Ogłoszenie, że zakłada pan partię, było policzkiem wymierzonym w PSL?
W polityce nie ma policzków. Wyraźnie mówię, że popieram Władysława Kosiniaka-Kamysza jako kandydata na prezydenta. A popieram go z prostej przyczyny – niesie wszystkie moje postulaty z 2015 r. Z perspektywy mojego interesu nigdy nie było ważne, kogo ze swoich chcę wrzucić do KGHM czy JSW, tylko wprowadzenie takich zmian w ustroju, które spowodują zmianę relacji władza – obywatel. Gdzie władza stanie się pracownikiem obywatela, a nie jego panem za jego pieniądze. A prezesury w spółkach będą przyznawane według klucza fachowości i przyzwoitości, a nie partyjnego.
W kuluarach PSL słychać jednak niezadowolenie z pana ruchu. Mówią, że nie tak miała wyglądać wasza wspólna polityczna przyszłość. Oczekiwali, że połączycie się w jedną partię, a raczej że was wchłoną.
Wszyscy PSL-owcy na każdym szczeblu muszą zrozumieć to, co zrozumiał Władysław Kosiniak-Kamysz – że jedynie w nowej formule, w skład której wchodziłoby i PSL, i Kukiz’15, i wiele innych różnych środowisk, jesteśmy w stanie w kolejnych wyborach uzyskać taki wynik, że nikt nie będzie mógł bez nas rządzić. Muszą zrozumieć też, że współpraca możliwa jest wyłącznie wtedy, gdy PSL dokona samooczyszczenia i wykluczy z życia publicznego osoby podobne do Mirosława Karapyty [były marszałek województwa podkarpackiego skazany za wykorzystanie seksualne i korupcję – red.]. Kukiz’15 oznacza śmierć dla jednych i drugich. Ludowcy nie przekroczą samodzielnie progu. To nie koniczyna ożyła, to szeroka formuła koalicji ochroniła ją przed zadeptaniem. Zarówno dla mnie, jak i dla nich koalicja była tratwą, na której się uratowaliśmy. I pokrzyżowaliśmy plan prezesa Kaczyńskiego, który był obliczony na to, by za jednym zamachem zmieść i nas, i PSL. Ja byłem przygotowany na start z list PiS. Zapytałem prezesa PiS, co z mieszaną ordynacją wyborczą, odpowiedział mi: „Żadnych warunków”. No to jak żadnych warunków, to odpowiedziałem mu, że została mi jedna opcja: PSL. To był dla Jarosława Kaczyńskiego szok. A mina, gdy ten komunikat ode mnie usłyszał, była bezcenna, bo runął cały jego plan.
Przeszedł pan ewolucję polityczną?
Oczywiście. Zrozumiałem, że partnerstwo w polityce wygląda jak małżeństwo. Jeżeli w pewnym momencie jedno z małżonków da się zdominować, to pozamiatane.
Bał się pan zdominowania przez PSL, stąd decyzja o partii?
Po utworzeniu partii będę miał inną pozycję w koalicji. Formułę Koalicji Polskiej w przyszłości widzę na wzór Ruchu Pięciu Gwiazd. Tam żaden z partycypantów nie chciał zdominować pozostałych. Tworzyli nową jakość, podpisali umowę na realizację kilkunastu postulatów. Poza tym każda z opcji politycznych utrzymuje swój koloryt i światopogląd. Łączy ich jedynie i aż te kilkanaście postulatów. U nas może być podobnie, ale jeśli PSL zrezygnuje z naszych postulatów, to ja po prostu wyjdę z tej koalicji. Także po to jest mi potrzebna partia. Zupełnie inaczej się odchodzi, gdy ma się partię. Mogę wtedy rozmawiać np. z Gowinem czy Konfederacją, idę do nich z gotową strukturą, a nie z wirtualnym bytem. Wyleczyłem się z romantyzmu w polityce.
Mówił pan, że liczy na to, że wrócą do was ci, którzy myśleli, że zapisaliście się do PSL.
Część na pewno wróci. Bardzo dużo jeżdżę po Polsce, rozmawiam z ludźmi, montuję struktury partii. Wiele osób wycofało się z działalności, bo błędnie zrozumieli, że nasz start z list PSL jest tożsamy z „zapisaniem się” do PSL. Mój komunikat o zawiązaniu partii Kukiz’15 rozwiał te wątpliwości.
Jak pan teraz wytłumaczy działaczom, że do tej pory przeciwnik partiokracji za chwilę stanie się jej częścią.
Nigdy nie mówiłem, że należy rozwiązać wszystkie partie polityczne świata. Partiokracja to kwestia charakteru polskich partii. Bierzmy wzór z konstrukcji partii anglosaskich, których charakter wynika z większościowej ordynacji wyborczej. Z partii otwartych i dających równe szanse wszystkim aktywnym członkom, a nie – jak u nas – tylko przydupasom wodza.
