Historyk mody mógłby nazwać polski rząd partyzantką
Jeśli bracia Kaczyńscy założą kapelusze, będzie to oznaczać, że zakończyli walkę z układem i ukończyli budowę IV Rzeczypospolitej. Kapelusze są bowiem u mężczyzn symbolem zachowawczości. Świadczą też o przynależności do establishmentu. Pewnie dlatego prezydent i premier nadal noszą kaszkiety, które - jak każde płaskie nakrycie głowy - zdradzają zapędy rewolucyjne.
Koalicja kaszkietów
"Kapelusz jest nakryciem głowy państwa" - brzmi znane powiedzenie. W cylindrach, a potem w kapeluszach chodzili niemal wszyscy kolejni prezydenci Stanów Zjednoczonych od połowy XIX wieku. W kapeluszach też, bez względu na polityczną opcję, chodzili brytyjscy premierzy - od Winstona Churchilla po Tony'ego Blaira. Kapelusz jako nakrycie głowy państwa zakładany był równie często, co kojarzone z wizerunkiem Breżniewa futrzane czapy - Władimir Putin nie różni się pod tym względem od Michaiła Gorbaczo-wa, a ten od politruków rządzących w Kraju Rad po śmierci Stalina. Kapelusz, w przeciwieństwie do swego porywczego poprzednika Silvio Berlusconiego, nosi też premier Włoch Romano Prodi. W każdym z tych przypadków wysokie nakrycie głowy symbolizuje stabilność władzy. Ale nie w Polsce. U nas w kapelusze nosi akurat opozycja. Formalnie walcząca o przejęcie władzy i zmianę polityki państwa, wyglądem przypomina jednak nudnawy klub dżentelmenów. Legendarne już kapelusze Jana Marii Rokity czy podobne nakrycia głowy Bronisława Komorowskiego są tego dobrym przykładem. Nawet Kazimierz Marcinkiewicz, który na czas walki o fotel prezydenta stolicy nie chciał się kojarzyć z PiS, przywdział po wielu próbach (z akcesoriami typowymi dla skauta włącznie) czarny stylowy kapelusz.
W IV RP koalicja kaszkietem i beretem stoi. Oprócz braci Kaczyńskich płaskie nakrycia głowy noszą minister Przemysław Gosiewski (pokazuje się w szarym kaszkiecie), wicepremier i szef MSWiA Ludwik Dorn (granatowy beret w militarnym stylu), zaś liderzy partii współrządzących - Andrzej Lepper i Roman Giertych - paradują odpowiednio w czarnym kaszkiecie i stalowym berecie. Fotoreporterzy przyłapali, co prawda, niedawno Giertycha we wzorzystej czapce z pomponem, ale była to raczej zabawa modą ze strony ministra edukacji niż zapowiedź trwałej zmiany wizerunku. Płaskie nakrycia głowy upodobniają wizerunkowo naszą władzę do Résistance - ruchu oporu, którego symbolem był bojowy beret. Albo do przywódców pseudowolnościowych partyzantek, jak Che Guevara. Historyk mody mógłby więc nazwać Polski rząd partyzantką.
Królewski rekwizyt
Nie bez powodu kapelusze nosi brytyjska królowa Elżbieta II. Kapelusze pozostają bowiem atrybutem wysokiego statusu i autorytetu. W wypadku Elżbiety II kapelusz jest tak oczywistym elementem wizerunku, że podczas zeszłorocznych obchodów jej 80. urodzin fotografie najciekawszych i najbarwniejszych kapeluszy Jej Królewskiej Mości były ozdobą większości gazet na świecie. To, że w Polsce elity i tak stosunkowo często chodzą z gołymi głowami, wynika w pewnym stopniu z przerwanej przez wojnę ciągłości klasy politycznej i biznesowej. W końcu o nakryciach głowy zapominały już władze komunistyczne. Kiedy premier Józef Cyrankiewicz przyleciał na początku lat 60. do Moskwy z gołą głową, na zdjęciach w gazetach następnego dnia miał już domalowany kapelusz. Chodziło o to, by nie odstawał od sowieckich władz witających go na lotnisku. Pierwszym chyba światowym przywódcą, który świadomie zrezygnował z nakryć głowy, był John F. Kennedy. Prezydent Stanów Zjednoczonych eksponował w ten sposób bujną grzywę, co w oczach wyborców miało mu dodawać nowoczesności. Ostatecznie jego wizerunek kojarzy się dziś głównie z playboyem, a nie nowoczesnym politykiem.
