Gruczoł krokowy, nazywany sterczem albo z łaciny prostatą, to narząd występujący wyłącznie u mężczyzn, umiejscowiony między pęcherzem moczowym a dnem miednicy. Prawidłowy jest wielkości kasztana jadalnego i ma objętość ok. 30 ml (pestka brzoskwini). Najpoważniejszą chorobą gruczołu krokowego jest nowotwór złośliwy. Co roku tę diagnozę słyszy ok. 14 tys. Polaków, a liczba zachorowań z roku na rok wzrasta. Rak stercza, na który rocznie umiera w Polsce ok. 4,5 tys. mężczyzn, jeszcze do niedawna był drugim pod względem częstości występowania męskim nowotworem złośliwym, ale według danych Krajowego Rejestru Nowotworów za 2015 r. zbliża się już do pozycji lidera. Nie ma jeszcze danych za lata 2016 i 2017, ale wiele wskazuje na to, że wyprzedzi raka płuca i zajmie niechlubną pierwszą pozycję, o czym mówili lekarze podczas Kongresu Naukowego Polskiego Towarzystwa Urologicznego w Katowicach. Wykrycie raka stercza, choć brzmi dramatycznie, nie zawsze niesie z sobą takie samo zagrożenie.
– Wiemy, że są różne rodzaje nowotworów tego narządu. U jednego pacjenta rak gruczołu krokowego rozwija się powoli, nie jest agresywny i człowiek z nim umiera, ale nie z jego powodu, tylko z całkiem innej przyczyny. Ale są też nowotwory o agresywnym charakterze, które prowadzą do śmierci – mówi prof. Anna Kołodziej z Kliniki Urologii i Onkologii Urologicznej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Oba typy rozwijają się na ogół po 40. roku życia, bardzo rzadko wcześniej. Istnieją też grupy zwiększonego ryzyka – chodzi o osoby, u których więcej niż dwóch krewnych pierwszej linii (brat, ojciec) chorowali na nowotwór gruczołu krokowego, szczególnie przed 55. rokiem życia. Kluczem do najlepszego leczenia, które nie tylko przedłuży pacjentowi życie, lecz także poprawi jego jakość, jest prawidłowe rozpoznanie raka stercza oraz określenie stopnia jego zaawansowania. Rak rakowi nierówny, dlatego pacjenci potrzebują dobrej diagnostyki i różnych metod leczenia.
Czytaj też:
Rak pęcherza moczowego – ciche sygnały, które łatwo zignorować
Psa i per rectum
Podstawowe sposoby profilaktyki, które pozwalają wykryć wczesne zmiany nowotworowe to oznaczenie stężenia PSA w surowicy krwi oraz badanie per rectum, czyli palcem przezodbytniczo przez urologa. Badania per rectum nie należy się bać, bo nie jest ono bolesne, a może uratować życie. Czym jest wspomniane badanie PSA? Prostate Specific Antigen, czyli antygen swoisty dla prostaty, to białko produkowane przez komórki nabłonka gruczołów sterczowych, charakterystyczne dla gruczołu krokowego, którego stężenie wzrasta w różnych chorobach urologicznych. Dlatego nie każdy wzrost stężenia PSA oznacza nowotwór stercza. W przypadku łagodnego rozrostu gruczołu krokowego ilość PSA wzrasta, bo większa jest liczba prawidłowych komórek, które to białko produkują.
Z kolei w raku gruczołu krokowego komórki guza produkują mniejszą ilość PSA niż prawidłowe komórki gruczołu krokowego. Dochodzi jednak do istotnego zwiększenia stężenia PSA w surowicy, bo rak niszczy naturalną barierę pomiędzy komórkami nowotworowymi a naczyniami krwionośnymi w sterczu i tym samym ułatwia przenikanie PSA do krwi. Do wzrostu stężenia PSA dochodzi też w ostrym i przewlekłym zapaleniu gruczołu krokowego. Dlatego interpretację wyniku badania należy zostawić urologowi. Podwyższenie stężenia PSA w surowicy nasuwające podejrzenie raka stercza, a także nieprawidłowy wynik badania gruczołu krokowego per rectum są wskazaniem do biopsji stercza. Badanie to polega na pobraniu igłą fragmentów tkanki gruczołu krokowego. Pobrany materiał ocenia patomorfolg. Ze względu na to, że biopsja gruczołu krokowego może być związana z licznymi powikłaniami i nie zawsze pozwala wykryć nowotwór, obecnie dużą wartość diagnostyczną ma umożliwiający właściwe rozpoznanie multiparametryczny magnetyczny rezonans jądrowy (mpMRI) i ocena uzyskanych obrazów stercza w skali PI-RADS.
Czytaj też:
Polak usunął sobie penisa i jądra. Teraz ma problemy zdrowotne i prosi internautów o pieniądze
Kiedy nie ma objawów
Jak w przypadku każdego nowotworu, wykrycie choroby na wczesnym etapie daje większą szansę na wyleczenie. Terapia zależy od stopnia zaawansowania i agresywności nowotworu. W przypadku nowotworu ograniczonego do narządu stosuje się leczenie radykalne, tzn. zakładające wyleczenie pacjenta. Polega na chirurgicznym usunięciu gruczołu dotkniętego rakiem, co pozwala trwale wyeliminować nowotwór. Rak prostaty niestety nierzadko przez długi czas nie daje objawów. Kiedy się go wykrywa – to najczęściej jest już zaawansowany. Tak było u Jerzego Jeskego. – Nie miałem żadnych niepokojących objawów. Wyjechałem na urlop do hotelu spa (wtedy był on jeszcze uznawany za sanatorium) i zrobiłem sobie pakiet badań rozszerzony o PSA.