Wchodziliście do polityki po to, żeby zmienić system, a nie się do niego przystosować.
To jest taki walenrodyzm. Chcę rozwalić ten system, ale żeby to uczynić, Kukiz’15 musi zostać partią. Można być świetnym saperem i mieć wiedzę, jak rozbroić bombę, ale bez odpowiednich narzędzi to się nie uda. A na narzędzia potrzebne są pieniądze. Wzrokiem, jak Kaszpirowski, nie da się tego zrobić.
Jeszcze na początku kadencji były nieoficjalne informacje o pana współpracy z prezydentem.
Byłem gotowy ściśle współpracować z Andrzejem Dudą, być jego zapleczem politycznym. Proponowałem mu, że wraz z 40 posłami będę w Sejmie jego zapleczem – jako prezydenta konsultującego się z obywatelami, zwolennika dnia referendalnego i obywatelskiej kontroli nad władzą. Nie był zainteresowany, wybrał rolę żołnierza prezesa. Kiedy przedstawiłem Jarosławowi Kaczyńskiemu pomysł budowy zaplecza politycznego Andrzeja Dudy, Kaczyński zapytał mnie: „Ale po co?”. Odparłem, że przecież był zwolennikiem systemu prezydenckiego. I rzeczywiście był zainteresowany wzmocnieniem roli prezydenta, ale wtedy, gdy prezydentem był jego brat, natomiast dziś widzi prezydenta jedynie jako personę, której słupki poparcia wzmacniają PiS. Kiedyś w jednym odcinku serialu „Czterdziestolatek” Stefan Karwowski został dyrektorem z komputera. Andrzej Duda jest mniej więcej takim prezydentem z komputera PiS.
Ma pan żal do Andrzeja Dudy i Jarosława Kaczyńskiego?
Żal nie. Ale rozczarowałem się Jarosławem Kaczyńskim. Był przekonany, że w tej kadencji będzie dysponował co najmniej 270 posłami, zniszczy PSL, Kukiz’15 i doprowadzi do systemu dwupartyjnego, opartego na partyjnej ordynacji, w którym raz na jakiś czas będzie wymieniał się władzą z PO. Ale nadal jestem pod wrażeniem jego umiejętności sprawowania władzy, zarządzania partią. Przecież gdyby, nie daj Boże, np. zachorował na tyle poważnie, że straciłby możliwość kontroli nad partią, to sypie się ona maksymalnie w pół roku! Już teraz dochodzi tam do wojny gangów. Tymczasem opozycja absolutnie nie jest przygotowana do objęcia władzy. Do dalszego rabunku państwa – jak najbardziej – ale nie do efektywnego rządzenia z korzyścią dla Polski. I to kolejny dowód na fatalność obecnego ustroju, gdzie stabilność państwa zależy od stabilności zdrowia wodza partii władzy.
Myśli pan, że Jarosław Kaczyński w porozumieniu z Andrzejem Dudą chciał was zniszczyć?
Z całą pewnością. Prezydent pokornie wykonał rozkaz prezesa, żeby nas rozmontować.
A co się stanie z PiS, jeśli Andrzej Duda przegra wybory prezydenckie?
Zależy, z kim przegra. Jeśli z Kosiniakiem-Kamyszem, to pół biedy. Jeśli z Kidawą-Błońską, to im się wszystko poprzewraca. Kosiniak ma zależności wobec swojej partii, ale jego partia jest zbyt mała i słaba, by mogła zdominować prezydenta, jeśli on tego nie chce. To jest chłopak, który może się przysłużyć Polsce. Często zarzuca mu się, że razem z rządem Platformy Obywatelskiej podnosił wiek emerytalny. Dziwię się, że nie powie ludziom szczerze, że wtedy miał 30 lat, był niedoświadczonym politycznie dzieciakiem, łatwym do zmanipulowania.
Jak się panu podobało, gdy Paulina Kosiniak-Kamysz zwróciła się do męża per Tygrysie?
Fajne! Mnie się strasznie podoba ta dziewczyna, dlatego, że jest taka akurat. Między nią a Władkiem czuć miłość, to jest naprawdę ważne. Bo jeśli Kosiniak-Kamysz zostałby prezydentem, to – proszę się nie śmiać – ich uczucie będzie przenosić się na ludzi. Od tej pary bije ciepło. Oni będą budować wspólnotę w społeczeństwie, a tego nam dziś najbardziej brakuje. PiS chce budować wspólnotę nakazem i pasem, dlatego mamy tyle podziałów wśród ludzi, zwalczających się plemion. A Polsce potrzebna jest miłość.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.