Następcy Kennedy'ego już kapelusze zakładali. Czasami zresztą kapelusz był jedyną pozytywną rzeczą, jaka zostawała w pamięci społeczeństwa. Brytyjski premier i trzykrotny minister spraw zagranicznych Anthony Eden został dwa lata temu uznany przez 139 politologów (w ankiecie brytyjskiego ośrodka MORI) za najmniej efektywnego premiera XX wieku, ale za to figuruje w podręcznikach kształtowania wizerunku jako najlepiej ubrany polityk stulecia. A wszystko dzięki namiętnie noszonym przez Edena kapeluszom typu homburg, dziś zwanych nawet edenami.
W czasach edwardiańskich tylko żebracy mieli gołe głowy. Jeszcze pod koniec XIX wieku wśród warstw wyższych takie okoliczności jak wieczorny bankiet, polowanie, wyprawa jachtem, gra w tenisa, jazda na nartach, automobilem czy spacer po plaży wymagały osobnego nakrycia głowy. Nic dziwnego, że tylko w 1900 r. zakład słynnego włoskiego kreatora Giuseppe Borsalino wyprodukował aż milion kapeluszy. Kapelusze i czapki nie wzbudzały przy tym kontrowersji. Mimo że prawo do dowolnego stroju było jednym z podstawowych postulatów pierwszych sufrażystek, nawet one - choć już w spodniach - nie zdejmowały kapeluszy. Możliwe, że dlatego, by dodać sobie powagi. W końcu do dziś podczas noblowskich uroczystości profesorowie występują w cylindrach.
Gangster w kapeluszu
Psychologia nakrycia głowy rozróżnia również płeć. O ile u mężczyzn kapelusze świadczą o utożsamianiu się z mieszczaństwem, o tyle u kobiet mogą podkreślić zarówno zmysłowość (jak wielkie ronda Sophii Loren) i niewinność (jak toczki Audrey Hepburn), jak i bezkompromisowość - na przykład w wypadku kapeluszy Oriany Fallaci. Zawsze jednak świadczą o klasie i statusie społecznym. Niekoniecznie uczciwie zapracowanym. W latach 30. nieodłącznie w kapeluszach pokazywali się amerykańscy gangsterzy. "Renomowani" złodzieje czy mafiosi chodzili w trzyczęściowych dopasowanych garniturach, białych koszulach, krawatach i w fedorze, czyli kapeluszu z wklęsłą fałdą wzdłuż dna. To, że gangsterzy nosili się niezwykle kolorowo jak na modę męską tamtego okresu, sprawiło, że ich styl wpłynął nawet na kolekcje ówczesnych projektantów. Fedory nie miały żadnych negatywnych konotacji. Nie mogły zresztą ich mieć, skoro były kojarzone z zamożnością. Rewolucjonista w cylindrze byłby niewiarygodny, bo wyglądałby na człowieka bogatego. Dlatego Lenin założył czapkę, która - tak jak beret czy kaszkiet - kojarzy się tyleż wywrotowo, co biednie. W beretach chodziła przymierająca głodem europejska cyganeria fin de sicle'u. Charakterystyczny krzywo założony beret - w jakim sportretował się w 1902 r. Pablo Picasso - do dziś pozostaje niezbędnym elementem kodu ubioru malarzy.
Skoro wysokie nakrycia głowy nosi elita, a niskie lud, to może właśnie stąd wynika dobór beretów i kaszkietów przez rządzącą obecnie koalicję, która niejednokrotnie demonstrowała niechęć do liberałów. Zwłaszcza że berety i płaskie czapki od co najmniej dwóch wieków kojarzą się także z walką o niepodległość i państwowość (w tym wypadku IV RP). Sam beret, obecnie codzienne nakrycie głowy, zawdzięczamy żołnierzom. W Polsce już podczas powstania styczniowego młodzi mężczyźni w Warszawie zamieniali cylindry na czapki, bo ich zdaniem płaskie nakrycie głowy było bardziej "wolnościowe". Konfederatka, czyli rogata czapka, jaką nosili konfederaci barscy, stała się nawet symbolem czystych intencji. Jak zauważa historyk Piotr Szubarczyk, w "Panu Tadeuszu" Mickiewicza nosi ją m.in. podkomorzy - ucieleśnienie staropolskich cnót. Zdaniem Szubarczyka, w okresie komunistycznym przedmiotem podobnego kultu była wojskowa rogatywka, symbol niezależnego od Sowietów Wojska Polskiego. Inna sprawa, że w XX wieku czapka jednocześnie stała się symbolem zajadłych socjalistów - od Fidela Castro po prezydenta Wenezueli Hugo Ch+veza.
