznam się z sytuacją całego NBP.
- Będzie pan współpracował z ludźmi Balcerowicza?
- Z otwartością podchodzę do wszystkich współpracowników. Najważniejsze są dla mnie kryteria merytoryczne i realizacja postawionych celów. Kadry są do tego środkiem, a nie celem samym w sobie. Jeśli chodzi o zarząd to czterech członków, w tym dwóch wiceprezesów NBP, kończy kadencje w 2010 r., a jeden w 2011 r. - to wynika z ustawy. Dwóch innych członków zarządu nie ma ustawowo określonej kadencji, mamy też wakat. Na razie nie wykorzystuję uprawnień w zakresie obsady tych stanowisk. Z zarządem współpracuje mi się dość dobrze.
- A przeprowadzi pan wśród pracowników NBP lustrację?
- Jestem zwolennikiem lustracji. Należy ją przeprowadzić, by zapewnić przepływ informacji nieskażony "czynnikami zewnętrznymi".
- Komisja Europejska w niedawnym raporcie zarzuca bankom detalicznym w unii celowe ograniczanie konkurencji, zawyżanie opłat i prowizji. Chce pan to zmienić?
- Kompetencje w tym zakresie mają takie instytucje, jak Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Niedawno ukarał on banki za pobieranie nadmiernie wysokich opłat za transakcje kartami kredytowymi. Prezes NBP nie ma w tym zakresie większych uprawnień, poza udziałem w działaniach nadzoru bankowego. Ale one dotyczą głównie bezpieczeństwa i stabilności finansowej banków. Globalizacja prędzej czy później wymusi na bankach komercyjnych większe obniżki opłat i prowizji.
- Politycy wielokrotnie krytykowali sposób prywatyzacji banków w Polsce, na przykład zbyt duży udział kapitału zagranicznego w tym sektorze. Podziela pan te zarzuty?
- Obserwując sytuację na rozwiniętych rynkach unijnych, można stwierdzić, że obraz sektora bankowego w Polsce mógł-by być inny, gdyby inna była w latach 90. polityka prywatyzacyjna. Nie powinniśmy w tym zakresie wzorować się na Słowacji lub Węgrzech, całkowicie zdominowanych przez zagraniczne banki, lecz na państwach zachodnioeuropejskich. Nie chcę jednak teraz wracać do przeszłości, gdyż jako prezes NBP muszę działać w sytuacji, którą zastałem.
- Nie boi się pan politycznych zakusów, na przykład wobec rezerw walutowych NBP?
- Najczęściej w przeszłości mówiono w tym kontekście o tzw. rachunku rewaluacyjnym, czyli czysto księgowym zapisie, wynikającym z różnic kursowych. Jeszcze trzy lata temu wynosił on około 34 mld zł. Obecnie na skutek wzmocnienia się złotego przestał de facto istnieć. Zaś poziom rezerw walutowych powinien być właściwy dla bezpieczeństwa i stabilności systemu finansowego. I tyle. Dla mnie najważniejszym celem jest usprawnienie systemu zarządzania tymi rezerwami, w czym pomaga mi wiceprezes Krzysztof Rybiński. Nad nowym systemem ocen ryzyka pracuje już wyznaczona grupa wybitnych matematyków.
- Czy, jak zapowiadał Leszek Balcerowicz, w najbliższych latach nie będzie wypłat z zysku NBP do budżetu?
- Taką decyzję w grudniu 2006 r. podjęła RPP. Wierzę, że na podstawie prawidłowych analiz i prognoz. I to rada może ją zmienić, o ile zaistnieją ku temu warunki.
- Alan Greenspan często konsultował decyzje z prezydentem, senatorami, kongresmanami. A pan z kim je będzie konsultował?
- Greenspan prowadził jednak w pełni niezależną politykę monetarną. Moje decyzje też będą niezależne. Nawiązując jeszcze do Alana Greenspana, proszę, aby państwo pamiętali, że nie wypowiadam się jako jeden z ekspertów makroekonomicznych, ale jako prezes NBP, którego słowa mogą wpływać na rynki.
Fot: A. Jagielak
Sławomir Skrzypek: Jest to postać, którą cenię i choć nie wszystkie jego doświadczenia nadają się do przeniesienia na grunt Polski, to pozostanie dla mnie autorytetem i wzorem.
- Leszek Balcerowicz wypowiadał się o nim z rezerwą.
- Pewnie dlatego, że Greenspan nie tylko pilnował inflacji, ale analizował, jaki wpływ jego decyzje mają na wzrost gospodarczy USA. Dla Balcerowicza absolutnym priorytetem było utrzymanie inflacji w pobliżu dolnej granicy założonego przedziału.
- A co będzie absolutnym priorytetem prezesa Skrzypka?
