Rubik na mecenasów z RFN raczej nie ma co liczyć. Wie o tym i kręci się koło swoich spraw, jak potrafi
Prezes Kaczyński zafałszował pierwszą zwrotkę narodowego hymnu i echo się poniosło. Dotknięty tym fałszem mistrz Penderecki z małżonką godnie odczekali i właśnie zabrali głos w temacie. "Smutne wrażenie wywierają Polacy wykonujący hymn narodowy" - piłuje kompozytor premiera. Ale nie o Kaczyńskiego mu chodzi, lecz o Sprawę.
A Sprawa taka, iż "Polska jest krajem ludzi głuchych". A za komuny nie była. "Dawniej dbały o to władze" - żeby umuzykalniać. "Teraz nikt już o to nie dba". Więc jakby te władze zadbały w 2007 r., tak jak dbały w - powiedzmy - 1967 r., kiedy Penderecki startował, albo jak w 1977 r., kiedy rozkwitał, znowu byłoby jak dawniej. Czyli fantastycznie.
W szczególną porę wybrał się mistrz Penderecki z tym lamentem. Bo akurat publiczność zagustowała masowo w jednym symfoniku. W Piotrze Rubiku konkretnie. Jego "Tryptyk świętokrzyski" rozszedł się w ilościach oceanicznych. Co się w języku fonografii wykłada tak: "Psałterz wrześniowy", trzecia cześć tryptyku, "pokrył się platyną" już w pierwszym dniu sprzedaży. Po tygodniu miał na sobie tej platyny już dwie warstwy. A po miesiącu platyna zamieniła się w diament. Zjawisko równie rzadkie w ojczystej fonografii jak diamenty w ojczystej przyrodzie. Zgoda - Rubik przegiął. Komponuje disco polo rozpisane na chóry i orkiestrę. I jeszcze podchwytliwie dedykuje: a to papieżowi, a to robotnikom Wybrzeża, a to męczeńskiej ziemi kieleckiej. Z filharmonii pod strzechy poszedł całkiem na skróty. Co mu wielcy smakosze i mali zawistnicy wypominają.
Rubika bynajmniej w obronę nie bierzemy, ale swoje wiemy. Z tym uprzystępnianiem rzecz nie taka prosta. Bo wielu jest takich, którzy chcieliby uprzystępnić, lecz im nie wychodzi. Weźmy Witolda Lutosławskiego. Zaczął jako "nieprzystępny", ale co z tego. Kiedy na konkursie chopinowskim w 1947 r. odegrano jego "I Symfonię", jurorzy radzieccy wyszli z sali. I potem Lutosławskiego nie słuchał nikt. Więc Lutosławski zdecydował się jednak uprzystępniać. I przegiął. Teraz jego "Tryptyk śląski" i kantaty żniwne nios-ły się z megafonów na każdym rogu. Bumelanci i kułacy zgrzytali zębami, ale niechby który próbował zdezerterować spod głośnikaÉ Tymczasem historia się wahnęła i Lutosławskiemu znów obmierzło uprzystępnianie. Jak usiadł, jak napisał taką "Muzykę żałobną" (1958), to od razu pierwsze miejsce na Międzynarodowej Trybunie Kompozytorów UNESCO w Paryżu. Ale to się tak łatwo mówi "usiadł i napisał". "Muzyka żałobna" trwa 14 minut, ale Lutosławski pisał ją dwa lata. Tyle że ludowe państwo dawało czas i utrzymanie. Uprzystępnianie nie było już konieczne.
Sam Penderecki też ma tu doświadczenia. Swoją "Pasję" komponował w ogrodzie w Lusławicach, ale na zamówienie mecenasów z RFN. A ci płacili w twardej marce. U Rubika Niemcy niczego nie zamówią. Wie o tym i kręci się koło swoich spraw, jak potrafi. Konkretnie - wciska samorządowcom rocznicowe disco polo na orkiestrę. Za ciężkie państwowe pieniądze. Nie czeka, aż państwo zamówi u niego "twardą" symfonię za twardą walutę. Bo ani takiego Rubika, ani takiego państwa po prostu nie ma.
A Sprawa taka, iż "Polska jest krajem ludzi głuchych". A za komuny nie była. "Dawniej dbały o to władze" - żeby umuzykalniać. "Teraz nikt już o to nie dba". Więc jakby te władze zadbały w 2007 r., tak jak dbały w - powiedzmy - 1967 r., kiedy Penderecki startował, albo jak w 1977 r., kiedy rozkwitał, znowu byłoby jak dawniej. Czyli fantastycznie.
W szczególną porę wybrał się mistrz Penderecki z tym lamentem. Bo akurat publiczność zagustowała masowo w jednym symfoniku. W Piotrze Rubiku konkretnie.
Rubika bynajmniej w obronę nie bierzemy, ale swoje wiemy. Z tym uprzystępnianiem rzecz nie taka prosta. Bo wielu jest takich, którzy chcieliby uprzystępnić, lecz im nie wychodzi. Weźmy Witolda Lutosławskiego. Zaczął jako "nieprzystępny", ale co z tego. Kiedy na konkursie chopinowskim w 1947 r. odegrano jego "I Symfonię", jurorzy radzieccy wyszli z sali. I potem Lutosławskiego nie słuchał nikt. Więc Lutosławski zdecydował się jednak uprzystępniać. I przegiął. Teraz jego "Tryptyk śląski" i kantaty żniwne nios-ły się z megafonów na każdym rogu. Bumelanci i kułacy zgrzytali zębami, ale niechby który próbował zdezerterować spod głośnikaÉ Tymczasem historia się wahnęła i Lutosławskiemu znów obmierzło uprzystępnianie. Jak usiadł, jak napisał taką "Muzykę żałobną" (1958), to od razu pierwsze miejsce na Międzynarodowej Trybunie Kompozytorów UNESCO w Paryżu. Ale to się tak łatwo mówi "usiadł i napisał". "Muzyka żałobna" trwa 14 minut, ale Lutosławski pisał ją dwa lata. Tyle że ludowe państwo dawało czas i utrzymanie. Uprzystępnianie nie było już konieczne.
Sam Penderecki też ma tu doświadczenia. Swoją "Pasję" komponował w ogrodzie w Lusławicach, ale na zamówienie mecenasów z RFN. A ci płacili w twardej marce. U Rubika Niemcy niczego nie zamówią. Wie o tym i kręci się koło swoich spraw, jak potrafi. Konkretnie - wciska samorządowcom rocznicowe disco polo na orkiestrę. Za ciężkie państwowe pieniądze. Nie czeka, aż państwo zamówi u niego "twardą" symfonię za twardą walutę. Bo ani takiego Rubika, ani takiego państwa po prostu nie ma.
Więcej możesz przeczytać w 6/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.