Trendsetterka Bielicka
Kapelusz i inne nakrycia głowy są najbardziej indywidualną częścią garderoby. Świadczy o tym choćby fakt, że wiele z nich przyjęło nazwę od osoby je noszącej. Mamy więc m.in. kapelusz gain-sborough (od XVIII-wiecznego malarza) czy kapelusz marlborough (od żyjącej w połowie XIX wieku księżnej). Jeszcze silniej nakrycia głowy lansowali politycy - oprócz edenu były to m.in. czapka Garibaldiego (od włoskiego rewolucjonisty), leninówka, maoistka czy degolówka. To, że nakrycia głowy, jak żaden inny element ubioru, mogą się stać znakiem firmowym, wykorzystują gwiazdy popkultury. Choćby melonik, nieodłączny rekwizyt Charliego Chaplina. To, że w latach 30. i 40. w Europie młodzi mężczyźni (zwłaszcza z klas aspirujących do wyższego statusu) chętnie chodzili w cylindrach, wynikało m.in. z popularności Freda Astaire'a. Europejczycy byli przekonani, że tak nosi się typowy Amerykanin, choć nie było to do końca prawdą. Z kolei kobiety ze Starego Kontyntentu, zapatrzone w Amerykę, przejmowały styl Jackie Onassis - w jej toczkach autorstwa Olega Cassiniego.
We współczesnej popkulturze nakrycia głowy są znakiem rozpoznawczym Michaela Jacksona, Jamiroquai, Carlosa Santany Bono z U2 czy Eltona Johna. I znajdują tłumy naśladowców. Modę na kowbojskie kapelusze na nowo wylansowała na przykład (przy okazji wydania albumu "Music") Madonna. Z kolei popularność męskich kapeluszy u kobiet to sprawka Roisin Murphy z zespołu Moloko, a białych "gangsterskich" kapeluszy wśród mężczyzn - Justina Timberlake'a. Także w Polsce, gdzie matką chrzestną kapeluszników była Hanka Bielicka, znane osoby lubią się wyróżniać czapkami bądź kapeluszami. Jazzman Mariusz Adamiak praktycznie nigdy nie zdejmuje swoich kapeluszy (ostatnio w tygrysie cętki), Kurt Scheller nosi beret, a entuzjastką oryginalnych nakryć głowy jest aktorka Pola Raksa. W najmłodszym pokoleniu zwracają uwagę Doda w różowym kowbojskim kapeluszu, pisarz Jacek Dehnel w cylindrze i Reni Jusis, która ostatnio pojawia się w turbanie nawiązującym do projektów Balenciagi z lat 40.
Dżokejka zgody
- Dziś kapelusze, częściowo pozbawione funkcji użytkowych i społecznych, jak żaden inny element stroju stały się domeną twórczych poszukiwań kreatorów odbiegających od typowych rozwiązań rynku mody - twierdzi historyk ubioru Francis Voucher. Tak jak cały strój się upraszcza, tak nakrycia głowy przybierają coraz bardziej fantazyjne formy, by wspomnieć kapelusze z włosów Gaultiera, kapelusze-maski Viktora & Rolfa czy kapelusze z modelami okrętu autorstwa obchodzącego w tym roku 20. rocznicę twórczości Philipa Treacy'ego. To m.in. dlatego właśnie kapelusze, czapki czy berety cieszą się taką estymą. A gdy spojrzeć na kolekcje pokazane podczas niedawnych pokazów mody męskiej w Paryżu, kapelusze nie wyjdą z mody. Paul Smith na sezon zimowy 2007-2008 proponuje więc wełniane kolorowe czapki z daszkiem, Comme des Garons stawia na cylindry i czapki Garibaldiego, a Yves Saint Laurent zachęca do noszenia szarych kaszkietów z czesanej wełny i białych kapeluszy przewiązywanych złotym łańcuszkiem. A wszystkich przebija dom mody Lanvin - w przyszłym roku na topie mają być futurystyczne hełmy (jakie w latach 60. promował Pierre Cardin), a także białe dżokejki. Może to właśnie one, nie kojarzone z żadną konkretną opcją polityczną czy światopoglądem, pogodzą lewicowców z konserwatystami.