- Przestrzeganie konstytucji i innych przepisów regulujących działanie banku centralnego. Pragnę zwrócić uwagę, że dbałość o rozwój gospodarczy jest również wpisana w działalność i zadania NBP. W Ameryce Greenspan poważnie traktował tę kwestię, o czym świadczy wyczucie, z jakim prowadził okręt amerykańskiej gospodarki przez rafy kryzysów i zawirowań na rynkach światowych, i to przez prawie 19 lat. Zdaję sobie sprawę z tego, że w praktyce działania europejskich banków centralnych inaczej rozkłada się priorytety. Zgodnie z naszym porządkiem prawnym powinniśmy dbać przede wszystkim o wartość złotego oraz - jeśli nie pociągnie to za sobą ryzyka nadmiernego wzrostu inflacji - o wzrost gospodarczy. Ale o wysokości stóp procentowych - głównym instrumencie polityki monetarnej - decyduje nie tylko prezes NBP, ale cała Rada Polityki Pieniężnej.
- Jak przyjęli pana członkowie RPP?
- Przed pierwszym posiedzeniem odbyłem rozmowy z członkami rady i atmosfera była sympatyczna. Przyjęto mnie dobrze i ciepło.
- Mamy niemal 6-procentowy wzrost gospodarczy, znaczący wzrost płac, Polacy coraz chętniej zadłużają się w bankach. Czy grozi nam przegrzanie gospodarki?
- Wzrost zadłużenia przedsiębiorstw i obywateli ma przede wszystkim charakter inwestycyjny. Sama kwestia przegrzania gospodarki jest bardzo dyskusyjna. Musimy oceniać sytuację, uwzględniając otoczenie międzynarodowe, warunki polskie oraz porównując się z podobnymi nam państwami Europy. Przykładanie ogólnych miar do naszej gospodarki nie zawsze się sprawdza. Na przykład niemal wszystkie dotychczasowe prognozy inflacyjne wskazywały na większy wzrost cen niż w rzeczywistości.
- Wedle powszechnego przekonania, wzmocnił pan w RPP frakcję "gołębi". Czy poprze pan bardziej restrykcyjną politykę pieniężną?
- Nie jestem zwolennikiem używania ornitologicznych etykietek. Do polityki pieniężnej nie podchodzę jednostronnie, wedle zasady "Kartagina musi być zburzona". Jeśli będę przekonany o konieczności podwyższenia stóp procentowych, wówczas będę tak głosował.
- Jak duży wzrost cen sprawi, że zapali się panu lampka ostrzegawcza?
- Istnieje pewna bezwładność rynków i decyzje RPP przekładają się na ich zachowanie z pewnym opóźnieniem. Powinniśmy dążyć do tego, by inflacja utrzymywała się w ramach wyznaczonych przez RPP, zgodnie z tzw. bezpośrednim celem inflacyjnym wyznaczonym na 2,5 proc. Na ten cel inflacyjny należy więc patrzeć symetrycznie od 1,5 proc. do 3,5 proc. Ostatnio inflacja wynosiła zwykle mniej niż 2,5 proc.
- Co pan rozumie przez "branie pod uwagę wzrostu gospodarczego, o ile inflacja na to pozwoli"?
- Poziom stóp procentowych, o którym decyduje RPP, jest najważniejszym i właściwie jedynym instrumentem polityki pieniężnej. Jestem przeciwnikiem, choć nie dogmatycznym, interwencji banku centralnego na rynku walutowym. Jeśli spojrzymy na kilkaset przykładów interwencji banków centralnych USA, Japonii lub Niemiec w latach 1985-2004, to ich skutki nie były zachęcające. Często pobudzały sytuacje kryzysowe, dając okazję do działania spekulantom.
- Kiedy powinniśmy przyjąć euro?
- Odwołam się do wypowiedzi Miltona Friedmana dla "Wprost": wtedy gdy będzie to dla nas korzystne. Są państwa, które bardzo skorzystały na przyjęciu euro, jak Irlandia i Hiszpania. I są państwa niezadowolone z tego powodu, jak Włochy, Grecja i Portugalia. Są też takie państwa, jak Niemcy czy Francja, gdzie ocena euro jest niejednoznaczna. Wyznaczanie daty przyjęcia przez Polskę euro może nastąpić po analizie kosztów i korzyści oraz po spełnieniu warunków przyjęcia wspólnej waluty. Lepiej określić datę, gdy będziemy naprawdę gotowi, niż ją później przekładać - jak niektóre państwa. Ministerstwo Finansów przewiduje, że kryteria konwergencji, stanowiące warunek przystąpienia do strefy euro, spełnimy w 2009 r. Jeśli do tego doliczymy czas na przeprowadzenie całej procedury, wychodzi, że przyjęlibyśmy euro w 2012 r. lub 2013 r. Ta decyzja należy do władz państwa.
- Leszek Balcerowicz regularnie wskazywał zagrożenia dla stabilności gospodarki i waluty powodowane przez politykę fiskalną państwa. Jak pan ocenia dokonania rządu w tym zakresie?
