Premierę swojej 11. płyty Pearl Jam zapowiedział na koniec marca. Od poprzedniego krążka – „Lightning Bolt” – minęło siedem lat, a w branży to cała wieczność. Patrząc na dyskografię zespołu, również niemało, bo nigdy nie wystawiał on cierpliwości fanów na próbę dłuższą niż cztery lata. „Praca nad tym nagraniem była długą podróżą” – przyznawał gitarzysta Mike McCready. Napomykał też o „emocjonalnym mroku”, pomyłkach i „eksperymentalnej drodze do muzycznego odkupienia”. Ujawniono bombastyczny tytuł wydawnictwa („Gigaton”), okładkę przedstawiającą topniejący, norweski lodowiec i – co dla słuchaczy oczywiście najważniejsze – pierwszy singiel, zatytułowany „Dance of the Clairvoyants”.
Jak wielu rockmanów z ostatnich lat Pearl Jam przesunął się w tym utworze w stronę elektroniki – w terytoria bliskie np. The Strokes. Ewidentnie artyści próbowali wyjść ze swojej strefy komfortu. Stone Gossard zamienił gitarę na bas i może przez to numer ma nieco funkowe brzmienie. Wokal Eddiego Veddera prasa porównywała do wkurzonego Davida Byrne’a z legendarnego, nowofalowego Talking Heads. Jeżeli wierzyć Gossardowi, który udzielił wywiadu internetowemu radiu Beats 1, singiel to tylko jeden z kolorów w bogatej palecie nowej płyty. Ma się na niej znaleźć miejsce i na prostego rocka, i na skromne ballady. Teksty będą dotyczyć kluczowych problemów współczesności, ale traktować o nich z dawką abstrakcji i mistycyzmu. Vedder chce opowiadać o tragedii, ale i dawać nadzieję.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.