Fot: J. Marczewski, K. Mikuła
Koalicja kaszkietów
"Kapelusz jest nakryciem głowy państwa" - brzmi znane powiedzenie. W cylindrach, a potem w kapeluszach chodzili niemal wszyscy kolejni prezydenci Stanów Zjednoczonych od połowy XIX wieku. W kapeluszach też, bez względu na polityczną opcję, chodzili brytyjscy premierzy - od Winstona Churchilla po Tony'ego Blaira. Kapelusz jako nakrycie głowy państwa zakładany był równie często, co kojarzone z wizerunkiem Breżniewa futrzane czapy - Władimir Putin nie różni się pod tym względem od Michaiła Gorbaczo-wa, a ten od politruków rządzących w Kraju Rad po śmierci Stalina. Kapelusz, w przeciwieństwie do swego porywczego poprzednika Silvio Berlusconiego, nosi też premier Włoch Romano Prodi. W każdym z tych przypadków wysokie nakrycie głowy symbolizuje stabilność władzy. Ale nie w Polsce. U nas w kapelusze nosi akurat opozycja. Formalnie walcząca o przejęcie władzy i zmianę polityki państwa, wyglądem przypomina jednak nudnawy klub dżentelmenów.
W IV RP koalicja kaszkietem i beretem stoi. Oprócz braci Kaczyńskich płaskie nakrycia głowy noszą minister Przemysław Gosiewski (pokazuje się w szarym kaszkiecie), wicepremier i szef MSWiA Ludwik Dorn (granatowy beret w militarnym stylu), zaś liderzy partii współrządzących - Andrzej Lepper i Roman Giertych - paradują odpowiednio w czarnym kaszkiecie i stalowym berecie. Fotoreporterzy przyłapali, co prawda, niedawno Giertycha we wzorzystej czapce z pomponem, ale była to raczej zabawa modą ze strony ministra edukacji niż zapowiedź trwałej zmiany wizerunku. Płaskie nakrycia głowy upodobniają wizerunkowo naszą władzę do Résistance - ruchu oporu, którego symbolem był bojowy beret. Albo do przywódców pseudowolnościowych partyzantek, jak Che Guevara. Historyk mody mógłby więc nazwać Polski rząd partyzantką.
Nie bez powodu kapelusze nosi brytyjska królowa Elżbieta II. Kapelusze pozostają bowiem atrybutem wysokiego statusu i autorytetu. W wypadku Elżbiety II kapelusz jest tak oczywistym elementem wizerunku, że podczas zeszłorocznych obchodów jej 80. urodzin fotografie najciekawszych i najbarwniejszych kapeluszy Jej Królewskiej Mości były ozdobą większości gazet na świecie. To, że w Polsce elity i tak stosunkowo często chodzą z gołymi głowami, wynika w pewnym stopniu z przerwanej przez wojnę ciągłości klasy politycznej i biznesowej. W końcu o nakryciach głowy zapominały już władze komunistyczne. Kiedy premier Józef Cyrankiewicz przyleciał na początku lat 60. do Moskwy z gołą głową, na zdjęciach w gazetach następnego dnia miał już domalowany kapelusz. Chodziło o to, by nie odstawał od sowieckich władz witających go na lotnisku. Pierwszym chyba światowym przywódcą, który świadomie zrezygnował z nakryć głowy, był John F. Kennedy. Prezydent Stanów Zjednoczonych eksponował w ten sposób bujną grzywę, co w oczach wyborców miało mu dodawać nowoczesności. Ostatecznie jego wizerunek kojarzy się dziś głównie z playboyem, a nie nowoczesnym politykiem.