- Reprezentuję NBP, który jest niezależny od rządu, parlamentu i innych instytucji publicznych. Niezależność przejawia się również w tym, że poza ustawowym obowiązkiem opiniowania projektu ustawy budżetowej przez RPP nie powinienem się zajmować publicznym recenzowaniem bieżącej polityki rządu. Owszem, swoje poglądy zaprezentowałem już właściwym decydentom. Ale rolą NBP jest czytelne komunikowanie opinii publicznej i politykom decyzji RPP oraz precyzyjnych informacji o sytuacji gospodarczej, a nie prowadzenie polemiki z rządzącymi.
- Jakie były pańskie pierwsze decyzje personalne?
- W ciągu dwóch pierwszych tygodni jedyne moje decyzje personalne dotyczyły najbliższych współpracowników - asystentki, doradcy, kierowcy. Nie chcę formułować żadnych daleko idących wniosków kadrowych, dopóki nie zapoznam się z sytuacją całego NBP.
- Będzie pan współpracował z ludźmi Balcerowicza?
- Z otwartością podchodzę do wszystkich współpracowników. Najważniejsze są dla mnie kryteria merytoryczne i realizacja postawionych celów. Kadry są do tego środkiem, a nie celem samym w sobie. Jeśli chodzi o zarząd to czterech członków, w tym dwóch wiceprezesów NBP, kończy kadencje w 2010 r., a jeden w 2011 r. - to wynika z ustawy. Dwóch innych członków zarządu nie ma ustawowo określonej kadencji, mamy też wakat. Na razie nie wykorzystuję uprawnień w zakresie obsady tych stanowisk. Z zarządem współpracuje mi się dość dobrze.
- A przeprowadzi pan wśród pracowników NBP lustrację?
- Jestem zwolennikiem lustracji. Należy ją przeprowadzić, by zapewnić przepływ informacji nieskażony "czynnikami zewnętrznymi".
- Komisja Europejska w niedawnym raporcie zarzuca bankom detalicznym w unii celowe ograniczanie konkurencji, zawyżanie opłat i prowizji. Chce pan to zmienić?
- Kompetencje w tym zakresie mają takie instytucje, jak Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Niedawno ukarał on banki za pobieranie nadmiernie wysokich opłat za transakcje kartami kredytowymi. Prezes NBP nie ma w tym zakresie większych uprawnień, poza udziałem w działaniach nadzoru bankowego. Ale one dotyczą głównie bezpieczeństwa i stabilności finansowej banków. Globalizacja prędzej czy później wymusi na bankach komercyjnych większe obniżki opłat i prowizji.
- Politycy wielokrotnie krytykowali sposób prywatyzacji banków w Polsce, na przykład zbyt duży udział kapitału zagranicznego w tym sektorze. Podziela pan te zarzuty?
- Obserwując sytuację na rozwiniętych rynkach unijnych, można stwierdzić, że obraz sektora bankowego w Polsce mógł-by być inny, gdyby inna była w latach 90. polityka prywatyzacyjna. Nie powinniśmy w tym zakresie wzorować się na Słowacji lub Węgrzech, całkowicie zdominowanych przez zagraniczne banki, lecz na państwach zachodnioeuropejskich. Nie chcę jednak teraz wracać do przeszłości, gdyż jako prezes NBP muszę działać w sytuacji, którą zastałem.
- Nie boi się pan politycznych zakusów, na przykład wobec rezerw walutowych NBP?
- Najczęściej w przeszłości mówiono w tym kontekście o tzw. rachunku rewaluacyjnym, czyli czysto księgowym zapisie, wynikającym z różnic kursowych. Jeszcze trzy lata temu wynosił on około 34 mld zł. Obecnie na skutek wzmocnienia się złotego przestał de facto istnieć. Zaś poziom rezerw walutowych powinien być właściwy dla bezpieczeństwa i stabilności systemu finansowego. I tyle. Dla mnie najważniejszym celem jest usprawnienie systemu zarządzania tymi rezerwami, w czym pomaga mi wiceprezes Krzysztof Rybiński. Nad nowym systemem ocen ryzyka pracuje już wyznaczona grupa wybitnych matematyków.
- Czy, jak zapowiadał Leszek Balcerowicz, w najbliższych latach nie będzie wypłat z zysku NBP do budżetu?
- Taką decyzję w grudniu 2006 r. podjęła RPP. Wierzę, że na podstawie prawidłowych analiz i prognoz. I to rada może ją zmienić, o ile zaistnieją ku temu warunki.
- Alan Greenspan często konsultował decyzje z prezydentem, senatorami, kongresmanami. A pan z kim je będzie konsultował?
- Greenspan prowadził jednak w pełni niezależną politykę monetarną. Moje decyzje też będą niezależne. Nawiązując jeszcze do Alana Greenspana, proszę, aby państwo pamiętali, że nie wypowiadam się jako jeden z ekspertów makroekonomicznych, ale jako prezes NBP, którego słowa mogą wpływać na rynki.
Fot: A. Jagielak
Więcej możesz przeczytać w 6/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.