Potem usłyszałem diagnozę: rak prostaty z przerzutami do przyaortalnych węzłów chłonnych bez przerzutów do kości. Miałem 65 lat – wspomina Jerzy Jeske. Jeszcze kilka lat temu u pacjentów z zaawansowanym, przerzutowym rakiem prostaty stosowano klasyczną chemioterapię, która miała na celu przede wszystkim poprawienie jakości życia osób chorych nieuleczalnie. Sytuacja chorych z zaawansowanym rakiem prostaty zmieniła się diametralnie mniej więcej pięć lat temu, kiedy pojawiły się nowoczesne leki antyandrogenowe, które zmniejszają wytwarzanie testosteronu (hormon ten napędza rozwój raka stercza) w jądrach, nadnerczach, a także tkance nowotworowej. Leki te przede wszystkim wydłużają czas przeżycia oraz zmniejszają silne dolegliwości bólowe związane z przerzutami, najczęściej w kościach, uniemożliwiające choremu normalne funkcjonowanie. Takich leków dostępnych jest na świecie już kilka, w Polsce tylko dwa, a ich stosowanie u pacjentów jest obwarowane licznymi ograniczeniami. – Leczenie chorych z zaawansowanym rakiem prostaty wymaga żonglowania różnymi lekami po to, żeby uśmierzyć ból i poprawić jakość życia. Pozwalają one wydłużyć życie średnio o kilka miesięcy, ale wielu pacjentów dzięki ich zastosowaniu żyje dłużej o kilka i kilkanaście lat – tłumaczy prof. Kołodziej. Przykładem jest Jerzy Jeske, który dzięki leczeniu żyje z rakiem prostaty 14 lat.
– W chwili rozpoznania miałem nieoperacyjnego raka prostaty, ponieważ już wtedy stwierdzono u mnie przerzuty, nie mogłem więc skorzystać ani z radioterapii, ani z terapii chirurgicznej. Zaproponowano mi chemioterapię jako obowiązujący standard leczenia. Obecnie nowoczesne leki jak abirateron i enzalutamid są w Polsce dostępne w ramach programów lekowych (nieodpłatnie) jedynie dla pacjentów, którzy poddali się chemioterapii. Inaczej jest w Holandii, gdzie mieszkałem i pracowałem jako lekarz przez ponad 20 lat. Nie zdecydowałem się na chemioterapię ze względów zdrowotnych, bo ma ona skutki uboczne. Od 2013 r. przyjmuję doustny enzalutamid. Efekt? W badaniu obrazowym PET nie stwierdzono u mnie ognisk nowotworowych, co świadczy o tym, że lek działa u mnie, mimo że nie poddałem się chemioterapii. Za leczenie płacę z własnej kieszeni tysiące złotych. Mam po co żyć: dla żony, dla córki i wnuczki, więc tak naprawdę ten lek jest dla całej rodziny – opowiada Jerzy Jeske.
Czytaj też:
Jak w naturalny sposób zmniejszyć dyskomfort wynikający z przerostu prostaty?
Leczenie nie dla wszystkich
Z raportu NIK z lutego 2018 r. wynika, że skuteczność leczenia onkologicznego (ogólnie we wszystkich nowotworach) jest w Polsce gorsza niż w większości pozostałych krajów Unii Europejskiej, a ponad połowa (53 proc. z 94 substancji) nowoczesnych leków onkologicznych zarejestrowanych w Europie (od 2004 r.) nie jest w naszym kraju dostępna. Z kolei do 70 proc. leków występujących w standardach europejskich polscy pacjenci nie mają dostępu lub dostęp ten jest znacznie ograniczony. I o to właśnie walczą pacjenci z rakiem prostaty. – Chcemy wyrównania szans, czyli nieograniczania dostępu do leczenia, które jest standardem na świecie – apeluje Bogusław Olawski, Prezes Zarządu Sekcji Prostaty Stowarzyszenia UroConti. W innych krajach Europy już dawno dostrzeżono powagę problemu, umożliwiając pacjentom z rakiem stercza dostęp do wszystkich możliwych terapii zgodnie z wytycznymi towarzystw naukowych i ze światowymi standardami.
W listopadzie 2017 r. polscy pacjenci uzyskali wreszcie dostęp do leczenia trzema nowoczesnymi lekami – czyli dorównaliśmy do reszty Europy. – Szybko okazało się jednak, że tylko teoretycznie, bo pacjenci leczeni jednym lekiem w momencie, kiedy przestaje on działać, nie mogą być leczeni innym. Czyli skazani są na śmierć, jeżeli nie zapłacą za terapię z własnych środków, co kosztuje 8-16 tys. zł miesięcznie – zauważa Bogusław Olawski. – Nie mamy też równych szans w porównaniu z pacjentami z innych krajów w leczeniu przed chemioterapią, gdzie proponuje się nam w refundacji tylko jeden lek – mówi Bogusław Olawski. Prowadzi to do takich paradoksów, że pacjenci niemal wymuszają na lekarzach podanie powodującej wiele działań niepożądanych chemioterapii, tylko po to, żeby móc skorzystać z leczenia wybranym lekiem. – Chcemy mieć takie same szanse na powrót do sprawności, jak pacjenci w innych krajach – mówi Bogusław Olawski.
© Wszelkie prawa zastrzeżone
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.