Następcy Kennedy'ego już kapelusze zakładali. Czasami zresztą kapelusz był jedyną pozytywną rzeczą, jaka zostawała w pamięci społeczeństwa. Brytyjski premier i trzykrotny minister spraw zagranicznych Anthony Eden został dwa lata temu uznany przez 139 politologów (w ankiecie brytyjskiego ośrodka MORI) za najmniej efektywnego premiera XX wieku, ale za to figuruje w podręcznikach kształtowania wizerunku jako najlepiej ubrany polityk stulecia. A wszystko dzięki namiętnie noszonym przez Edena kapeluszom typu homburg, dziś zwanych nawet edenami.
W czasach edwardiańskich tylko żebracy mieli gołe głowy. Jeszcze pod koniec XIX wieku wśród warstw wyższych takie okoliczności jak wieczorny bankiet, polowanie, wyprawa jachtem, gra w tenisa, jazda na nartach, automobilem czy spacer po plaży wymagały osobnego nakrycia głowy. Nic dziwnego, że tylko w 1900 r. zakład słynnego włoskiego kreatora Giuseppe Borsalino wyprodukował aż milion kapeluszy. Kapelusze i czapki nie wzbudzały przy tym kontrowersji. Mimo że prawo do dowolnego stroju było jednym z podstawowych postulatów pierwszych sufrażystek, nawet one - choć już w spodniach - nie zdejmowały kapeluszy. Możliwe, że dlatego, by dodać sobie powagi. W końcu do dziś podczas noblowskich uroczystości profesorowie występują w cylindrach.
Psychologia nakrycia głowy rozróżnia również płeć. O ile u mężczyzn kapelusze świadczą o utożsamianiu się z mieszczaństwem, o tyle u kobiet mogą podkreślić zarówno zmysłowość (jak wielkie ronda Sophii Loren) i niewinność (jak toczki Audrey Hepburn), jak i bezkompromisowość - na przykład w wypadku kapeluszy Oriany Fallaci. Zawsze jednak świadczą o klasie i statusie społecznym. Niekoniecznie uczciwie zapracowanym. W latach 30. nieodłącznie w kapeluszach pokazywali się amerykańscy gangsterzy. "Renomowani" złodzieje czy mafiosi chodzili w trzyczęściowych dopasowanych garniturach, białych koszulach, krawatach i w fedorze, czyli kapeluszu z wklęsłą fałdą wzdłuż dna. To, że gangsterzy nosili się niezwykle kolorowo jak na modę męską tamtego okresu, sprawiło, że ich styl wpłynął nawet na kolekcje ówczesnych projektantów. Fedory nie miały żadnych negatywnych konotacji. Nie mogły zresztą ich mieć, skoro były kojarzone z zamożnością. Rewolucjonista w cylindrze byłby niewiarygodny, bo wyglądałby na człowieka bogatego. Dlatego Lenin założył czapkę, która - tak jak beret czy kaszkiet - kojarzy się tyleż wywrotowo, co biednie. W beretach chodziła przymierająca głodem europejska cyganeria fin de sicle'u. Charakterystyczny krzywo założony beret - w jakim sportretował się w 1902 r. Pablo Picasso - do dziś pozostaje niezbędnym elementem kodu ubioru malarzy.
Skoro wysokie nakrycia głowy nosi elita, a niskie lud, to może właśnie stąd wynika dobór beretów i kaszkietów przez rządzącą obecnie koalicję, która niejednokrotnie demonstrowała niechęć do liberałów. Zwłaszcza że berety i płaskie czapki od co najmniej dwóch wieków kojarzą się także z walką o niepodległość i państwowość (w tym wypadku IV RP). Sam beret, obecnie codzienne nakrycie głowy, zawdzięczamy żołnierzom. W Polsce już podczas powstania styczniowego młodzi mężczyźni w Warszawie zamieniali cylindry na czapki, bo ich zdaniem płaskie nakrycie głowy było bardziej "wolnościowe". Konfederatka, czyli rogata czapka, jaką nosili konfederaci barscy, stała się nawet symbolem czystych intencji. Jak zauważa historyk Piotr Szubarczyk, w "Panu Tadeuszu" Mickiewicza nosi ją m.in. podkomorzy - ucieleśnienie staropolskich cnót. Zdaniem Szubarczyka, w okresie komunistycznym przedmiotem podobnego kultu była wojskowa rogatywka, symbol niezależnego od Sowietów Wojska Polskiego. Inna sprawa, że w XX wieku czapka jednocześnie stała się symbolem zajadłych socjalistów - od Fidela Castro po prezydenta Wenezueli Hugo Ch+veza.
Trendsetterka Bielicka
Kapelusz i inne nakrycia głowy są najbardziej indywidualną częścią garderoby. Świadczy o tym choćby fakt, że wiele z nich przyjęło nazwę od osoby je noszącej. Mamy więc m.in. kapelusz gain-sborough (od XVIII-wiecznego malarza) czy kapelusz marlborough (od żyjącej w połowie XIX wieku księżnej). Jeszcze silniej nakrycia głowy lansowali politycy - oprócz edenu były to m.in. czapka Garibaldiego (od włoskiego rewolucjonisty), leninówka, maoistka czy degolówka. To, że nakrycia głowy, jak żaden inny element ubioru, mogą się stać znakiem firmowym, wykorzystują gwiazdy popkultury. Choćby melonik, nieodłączny rekwizyt Charliego Chaplina. To, że w latach 30. i 40. w Europie młodzi mężczyźni (zwłaszcza z klas aspirujących do wyższego statusu) chętnie chodzili w cylindrach, wynikało m.in. z popularności Freda Astaire'a. Europejczycy byli przekonani, że tak nosi się typowy Amerykanin, choć nie było to do końca prawdą. Z kolei kobiety ze Starego Kontyntentu, zapatrzone w Amerykę, przejmowały styl Jackie Onassis - w jej toczkach autorstwa Olega Cassiniego.
We współczesnej popkulturze nakrycia głowy są znakiem rozpoznawczym Michaela Jacksona, Jamiroquai, Carlosa Santany Bono z U2 czy Eltona Johna. I znajdują tłumy naśladowców. Modę na kowbojskie kapelusze na nowo wylansowała na przykład (przy okazji wydania albumu "Music") Madonna. Z kolei popularność męskich kapeluszy u kobiet to sprawka Roisin Murphy z zespołu Moloko, a białych "gangsterskich" kapeluszy wśród mężczyzn - Justina Timberlake'a. Także w Polsce, gdzie matką chrzestną kapeluszników była Hanka Bielicka, znane osoby lubią się wyróżniać czapkami bądź kapeluszami. Jazzman Mariusz Adamiak praktycznie nigdy nie zdejmuje swoich kapeluszy (ostatnio w tygrysie cętki), Kurt Scheller nosi beret, a entuzjastką oryginalnych nakryć głowy jest aktorka Pola Raksa. W najmłodszym pokoleniu zwracają uwagę Doda w różowym kowbojskim kapeluszu, pisarz Jacek Dehnel w cylindrze i Reni Jusis, która ostatnio pojawia się w turbanie nawiązującym do projektów Balenciagi z lat 40.
Dżokejka zgody
- Dziś kapelusze, częściowo pozbawione funkcji użytkowych i społecznych, jak żaden inny element stroju stały się domeną twórczych poszukiwań kreatorów odbiegających od typowych rozwiązań rynku mody - twierdzi historyk ubioru Francis Voucher. Tak jak cały strój się upraszcza, tak nakrycia głowy przybierają coraz bardziej fantazyjne formy, by wspomnieć kapelusze z włosów Gaultiera, kapelusze-maski Viktora & Rolfa czy kapelusze z modelami okrętu autorstwa obchodzącego w tym roku 20. rocznicę twórczości Philipa Treacy'ego. To m.in. dlatego właśnie kapelusze, czapki czy berety cieszą się taką estymą. A gdy spojrzeć na kolekcje pokazane podczas niedawnych pokazów mody męskiej w Paryżu, kapelusze nie wyjdą z mody. Paul Smith na sezon zimowy 2007-2008 proponuje więc wełniane kolorowe czapki z daszkiem, Comme des Garons stawia na cylindry i czapki Garibaldiego, a Yves Saint Laurent zachęca do noszenia szarych kaszkietów z czesanej wełny i białych kapeluszy przewiązywanych złotym łańcuszkiem. A wszystkich przebija dom mody Lanvin - w przyszłym roku na topie mają być futurystyczne hełmy (jakie w latach 60. promował Pierre Cardin), a także białe dżokejki. Może to właśnie one, nie kojarzone z żadną konkretną opcją polityczną czy światopoglądem, pogodzą lewicowców z konserwatystami.
Więcej możesz przeczytać w 6/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.